Cztery dekady za sterami Niebieskich Diabłów. Ostatni taniec „Coacha K”

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Mike Krzyżewski
Fot. Grant Halverson/Getty Images

Amerykańskie rozgrywki akademickie nie cieszą się w Polsce dużą popularnością. Przeciętny fan koszykówki musiał jednak kiedyś usłyszeć jego nazwisko. Jest jedną z największych trenerskich legend w Ameryce. Słynny szkoleniowiec Mike Krzyzewski ogłasza, że po następnym sezonie kończy karierę. Wychowawca wielu pokoleń znakomitych koszykarzy po 42 latach pracy jako szkoleniowiec słynnych Duke Blue Devils odejdzie na zasłużoną emeryturę.

Ogłaszając zapowiedź końca kariery, szkoleniowiec polskiego pochodzenia nie ukrywał wzruszenia. W oficjalnym komunikacie podziękował za możliwość, jaką dał mu los. – Zostałem pobłogosławiony szansą trenowania najlepszych młodych mężczyzn i graczy w historii koszykówki. Nie ma większej radości niż bycie częścią wysiłków naszych zawodników poprzez koszykówkę, a co ważniejsze, ich życia poza boiskiem – wyznał.

Krzyzewski jeszcze przez najbliższy sezon będzie miał okazję zarówno poprowadzić młodych adeptów, jak i pożegnać się z setkami tysięcy kibiców na trybunach. Przez dekady współpracował z najlepszymi, włącznie z gwiazdami NBA w reprezentacji USA. Do klubów najlepszej ligi świata jednak zawsze było mu daleko. Choć wielomilionowe oferty otrzymywał nie raz, to zawsze górą okazywała się perspektywa dalszej pracy w Karolinie Północnej.

Z POLSKIMI TRADYCJAMI

Być może kogoś niezaznajomionego z sylwetką „Coacha K” zaintrygowało polskobrzmiące nazwisko. Wszak w USA Polonii nigdy nie brakowało. – Moi dziadkowie przybyli z Polski i wpojono mi dumę z bycia Polakiem ­­­­– mówił przy okazji trzeciomajowej parady w Chicago w 2015 roku. Krzyzewski pełnił zaszczytną funkcję marszałka wydarzenia.

Korzenie zawdzięcza przede wszystkim dziadkowi od strony matki. Józef Pituch na początku XX wieku przybył do Stanów z terenów ówczesnej Austrii (dziś według nie do końca zweryfikowanych informacji były to tereny południowej części Polski). W Stanach poznał Magdalenę z domu Daniel, z którą doczekał się sześcioro dzieci, w tym Emily Mildred, matki Mike’a. Od strony taty wiadomo jedynie tyle, że senior rodu Jan Krzyzewski przybył do kraju Wuja Sama na przełomie wieków.

Bohater tekstu jako przedstawiciel kolejnego pokolenia emigrantów nie poznał języka polskiego. Nie przeszkodziło to jednak w edukacji na temat korzeni. W wywiadach dotyczących pochodzenia często odwoływał się do polskiego etosu pracy wpojonego przez rodziców.

ŻOŁNIERSKIE PRZYGOTOWANIE

– Wszyscy w naszym zespole są ważni. Waga nie zna rangi ­– te słowa lata temu Krzyzewski powiedział oficerom amerykańskiej armii. Służba wojskowa stanowi ważny etap życia pięciokrotnego triumfatora I Dywizji NCAA. To w prestiżowej akademii West Point stał się dorosłym człowiekiem. Nie byłoby pewnie takiego „Coacha K”, jakiego znają kibice, gdyby nie decyzja z 1965 roku oraz trzy osoby – rodzice i Bob Knight.

