Klasyk, który tylko nim bywa. Mijające się drogi Liverpoolu i Manchesteru United

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Liverpool FC v Manchester United - Premier League
Fot. Michael Regan/Getty Images

Wydawać by się mogło, że skoro Liverpool i Manchester United to dwa najbardziej utytułowane kluby w Anglii, to regularnie biły się ze sobą o tytuł. Tak jednak się nie działo. Lata ich największych sukcesów praktycznie się ze sobą nie pokrywały, a ich starcia rzadko rozstrzygały o losach mistrzostwa Anglii. To dlatego ich starcie w tym sezonie jest tak wyjątkowe.

– Moim największym wyzwaniem jest zrzucenie Liverpoolu z tej ich pieprzonej grzędy. I możesz to wydrukować – rzucił niegdyś sir Alex Ferguson w stronę Alana Hansena i ta wypowiedź obrosła legendą. Gdy w 1992 roku utworzono Premier League, Szkot nadal czekał na pierwsze mistrzostwo Anglii z Manchesterem United, a Liverpool był świeżo po kilkunastu latach dominacji w kraju i w całej Europie. Stał się punktem odniesienia i do końca lat 80. zdeklasował wszystkie angielskie kluby w liczbie zdobytych trofeów. W latach 1973-90 tylko raz był poza pierwszą dwójką w tabeli, zdobył 11 mistrzostw Anglii, cztery Puchary Mistrzów i dwa Puchary UEFA. Na Old Trafford przez ten czas włożyli do gabloty cztery krajowe puchary, a MU kończył ligę co najwyżej na drugiej pozycji – dwa razy – i marzył o tym, by pewnego dnia też nawiązać do tych sukcesów.

To, co wydarzyło się w kolejnych dekadach, bardzo dobrze obrazuje dynamikę rywalizacji obu klubów. W erze Premier League role się odwróciły i to Manchester United stał się dominatorem, a kibice Liverpoolu na trofeum za zwycięstwo w lidze angielskiej czekali 30 lat. Czerwone Diabły przebiły nawet osiągnięcia The Reds z lat 73-90 i przez pierwszych 20 sezonów ligi pod nowym szyldem nie schodzili z podium, zdobywając 13 tytułów mistrza Anglii, a do tego dorzucili dwa triumfy w Lidze Mistrzów. Ferguson strącił Liverpool z „pieprzonej grzędy” i to MU stał się tym większym, bardziej utytułowanym klubem. Dziś jest nieco odwrotnie. Liverpool wstaje z kolan i pod wodzą Jürgena Kloppa powoli wspinał się w górę, aż udało mu się zdobyć mistrzostwo. United na tytuł czekają od emerytury Fergusona i po drodze czterokrotnie był poza TOP4.

JEDNI W GÓRĘ, DRUDZY W DÓŁ

Nie ma wątpliwości, że to dwa największe zespoły w Anglii, ale niedzielny hit Premier League jest wyjątkowy, bo odbywać się będzie w niecodziennych okolicznościach. Rzadko bowiem zdarza się, by rywalizacja Liverpoolu z Manchesterem United decydowała o mistrzostwie Anglii. Po raz ostatni taka sytuacja miała miejsce w sezonie 2008/09, kiedy mimo tego, że The Reds wygrywali dwa razy, to Czerwone Diabły na koniec świętowały zdobycie tytułu. Ale to jednostkowy przypadek.

Drogi LFC i MU się od wielu dekad mijają, co najlepiej pokazują zdarzenia od 1973 roku. Ale już wcześniej, od połowy lat 50., kiedy w Manchesterze zdobywali tytuły, Liverpool przez osiem lat grał w drugiej lidze. Okres ówczesnego górowania United zakończył Puchar Mistrzów w 1968 roku, a chwilę później zaczęła się era The Reds i to MU zdarzyło się nawet spaść z First Division. Rzadko oba kluby bezpośrednio walczyły ze sobą o najważniejsze trofea – zwykle jedni patrzyli, jak drudzy przeżywają świetne czasy, a później brali rewanż. Ich starcia klasykami raczej bywały niż były.

Taka sytuacja pomiędzy dwoma największymi klubami w danym kraju jest niemal niespotykana. Przez 121 lat rozgrywek ligowych w Anglii tylko pięć razy zdarzyło się, że Liverpool i Czerwone Diabły kończyły sezon na dwóch pierwszych pozycjach, niezależnie od kolejności, mimo że w sumie zgarnęły 39 tytułów. Niedzielne spotkanie LFC z MU będzie ich pierwszym od kwietnia 1997 roku, do którego obie strony przystępować będą zajmując dwie czołowe pozycje w ligowej tabeli. Gdyby powiedzieć to szkockim kibicom, śledzącym rywalizację Celticu i Rangersów, zrobiliby wielkie oczy. Albo tym hiszpańskim, gdzie ma się wrażenie, że co roku żyje się jedynie rywalizacją Realu z Barceloną. Nawet w Niemczech, gdzie miano największego rywala Bayernu Monachium jest przechodnie i trudno wskazać tego historycznie największego, Bawarczycy i Borussia Dortmund tylko od 2011 roku aż sześciokrotnie w różnych konfiguracjach obsadzały TOP2.

