Milanizacja postępuje. Jak wartość projektu Barcelony drastycznie straciła na znaczeniu

Zobacz również:Memphis Depay działa na wyobraźnię. Uczucie z Barceloną od pierwszego wejrzenia
FC Bayern München v FC Barcelona: Group E - UEFA Champions League
Fot. Pedro Salado/Quality Sport Images/Getty Images

„Gdybyśmy to my mieli 19 punktów straty do Realu Madryt, kibice by nas zamordowali” – powiedział Jordi Alba trzy lata temu, gdy Katalończycy z prędkością świetlną odjeżdżali głównemu konkurentowi w lidze. Taki scenariusz może się spełnić już w najbliższy weekend. Trzy lata w futbolu to wieczność. Dzisiaj Barcelona ma kolejne 25 mln euro straty z tytułu złego rozplanowania celów w budżecie, pierwszy w historii spadek do Ligi Europy, gigantyczny kompleks Bayernu Monachium oraz 16 pkt różnicy do Realu Madryt, chociaż to nawet nie jest półmetek sezonu. Utalentowany nastolatek Karim Adeyemi, mając na stole oferty z Barcelony i Borussii Dortmund, wybiera kierunek Zagłębia Ruhry. I to najlepsze podsumowanie, jak bardzo Barca przestała być sexy.

Skończyły się czasy wiecznej wiosny. Teraz jest bolesne uderzenie o ziemię. Barcelona broni się już tylko sentymentami, bo jej realna wartość sportowa dawno nie była tak zaniżona. Bayern Monachium kolejny raz odprawił ich z kwitkiem, pokazując dystans do europejskiej czołówki. 3:0 nie było najwyższym możliwym wymiarem kary. „Barcelona cały czas jest na wspaniałym poziomie technicznym i taktycznym, ale ona do dzisiejszej piłki nie dojeżdża intensywnością. Tego brakuje jej najbardziej” – diagnozuje bardzo trafnie Thomas Müller. I z tym będzie musiał się zmierzyć Xavi, wkładając do głowy całemu otoczeniu, że istnieje coś więcej niż sama piłka.

Katalończycy wsiedli do windy i zjechali na poziom Rangersów, Olympiakosu czy Galatasaray. Miejsca przy stole z najlepszymi nie ma. Nawet Portugalczycy są tam zapraszani z większą ochotą, niż Hiszpanie. Sevilla i Barcelona będą tańczyć w Lidze Europy, a Benfica oraz Sporting w Lidze Mistrzów. To dramat, bo Joan Laporta zaplanował w budżecie wpływy z dojścia do ćwierćfinału Champions League, czyli w tragicznej sytuacji ekonomicznej dojdzie do kolejnych dziur do zasypywania. Szefowie klubu sami zaciskają ten sznur coraz mocniej.

To będzie nowość, bo Barcelony na poziomie Ligi Europy jeszcze nie widzieliśmy. W Pucharze UEFA, prawie 20 lat temu, owszem, ale po rebrandingu pucharów przyzwyczaili nas, że zawsze trzymali się czołówki. Teraz już zaczyna się liczenie, kogo będzie trzeba odsprzedać i skreślić z listy płac, aby zapewnić klubowi jakąkolwiek płynność. W tle latały nazwiska Ferrana Torresa czy Daniego Olmo, lecz można o tym zapomnieć, dopóki nie dojdzie do pilnego ratowania finansów sprzedażami. Chude lata dopiero się zaczynają. „Taka jest nasza rzeczywistość. Jestem wściekły, bo jestem cule i mam ten klub w sercu. Będziemy pracować nad odbudową Barcelony i przywróceniem jej na dawne miejsce. Myślałem, że możemy rywalizować lepiej, ale rzeczywistość pokazuje, że nie” – załamywał ręce Xavi po pożegnaniu z Ligą Mistrzów.

Klub z Camp Nou leży sportowo, ekonomicznie, ale również mentalnie. Nie jest przygotowany intensywnością do gry na najwyższym poziomie, chociaz ma jedną z najzdolniejszych młodzieży na rynku. Niemniej jeśli dzisiaj ktoś będzie chciał przyjść do Barcelony, to tylko z dwóch powodów: ma sentyment do tej drużyny albo chce się wypromować. Skończyły się czasy, gdy do Katalonii przeprowadzać się dla chwały, pucharów, ambitnego projektu sportowego albo pieniędzy. Najlepszy przykład to 19-letni Karim Adeyemi z Salzburga kreowany na kolejnego Erlinga Haalanda. Bardzo pasował Xaviemu i całemu pionowi sportowemu. Otrzymał propozycję z Barcelony, ale również z Borussi Dortmund. Chociaż pierwotnie bliżej było mu na Camp Nou, po szczegółowej analizie z agentami uznali, że lepiej będzie mu w Dortmundzie. I stamtąd łatwiej będzie wykonać kolejny krok na podbój świata. BVB też gra na poziomie Ligi Europy. Ale to atrakcyjniejsza i bardziej obiecująca wizja przyszłości, niż pikująca Blaugrana.

16 pkt straty do Realu Madryt i miejsce tuż za europejskimi pucharami mówią wszystko. Czarować można dzisiaj już tylko najbardziej naiwnych. Plotki o głośnych nazwiskach są bujdą i chęcią sprzedaży klików. Niczym innym jak złudną rzeczywistością albo wymysłem katalońskich dziennikarzy. Barcelona nadal spłaca największe pomyłki transferowe po sprzedaży Neymara na czele z Coutinho czy Dembele. Sportowo nadal podnosi się po takich rozczarowaniach i kolejnych tragicznych decyzjach zarządu Bartomeu. Można było odpychać demony przeciętności i oszukiwać się, że klubu o takiej marce jak Barcelona nie dopadną. A jednak, witamy w czasach, gdy Barcelona jak o życie będzie drżeć o samo wejście do Champions League. Na razie albo obierze kurs na wygraną w Lidze Europy (do tego trzeba wygrywać), albo odrobi 6 punktów. Ale wątpliwe, aby Sevilla czy Betis chciały ją wpuścić do najlepszej czwórki.

Katalończykom nie zostało nic innego, jak rzeźbić w młodzieży, jaką posiada. To oraz zaciskanie pasa jest jedyną nadzieją na powolną odbudowę. Dzisiaj trzeba polubić się z Ligą Europy. Rozgrywkami, jakich Barcelona nie dotykała od czasów, gdy Leo Messi zadebiutował w tym klubie. Wprowadził drużynę w nową erę, a po jego odejściu powróciły stare koszmary. Życie po Argentyńczyku będzie bolało. Na teraz Barcelona nie dość, że upadła najniżej w ostatnich latach, to nawet nie wchodzi do LE jako faworyt. Gdyby piłkarz na fali wznoszącej miał się zastanowić, kto wie, czy lepszego poziomu nie uświadczy we wspomnianej Borussii Dortmund, Lipsku, Sevilli albo West Hamie. To nie przypadek, tylko zasłużony upadek, na jaki w stolicy Katalonii pracowali latami.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.