Młody trener zespołu Army Black Knights przyjechał namówić prosperującego ucznia katolickiego liceum w Chicago na grę połączoną ze szkołą w wojsku. Krzyzewski początkowo mocno oponował. Armia kojarzyła mu się z bieganiem z karabinem, a nie z piłką do koszykówki. Postawa młodzieńca mocno dziwiła rodziców. Oni nie potrafili zrozumieć, że polski dzieciak z Chicago może nie chcieć trafić do szkoły, w której uczyli się byli prezydenci kraju. – Zaczęli rozmawiać na mój temat po polsku. Rozumiałem tylko pojedyncze angielskie słówka typu „głupi Mike”, które wplątywali – mówił w 2017 roku w rozmowie z Bloombergiem.

W końcu ugiął się pod prośbami rodziców i skorzystał z propozycji Knighta. Jak pokazał czas, obaj stali się trenerskimi legendami, które spędziły dekady w jednym zespole. Starszy ze szkoleniowców po pracy w amerykańskiej armii związał się z Indiana University, gdzie przez 29 lat trzykrotnie triumfował w turnieju Final Four NCAA. „Generał” słynął z dobrego prowadzenia zawodników. Jego uczniowie nie łamali przepisów akademickich oraz pewnie kończyli studia. Łyżką dziegciu w beczce miodu Knighta był charakter. Słynął z ekspresywnych reakcji, potrafiąc niejednokrotnie w wulgarnych słowach wypowiadać się o przeciwnikach czy mediach. Był oskarżany o stosowanie przemocy wobec zawodników (nagrano go, gdy poddusza jednego z nich), a w 1985 roku wsławił się… rzuceniem krzesła na parkiet.

Zanim Krzyzewski zaczął czerpać trenerskie inspiracje, przez kilka lat stanowił o sile Black Knights. W sezonie 1968/69 zespół dotarł do rozgrywek głównych National Invitation Tournament, wówczas mających podobną rangę i popularność, co znane wszystkim kibicom NCAA, March Madness. Co więcej, przyszły „Coach K” pełnił wówczas funkcję kapitana. Po skończonych studiach jeszcze przez kilka lat pracował w wojsku. Podczas służby zajmował się między innymi działalnością w szkole przygotowawczej w Virginii. Do „cywila” odszedł w 1974 roku już jako kapitan.

JAK WOJSKOWY STAJE SIĘ TRENEREM

Kilka lat po wspólnych sukcesach, drogi Knighta i Krzyzewskiego znów się zeszły. Pierwszy od trzech lat pracował w Indianie. Drugi, jako asystent, chciał nauczyć się trenerskiego rzemiosła. Trafił idealnie. Sezon 1974/75 toczył się po myśli Hoosiers. W przedsezonowych prognozach stawiano ich na trzeciej pozycji. Z czasem Indiana zaczęła mocno i nie przestała wygrywać. Sezon zasadniczy zakończyła z idealnym bilansem 29-0. Wiele wskazuje na to, że passa zwycięstw zaprowadziłaby ich do mistrzostwa, gdyby nie kontuzja Scotta Maya (późniejszego gracza Chicago Bulls czy Milwaukee Bucks). W Elite Eight minimalnie lepsi okazali się Kentucky Wildcats.

Asystent Knighta po latach niejednokrotnie doceniał trwającą rok okazję do pracy jako II trener. Doświadczony szkoleniowiec dobrze zdawał sobie sprawę z potencjału Krzyzewskiego. Podczas jednego ze sparingów wewnętrznych, „Generał” dał młodszemu koledze szanse poprowadzenia startowej piątki (czwórka z nich została później wybrana do drużyny sezonu rozgrywek). Krzyzewski zaskoczony i stremowany sytuacją nie potrafił przekazać koszykarzom ani słowa. Knight dostrzegł niepewność asystenta, zabrał go z ławki i krzykiem postanowił przedstawić mu to, co myśli. – Oddaję ci zespół numer 1 w kraju, a ty nie masz im nic do powiedzenia? Wejdź tam i powiedz, czego potrzebujesz! – przedstawił historię po latach John Laskowski, jeden z zawodników zespołu.

Krzyzewski po sezonie pracy skorzystał z propozycji angażu jako head coach w swojej Alma Mater. Nigdy jednak nie zapomniał o lekcjach wyciągniętych od Knighta. Obaj uchodzili za trenerów, dla których budowa prawidłowych relacji międzyludzkich była podstawą dobrej gry zespołu. Choć oczywiście w przypadku „Generała” górę czasem brał porywczy charakter.

