W NBA zagrał niewiele ponad 40 spotkań. Wcześniej nikt nie chciał go u siebie, więc występował w lidze chorwackiej czy na trzecim szczeblu rozgrywkowym we Włoszech. Po siedmiu latach od debiutu w Eurolidze Mike James jako drugi najszybszy koszykarz w historii przekroczył barierę 3000 zdobytych punktów. W Monaco czuje się znakomicie, pomagając debiutantowi elitarnych rozgrywek w walce o play-offy.
– Nie ma nas zbyt wielu, więc zawsze dobrze jest być jednym z nielicznych, ale tak naprawdę, to chcę tylko wygrywać – mówił po meczu przeciwko ASVEL Lyon-Villeurbanne. Starcie francusko-francuskie przykuwało uwagę kibiców tamtejszego basketu. Od lat więcej mówi się o rywalach ze środkowo-wschodniej części kraju, nad którymi piecze „właścicielskie” sprawuje Tony Parker, a trenerskie – jego brat, T.J.
Choć James przez lata rozgościł się w Europie, to często wraca nie tylko myślami do NBA. Jego relację z najlepszymi rozgrywkami świata można określić mianem toksycznej. On by chętnie wrócił na stałe do ojczyzny, gdyby otrzymał solidną ofertę. Z drugiej strony spotyka się jednak ze ścianą. W Ameryce wiedzą, że na Starym Kontynencie gra skuteczny rozgrywający, ale takich jak on jest wielu.
ŚWIETNY ANONIM
Czy można być trzecim najlepszym koszykarzem swojego rocznika wśród licealistów w stanie, a zarazem nie być uważanym nawet za solidny talent w skali kraju? Można, Mike James jest tego przykładem. Wydawać by się mogło, że w Oregonie, dość bogatym koszykarsko regionie, rozgrywający wybije się na dobry poziom. Proza życia sprawiła, że zainteresowanie nim były tylko kluby z trzeciej dywizji NCAA. Należy podkreślić, że wybór gracza z drugiej dywizji przez zespół NBA jest ogromną rzadkością.
James spędził dwa lata w niszowym Eastern Arizona College, by na kolejne dwa trafić do I Dywizji, przywdziewając koszulkę Lamar University. Tam mógł pokazać umiejętności na szerszą skalę i udowodnić, że brak ofert we wcześniejszych sezonach był ogromną pomyłką. No bo jak inaczej nazwać 52 punkty przeciwko Louisiana College czy 29 przeciwko panującym NCAA z Kentucky?
Nic to jednak nie dało w kontekście draftu 2012. Jamesa nikt nie wybrał. Być może było to spowodowane warunkami fizycznymi. Choć z zasady rozgrywający są najniższymi graczami w składzie, to w dzisiejszych czasach do NBA trudno jest się dostać koszykarzom niższym niż 190 centymetrów. Oczywiście, jest od tego wiele wyjątków.
PODBÓJ EUROPEJSKIEGO BASKETU
Z talentem James wyruszył ku Europie. Premierowy sezon na zawodowstwie spędził w KK Zagrzeb (nie mylić z Ciboną), wówczas czołową drużyną Chorwacji (dziś już nie istnieje) oraz na zapleczu izraelskiej ekstraklasy. Szczególnie dobrze pokazał się na Bałkanach, gdzie średnio rzucał prawie 20 punktów na mecz. Tamtejsza liga ma jednak to do siebie, że nie dysponuje tak wielkimi pieniędzmi jak konkurenci. Reprezentowała jednak większy prestiż niż trzecia liga włoska, do której Amerykanin trafił w 2013 roku.
To był jednak przejściowy okres, okraszony wielkimi liczbami. Trampoliną do Euroligi okazała się Grecja. Kolossos Rodou słynęło z „nosa” do amerykańskich graczy. W ubiegłym roku na piękną wyspę Rodos przywędrował nawet Ty Lawson, weteran NBA. Jego przygoda potrwała zaledwie jeden mecz. Z Jamesem było inaczej. Od razu wykorzystał szansę i dobrą formę. Spędził w Grecji zaledwie parę miesięcy, bo tyle wystarczyło, by odezwała się Laboral Kutxa Baskonia, uznana marka na europejskim kontynencie.
Poziom europejskiej elity nie stanowił dla niego problemów. Szybko wkomponował się do wizji Ibona Navarro, szkoleniowca, który po latach asystentury dostał szansę poprowadzenia zespołu jako „head coach”. Ponad dziesięć punktów na mecz sprawiło, że do Amerykanina odezwała się NBA. Phoenix Suns zaprosili go na Ligę Letnią 2015, dzięki której podpisał… nowy kontrakt z Baskonią.