OGIEŃ RYWALIZACJI NADAL PŁONIE

Mimo tego nienawiść z obu stron ani trochę nie zmalała. Fakt, że oba zespoły się mijały w niczym nie przeszadzał, a nastroje podsycali także piłkarze. Steven Gerrard, oprowadzając niegdyś ekipę telewizyjną po swoim domu, chwalił się kolekcją koszulek, którymi wymienił się w trakcie kariery z innymi piłkarzami i wręcz szczycił się, że nie ma wśród nich ani jednej w barwach United.

Gary Neville z kolei przeszedł do historii zachowaniem z meczu w 2006 roku, kiedy cieszył się ostentacyjnie z gola przed sektorem kibiców LFC. Krzyki i napinanie herbu MU na koszulce w stronę fanów rywali kosztowały go 10 tysięcy funtów kary od angielskiego związku, ale Neville z chęcią zapłacił grzywnę. – Czy żałuję? Ani trochę! To był jeden z najlepszych momentów w karierze, bo czułem, że po trzech latach odzyskamy mistrzostwo. Ten moment był wart nawet 120-meczowego zawieszenia – mówił już po latach jako ekspert Sky Sports.

Dziś w takie tony uderza m.in. Bruno Fernandes. Portugalski rozgrywający nawiązał w wywiadzie w „The Times” do grzędy Fergusona i przyznał, że największą motywacją dla MU jest dziś odebranie Liverpoolowi miana najlepszej drużyny w Anglii. Odzyskanie tytułu przez The Reds po 30 latach sprawiło, że na Old Trafford panuje przekonanie, że rywal ma coś, co powinno należeć do nich. – Nie chcemy, by Liverpool wyrównał nasze osiągnięcie (20 mistrzostw Anglii – przyp. MG). Miło byłoby dołożyć kolejny tytuł i ich zatrzymać – mówił.

MU ODROBIŁ STRATY

Odwracające się role w tej rywalizacji dobrze ukazują nawet te słowa. Kiedy w poprzednim sezonie Manchester United przyjeżdżał na Anfield, tracił do prowadzącego wtedy w tabeli LFC aż 27 punktów. Wówczas przegrał i dystans wzrósł do 30 oczek, co dla fanów Czerwonych Diabłów było upokorzeniem. Teraz jednak dostają okazję do słodkiej zemsty. Tym razem to ich zespół przyjedzie w roli lidera z przewagą trzech punktów i szansą na to, by odskoczyć na pierwszym miejscu i zyskać dystans w wyścigu o mistrzostwo Anglii. Szansa jest znakomita – MU prowadzi w Premier League na tym etapie sezonu po raz pierwszy od ośmiu lat, kiedy po raz ostatni sięgał po tytuł, a w lidze nie przegrał 11 kolejnych spotkań. Jest rozpędzony i chętny do walki.

To idealna okazja, by udowodnić gotowość do wielkich rzeczy. Ole Gunnar Solskjaer momentami ślizga się i fani są nadal co do niego podzieleni, ale jeśli Norweg udowodni, że w najważniejszych meczach o największą stawkę jego drużyna będzie wygrywała, przekona do siebie wielu. Poprzedni sezon, choć skończył się dużą stratą do Liverpoolu, przyniósł trzecie miejsce i trzy półfinały w pozostałych rozgrywkach. To był znak, że praca Solskjaera zmierza w dobrym kierunku po 18 miesiącach robienia porządków i układania drużyny po swojemu. Czas jednak zrobić kolejny krok do przodu. Wątpliwości wokół Norwega znikną, jeśli pokaże, że może prowadzić MU do trofeów. W niedzielę będzie miał okazję najlepszą z możliwych. Jeśli chcesz być najlepszy, musisz pokonywać najlepszych.

Wydaje się jednak, że to Liverpool musi zaatakować. Różnice w tabeli są małe i jeden mecz jeszcze niczego nie przekreśli, ale sześć punktów straty to dystans, na jaki mistrz Anglii nie może sobie pozwolić. Jest podrażniony ostatnimi niepowodzeniami i nie ma lepszego sposobu, by wrócić na właściwe tory, niż pokonując największego rywala. Stawki tej rywalizacji nie trzeba tu nikomu tłumaczyć. Warto jednak zdać sobie sprawę, że tak ważne starcie, jak to niedzielne, zdarza się pomiędzy tymi ekipami rzadko.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.