Kariera jako pierwszy trener w zespole amerykańskiej armii nie była przepełniona sukcesami i świetną grą, jaką obserwował w Indianie. 28-letni Krzyzewski obejmował Black Knights po tragicznym sezonie 1974/75, w którym ugrali tylko trzy zwycięstwa. Udało mu się diametralnie poprawić formę zespołu, lecz przez pięć lat pracy tylko trzykrotnie kończył sezon z dodatnim bilansem triumfów. Łącznie Czarni Rycerze wygrali 73 razy, przegrywając 59-krotnie. W żadnym z sezonów nie udało się zajść daleko w rozgrywkach pucharowych. Tylko raz, w 1978 roku, zespół zakwalifikował się do National Invitation Tournament, ale przygoda zakończyła się już na jednym meczu. Pomimo braku znaczących sukcesów Krzyzewski szybko budował renomę wielkiego talentu trenerskiego.

NIEBIESKI DIABEŁ

33-latek obejmujący jedną z czołowych ekip w akademickiej koszykówce? Niektórzy odbierali decyzję jako niespodziankę, choć media od jakiegoś czasu określały Krzyzewskiego mianem „największego trenerskiego talentu w Ameryce”. W marcu 1980 roku podczas konferencji prezentującej nowego opiekuna zespołu, Tom Butters z dużą pewnością wypowiadał się o Amerykaninie z polskimi korzeniami. – On był moim numerem jeden i nim pozostanie ­– mówił, dodając również, że nikt inny poza nim nie był brany pod uwagę.

W przeciwieństwie do sytuacji z 1975 roku, Krzyzewski nie zastał drużyny w ogromnym dołku. Przychodził jako następca Billa Fostera, który zdecydował się odejść do South Carolina. W ostatnich trzech sezonach poprzednik dwukrotnie docierał z zespołem do ósemki najlepszych ekip w kraju. W 1978 roku tylko Kentucky Wildcats okazali się lepsi od Duke, pokonując ich w wielkim finale 94:88. Do dziś niektórzy eksperci akademickiego basketu uważają, że nie docenia się zasług Fostera dla Duke. Zmarły w 2016 roku szkoleniowiec obejmował drużynę w większej zapaści, a wyprowadził ją na solidnego walczaka dochodzącego do czołowych faz turnieju głównego NCAA. Dla uniwersytetu zlokalizowanego w Durham było to jednak za mało. Pomimo prestiżu, jakim cieszyli się Blue Devils, przed objęciem drużyny przez Krzyzewskiego w gablocie trofeów brakowało mistrzostwa.

„Coach K” znów potrzebował czasu na odniesienie sukcesów. Pierwsze lata w Duke to okres przemian i adaptacji zespołu do stylu pracy szkoleniowca. W drugim i trzecim sezonie pracy bilans sezonu wychodził na minus. W żadnym momencie pracy Fostera zespół nie prezentował się słabiej. Blue Devils znacząco odstawali od najlepszych. Efekty pracy Krzyzewskiego zaczęły być widoczne dopiero w okolicach połowy lat osiemdziesiątych. W sezonie 1985/1986 świetną formę prezentowali trzech zawodnicy Duke – Johny Dawkins, Mark Alarie i Dave Henderson. Trójka będąca motorem napędowym ekipy pomogła w dojściu aż do finału NCAA, pierwszego od ośmiu lat.

DEKADA SUKCESÓW

„Porażka nie jest celem. Słabość staje się siłą. Musisz uczyć się przez całe życie i wierzyć, że możesz się doskonalić. To wymaga również pracy zespołowej. Nie zrobisz tego sam”.

Słowa powyżej Krzyzewski wypowiedział w wywiadzie udzielonemu Harvard Business Review w 2017 roku. Można pod nie podczepić karierę z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych bohatera tekstu. W pierwszej dekadzie tylko raz awansował do finału NCAA. W drugiej nie tylko robił to częściej, ale i z korzystniejszym skutkiem.