Postawienie na kontynuację w Hiszpanii było wtedy rozsządnym wyborem. Zespół przejął Velimir Perasović. Chorwat tworzący dziś dobre wyniki z UNIKS-em Kazań, ściągnął do klubu między innymi Joanisa Burusisa, mistrza Euroligi z Realem. Grek wraz z Jamesem i Tornike Shengelią uprzykrzyli życie wielu ekipom docierając aż do Final Four. Choć w nim zanotowali dwie porażki, to Greka nagrodzono wyróżnieniem do All-EuroLeague First Team. James również poprawił się na tyle, by wpaść w oko lepszej drużynie. Nudną Vitorię zamienił na ciekawe Ateny. Dlaczego nudną? Opowiadał swego czasu sam zainteresowany na Twitterze.
– Przyjechałem tu jako 24-letni chłopak, sam, bez rodziny i śmiertelnie się nudziłem. Jest kilka bardzo dobrych restauracji, do których chodziłem z kolegami z drużyny, ale nic poza tym. Nie mogłem nawet iść do kina, bo kiedy tu byłem, nie było jeszcze seansów po angielsku, więc cały dzień spędzałem w domu – żalił się w mediach społecznościowych rozgrywający.
Grecja okazała się kontynuacją progresu formy. Do mistrzostwa i pucharu kraju James dorzucił niecodzienną nagrodę „Most Spectacular Player”, przyznawaną zawodnikowi tamtejszych rozgrywek, który prezentował najbardziej efektowny styl. W Eurolidze znów prezentował się solidnie, choć cały czas nie mógł liczyć na grę w wyjściowej piątce. Zapracował jednak na transfer do USA.
PRZYGODY W DOMU
– Mówiąc szczerze, tak naprawdę nie myślałem o przejściu do NBA – mówił James po związaniu się z Phoenix Suns. Do wcześniejszego udanego występu w Lidze Letniej dorzucił kolejny, dzięki czemu zapracował na kontrakt. Niemniej, nie była to zwykła umowa, tylko „two-way contract”. Oznaczało to, że oficjalnie James miał lawirować pomiędzy NBA a G League. Szerzej na temat tego typu umów pisaliśmy niedawno przy okazji tekstu o „zapleczu najlepszej ligi świata”.
Amerykanin nieświadomie stworzył precedens. Stał się pierwszym koszykarzem w historii zatrudnionym na tego typu umowie, który nigdy nie został zesłany do G League, choć Phoenix miało taką możliwość. Co więcej, w pierwszym meczu wystąpił w startowej piątce. Tego też NBA jeszcze nie widziała w przypadku człowieka z „two-way contract”. James wielokrotnie zdobywał po dziesięć, a nawet po 20 punktów w meczu. W grudniu 2017 roku Phoenix przekształciło jego umowę w pełen kontrakt dla gracza NBA, by zwolnić go tuż przed świętami. Zrobili to po to, aby zwolnić miejsce dla Isaiaha Canaana, gracza mogącego grać zarówno jako „1”, jak i „2”.
Obrońca zaczepił się jeszcze na moment w New Orleans Pelicans, ale jeszcze przed końcem sezonu 2017/18 znów grał dla „Koniczynek” z Aten. To był jednak epizod, bo zaraz znów wylądował we Włoszech. Olimpia Mediolan wydawała się projektem skrojonym pod Jamesa – nie dość, że grał dużo, to i wiele rzucał. Ze średnim wynikiem 19.8 punktów na mecz zdobył nagrodę imienia Alphonso Forda dla najskuteczniejszego zawodnika. Tym większym szokiem była decyzja Ettore Messiny, nowego szkoleniowca klubu z Lombardii, który szybko uznał, że nie potrzebuje Amerykanina w składzie.
James dogadał się z zespołem w sprawie rozwiązania wieloletniego kontraktu, po czym wyemigrował do CSKA. Próbując opisać lata w Moskwie można (z przymrużeniem oka) skorzystać ze stwierdzenia: „od miłości do nienawiści jeden krok”. Pierwszy sezon to praktycznie sielanka. Koszykarz rzucał w Eurolidze średnio ponad 21 punktów na mecz. Walkę o drużynowy sukces przerwała pandemia i przedwczesne zakończenie rozgrywek.
– Mamy wspaniałą tradycję, ale na zwycięstwo składa się kultura, codzienny wysiłek, bycie opanowanym, dobre przygotowanie, no i na pewno w takiej organizacji, jako główny trener, nie mogę dać zniżki na etykę. W przeciwnym razie stracilibyśmy drużynę, a tego nie zamierzamy robić – te słowa wypowiedział Dmitris Itouids przed Final Four Euroligi 2021, nawiązując między innymi do przypiętego od dawna tweeta Mike’a Jamesa.
