W naszej redakcji część osób skryła twarz w dłoniach, część eksplodowała dziką radością. Trzeba przyznać, że tak widowiskowej zamiany headlinerów polskie festiwale jeszcze nie miały.
To już drugi rok z rzędu, kiedy Cardi B odwołuje europejskie koncerty latem - za chwilę ta dziewczyna zacznie funkcjonować jak Yeti: ktoś kiedyś widział ją na żywo, ale i tak nie mamy pewności, że istnieje. W każdym razie nie zobaczymy na żywo autorki Invasion Of Privacy, a już na pewno nie w tym roku. Do trzech razy sztuka?
Będą kontrowersje, bo w miejsce największej headlinerki pojawi się... jeszcze większa headlinerka? A już na pewno wzbudzająca większe dyskusje. Cokolwiek by o Miley Cyrus nie mówić, jest to absolutny top popowych gwiazd ostatniej dekady; miejmy świadomość, że do Warszawy przyjeżdża jedna z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd showbusinessu na świecie. Poza tym to naprawdę nie jest zła wokalistka; zdarzały się w karierze Miley popowe, cukierkowe szlagierki, ale przecież ta sama dziewczyna nagrała swego czasu zupełnie absurdalną, psychodeliczną płytę, w której nagraniu pomagali jej członkowie ikony alternatywnego rocka, zespołu The Flaming Lips.
O tej roszadzie będą dziś mówić wszyscy. Być może fani rapu faktycznie mogą być smutni, ale kto wie, czy Orange Warsaw Festival trochę przypadkowo nie pozyskał jeszcze grubszego nazwiska. O frekwencję tak czy siak nie powinni się martwić. A że tego samego dnia, co Miley (1 czerwca) zagra jeszcze Jack White i jego The Raconteurs - my meldujemy się pod sceną.