W sezonie 1989/90 lepsi od Duke okazali się tylko UNLV Runnin' Rebels, którzy jednak w finałowym meczu zdeklasowali rywali, wygrywając spotkanie 30 punktami różnicy. W zespole „Coacha K” doszło do zmian. Najważniejsza to przyjście talentu z liceum w Virginii, Granta Hilla. Dodatkowo z grającym od 1988 roku Christianem Laetnerrem, gwiazdą akademickich rozgrywek, Duke stali się przewodnią siłą ligi. Tym razem Niebieskich Diabłów nie typowano na pierwszą pozycję.

Hill wspominał po latach niecodzienne zachowanie Krzyzewskiego z jesieni 1990 roku. – „Coach K” podchodzi do szachownicy, a na niej umieszcza mistrzów kraju 1991, nas. Myślę wtedy, czy on nie wie, że UNLV dopiero co wygrali? Kiedy rozglądam się po szatni, nie wiem, czy w to wierzę. Czy u niego wszystko w porządku? Nie rozumiałem tego w tym momencie – wspominał.

Sezon 1990/91 zaczynali jako potencjalna szósta ekipa NCAA. W trakcie sezonu korygowano prognozy, przez co drużyna spadła nawet na czternaste miejsce w rankingu. Nie zmieniło to nic w nastawieniu koszykarzy, którzy jak pewnie awansowali do turnieju głównego, tak świetnie radzili sobie w następnych fazach, skończywszy na wygranym finale z Kansas.

W następnych rozgrywkach już nikt nie miał złudzeń – Duke stali się faworytem do obrony tytułu. Od 1973 roku nikomu nie udało się wygrać mistrzostwa dwa razy z rzędu. Choć nie bez małych kłopotów, to z dwoma porażkami w sezonie regularnym, zespół awansował do fazy głównej. Tam, tuż przed krajowymi półfinałami, doszło do starcia, uznawanego za jedno z najsłynniejszych w historii akademickiej koszykówki. Blue Devils mierzyli się z Wildcats. Choć pierwszych wskazywano na faworytów, to po grze nie było tego widać. Do rozstrzygnięcia spotkania potrzebna była dogrywka. W samej końcówce na minimalne prowadzenie wyszli goście z Kentucky. Wtedy, przy dwóch sekundach do końca spotkania Hill zagrał daleką piłkę do Laettnera, a ten oddał słynny „The Shot”.

Krzyzewski stał się jednym z najlepszych szkoleniowców w kraju. Nikt nie miał wątpliwości, że 42-latek jest fenomenalnym specjalistą. Gdy po latach pytano o przyczyny sukcesów Duke z tamtych lat, „Coach K” zwracał uwagę na znak czasów. Doskonale wiedział, że obecnie, w dobie szybkiego przechodzenia na zawodowstwo, utrzymanie tak solidnego zespołu wydawałoby się niemożliwe. – Środowisko się zmieniło. Gdyby Laettner i Hill grali tu dzisiaj, byliby pod presją, by po roku przejść na zawodowstwo. Nie dostaniesz już zawodników tego kalibru przez cztery lata ­­– mówił w wywiadzie dla Harvard Business Review.

BÓL, KTÓRY PRZYNIÓSŁ ZMIANY

Przez następne lata Krzyzewski wielokrotnie doprowadzał zespół do czołowych faz turnieju, lecz trzecie mistrzostwo nadeszło dopiero w 2001 roku. W międzyczasie musiał na chwilę pożegnać się z pracą. W 1994 roku nie wytrzymało zdrowie. Nabawił się kontuzji pleców, która zmusiła go do operacji. Szkoleniowiec, chcący jak najszybciej wrócić na ławkę trenerską, zlekceważył zalecenia lekarzy. Zamiast dziesięciu tygodni odpoczynku uznał, że wystarczy dziesięć dni. Wojskowe wychowanie sprawiło, że wbrew poradom nie oszczędzał ciała na specjalnie przygotowanym krześle, bo chciał być jak najbliżej zawodników. Szybko tego pożałował, bo ból stawał się coraz silniejszy. Krzyzewski nie spał i konał z bólu. Po jednym z meczów, gdy nie chciał wybrać się na kontrolną wizytę, zasłaniając się treningiem, żona postawiła mu ultimatum – ona albo koszykówka. Słusznie posłuchał partnerki.