Obrońca, który przed sezonem podpisał trzyletni kontrakt postanowił skorzystać z oferty Nets. Wcześniej już parokrotnie ścierał się z greckim szkoleniowcem. CSKA początkowo pozwoliło mu związać się z Nets tylko do końca sezonu, jednakże w trakcie przerwy między sezonami obie strony dogadały się co do rozwiązania umowy. Zawodnik po raz drugi w niekontrolowany sposób rozstał się z klubem.
LAZUROWA KOSZYKÓWKA
Pobyt w Nets nie różnił się on zbytnio względem tych poprzednich w NBA. Różnica tkwiła w sile zespołu. Brooklyn uchodził za mocną organizację, która miała powalczyć o mistrzostwo. Tak się nie stało, ale James mógł przynajmniej zapisać na koncie pierwsze występy w play-offach.
Jeden z najskuteczniejszych koszykarzy ostatnich lat w Eurolidze znów musiał szukać nowego klubu. Problemu nie miał, bo chętnych nie brakowało. Pozostawała jednak kwestia wynagrodzenia, wszak za „frytki” James grać nie chciał. Znany z ciętych wypowiedzi na Twitterze Amerykanin, pewnego razu na propozycję dołączenia do amatorskiego zespołu podaną przez jednego z fanów odpowiedział: – Czy możesz mi zapłacić 2,5 miliona dolarów? Bo jeśli tak, to możesz na mnie liczyć.
Wyścig o gwiazdę wygrał debiutant z Monako. Według nieoficjalnych doniesień nie zaproponowano mu jednak wymarzonej kwoty. Informacje mówią o około milionie euro, jakie wpadnie na konto Amerykanina przez rok trwania kontraktu. Pomimo nowego środowiska, w Jamesie znów się z czasem uruchomiły stare nawyki. W trakcie spotkania przeciwko Anadolu Efesowi Stambuł koszykarz posprzeczał się z trenerem Zvezdanem Mitroviciem, po czym jak gdyby nigdy nic opuścił ławkę i skierował się do szatni.
– Mike próbował zacząć od początku, ale zobaczyłem, że nie jest gotowy do gry. Postanowiłem oszczędzić go na następny mecz – tłumaczył decyzję o zdjęciu gracza z boiska. Ten w swoim stylu postanowił uzewnętrznić się na Twitterze.
– Amerykanie rezygnują ze wszystkiego, co mieli w domu. Opuszczają rodzinę i próbują żyć w zupełnie innej kulturze. Wszystko sprowadza się do koszykówki, a kiedy ona nie jest w porządku, nie ma znaczenia, będę zdenerwowany – pisał lakonicznie 31-latek.
Nie trzeba być wielkim specjalistą, by zrozumieć, w kogo celował James. Nie wiadomo, czy było to jego zamiarem, ale niedługo po całym zdarzeniu Mitrović stracił pracę. Zastąpił go dobrze znany Polakom Sasa Obradović. Od tego momentu lepsze wyniki notuje nie tylko zespół, ale i sam Amerykanin.
BYĆ KIMŚ
Symbolicznym pokazem zadowolenia z gry był ostatni mecz przeciwko ASVEL-owi. James dołączył do nieoficjalnego „Klubu 3000” zrzeszającego euroligowych graczy, z co najmniej tak dużą liczbą punktów w dorobku. Na ten wyczyn James potrzebował zaledwie 187 spotkań. To wynik imponujący, bo w nowożytnej historii szybciej ta sztuka udała się tylko Nando De Colo (185 meczów). Co oczywiste, wyprzedził wszystkich innych rodaków w tym na przykład uznanych weteranów Kyle’a Hinesa czy Keitha Langforda.
Przy okazji żalenia się na nudę w Vitorii, James wspominał, że ma o wiele więcej ciekawszych rzeczy do roboty w Monako. Trudno się z tym nie zgodzić, znając przepych, jaki panuje w małym państwie. Obecne miejsce zamieszkania bardzo pasuje do charakteru Amerykanina. To koszykarz, którego stylu gry nie sposób nie zauważyć. Jako człowiek wzbudza zainteresowanie i podziw. W zależności od sympatii kibicowskich wywołuje albo gniew, albo ekstazę. Dodatkowego smaczku dodaje zamiłowanie do wyrażania własnego zdania w mediach społecznościowych.
Nie oszukujmy się, gdyby na stałe zadomowił się w NBA, takie rzeczy raczej by nie przeszły. Ale być może James zdał sobie sprawę, że w Europie może stać się kimś więcej niż tylko „świetnym Amerykaninem”. Ma szansę, aby za kilka lat pisano o nim tak samo, jak robi się to o Anthonym Parkerze, Alphonso Fordzie czy Bobie Morse'ie.
Komentarze 0