Trener został zmuszony do kilkumiesięcznej przerwy. Jego obowiązki przejął asystent Pete Gaudet, który jednak nie potrafił sobie poradzić w roli „head coacha”. W dziewiętnastu spotkaniach, w których prowadził zespół, Duke triumfowali tylko czterokrotnie. Dla Krzyzewskiego przerwa okazała się błogosławieństwem. Był wtedy najbliższy wypalenia zawodowego i odejścia z pracy trenerskiej. W wywiadzie z „HBR” podkreślał, jak wiele sezon 1994/1995 zmienił w podejściu do profesji.

– W ciągu dziewięciu lat doszliśmy do siedmiu Final Four. Mój harmonogram był szalony. Nigdy nie poświęciłem czasu na krytykę tego, jak sobie radziłem. Po prostu szedłem do przodu. Ta sytuacja skłoniła mnie do wielu zmian: delegowania większej odpowiedzialności, a nie mikrozarządzania, bycia innym typem lidera. Od tego czasu moja energia i głód nigdy nie osłabły – opowiadał.

Następne sezony Blue Devils idealnie wskazują, że zmiana nastawienia przyniosła olbrzymie korzyści. Do 2021 roku Duke jeszcze trzykrotnie świętowali mistrzostwo, siedemnastokrotnie awansując przynajmniej do Sweet Sixteen NCAA. Wielu ekspertów podkreśla ostatnie mistrzostwo, wywalczone sześć lat temu. Drużyna złożona z wielu pierwszoroczniaków pokonała w finale Wisconsin. Krzyzewskiego nieraz chwalono za umiejętność budowy świetnej chemii w zespole czy dostosowania się do panujących trendów w koszykówce. Nie zaskakiwało go już to, że po mistrzostwie, trzech z „freshmenów” – Jahill Okafor, Tyus Jones i Justise Winslow zdecydowało się na podbój profesjonalnego basketu.

REPREZENTACYJNY KONTAKT Z NBA

Wątek odrzucania możliwości pracy w najlepszej lidze świata jest często poruszany przy okazji rozmów o życiu Krzyzewskiego. Wbrew popularnej opinii, nie wszystkie oferty odrzucał lekką ręką. Oficjalnie mówi się o pięciu naprawdę poważnych propozycjach. Nieoficjalnie spekuluje się, że było ich przynajmniej kilkanaście. Sam zainteresowany mówił po latach, że najtrudniej odmawiało się w 1990 i 2004 roku. W pierwszym przypadku Boston Celtics po dwóch sezonach zakończonych na pierwszej rundzie play-off szukali następcy za Jimmy’ego Rodgersa. Czternaście lat później z dużą propozycją przyszli włodarze Los Angeles Lakers. Mitch Kupchak proponował Krzyzewskiemu 40 milionów dolarów i częściowe udziały w klubie za pięć lat pracy. „Coach K” zawsze bronił się miłością do Duke i koszykówki akademickiej.

Wszystkim romantykom sportu należy jednak zwrócić uwagę, że przez dekady pracy w Durham szkoleniowiec nie miał prawa narzekać na zarobki. Spekuluje się, że przez ostatnie lata Krzyzewski inkasował w Duke od siedmiu do dziewięciu milionów dolarów rocznie, będąc w czołówce najlepiej zarabiających szkoleniowców w NCAA.

Bohater tekstu nie wahał się jednak mocno z przyjęciem posady trenera reprezentacji USA. W 2005 roku zastąpił na stanowisku Larry’ego Browna, z którego zrezygnowano po wpadce na igrzyskach w Atenach. W innych krajach brązowy medal odbierany byłby jako historyczny wyczyn. W USA, gdzie narodowy zespół złożony z najlepszych koszykarzy świata sensacyjnie przegrał półfinał, trzecie miejsce oznaczało tragedię.

Podobnie jak w drużynach akademickich, Krzyzewskiemu nie wszystko wychodziło od razu. Kadra na pierwszym poważnym turnieju (mistrzostwa świata 2006) znów zawiodła. W półfinale lepsi okazali się Grecy. Marnym pocieszeniem był brąz wygrany w starciu z Argentyną, pogromcami z igrzysk. Z czasem było już coraz lepiej. Na turniej czterolecia do Pekinu „Coach K” powołał samych topowych graczy.

James, Bryant, Anthony, Wade, Howard – od nadmiaru gwiazd NBA mogło zakręcić się w głowie. Do dziś tamten zespół, nazywany Redeem Team, uznaje się często za drugi najlepszy w historii amerykańskiej koszykówki po legendarnym Dream Teamie z 1992 roku. Tak świetna ekipa nie miała żadnych problemów ze zdobyciem olimpijskiego złota. Większość spotkań amerykanie kończyli z trzycyfrową zdobyczą punktową. W finale łatwo uporali się z Hiszpanami, mającymi w składzie najlepszego strzelca całego turnieju, Paua Gasola.

Dominacji w światowej koszykówce zespoły Krzyzewskiego nie oddały do samego końca pracy „Coacha K”. Stany Zjednoczone triumfowały zarówno na następnych igrzyskach w Londynie, jak i w Rio de Janeiro. Również w mistrzostwach świata 2010 i 2014 nie było na nich mocnych. Turniej w Brazylii był ostatnim, w którym kadrą zarządzał trener Duke.

TOURNEE PRZED EMERYTURĄ

Przed Krzyzewskim finalne zadanie – poprowadzić Duke w sezonie 2021/22. Po raz ostatni zapozna się z nowymi talentami koszykarskimi, które po krótkim pobycie na uczelni ruszą w podbój świata basketu. Spośród setek (jak nie tysięcy) graczy, z którymi miał styczność, 71 zostało wybranych w drafcie NBA, a 37 otrzymało prestiżowe wyróżnienie All-American.

Twórca sukcesów Blue Devils zawsze powtarzał, że liczy się to, jakimi ludźmi, a nie koszykarzami staną się jego zawodnicy. Budowa relacji międzyludzkich stanowiła dla niego podstawę pracy. W rozmowie z magazynem „Artful Living” przytaczał radę, jaką za młodu otrzymał od mamy: „Upewnij się, że wsiądziesz do właściwego autobusu”. Nie miała na myśli autobusu, który wiózł mnie przez Chicago do liceum, ale autobus życia. Powiedziała: „Poznasz nowych ludzi. Nie wpuszczaj do autobusu nikogo, kto nie jest dobrym człowiekiem i nie wsiadaj do autobusu nikogo, kto nie jest dobrym człowiekiem. Właściwy autobus zabierze cię w miejsca, do których sam nie mógłbyś podróżować”.

Natalie Chladek z Harvard Business School analizując kilkudziesięcioletni dorobek Krzyzewskiego i Knighta wyliczyła cztery punkty budowy sukcesu w zespole.

1. Zaufanie jest podstawą relacji

2. Zrozumienie rodzajów konfliktów wewnętrznych jest pierwszym krokiem do zarządzania nimi

3. Ustal wysokie standardy - należy się spodziewać wygranej

4. Regularne informacje zwrotne są niezbędne do poprawy.

Opracowana przez autorkę „The Winning Formula” z pozoru jest oczywista. Jednakże biorąc pod uwagę historię „Coacha K”, wydaje się, że to ona miała kluczowe znaczenia dla budowy wielkiego dziedzictwa, którego kibice NCAA przez lata byli świadkami. Na podziwianie kunsztu trenerskiego, wszystkim fanom basketu pozostał jeszcze rok.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.