Milik i Piątek. Przegrani meczów kadry, którym teraz będzie tylko trudniej

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
milikglowne20190324SIE825591.jpg
WLODZIMIERZ SIERAKOWSKI

W dwóch wrześniowych spotkaniach uciułali wspólnie jeden celny strzał. Żaden z reprezentacyjnych napastników nie pokazał, że może istnieć życie bez Roberta Lewandowskiego. Teraz wracają do klubów, w których każdy ma do rozwiązania jakiś problem.

Wrześniowe zgrupowanie reprezentacji Polski wśród napastników przyniosło samych przegranych. Począwszy od Adama Buksy, którego klub nie wyraził zgody na podróż za Ocean, być może pozbawiając go w ten sposób szansy debiutu w kadrze, przez Arkadiusza Milika, po Krzysztofa Piątka. Dla wszystkich atakujących rzadkie okazje, w których nie gra w kadrze Robert Lewandowski są na wagę złota. Jest ryzyko, że na październikowe zgrupowanie napastnicy przyjadą już w znacznie gorszym położeniu. Nie tylko dlatego, że kapitan powinien już wrócić do kadry.

KWARANTANNA ZAMIAST GRY

Krótkofalowym przegranym jest Piątek, bo wyjazd na mecze z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną pozbawił go na początku sezonu miejsca w klubie. W Amsterdamie, gdzie grał od pierwszej minuty, Piątek mógł jedynie biegać pomiędzy stoperami i starać się jakoś uprzykrzać im życie. To, że w ogóle doszedł do całkiem groźnej sytuacji strzeleckiej przy tak bojaźliwie nastawionych kolegach, ociera się o cud. Hertha Berlin oczekiwała, że po meczu w Holandii napastnik wróci do klubu, bo Niemcy mają Bośnię i Hercegowinę na liście państw wysokiego ryzyka zakażenia koronawirusem i powracający z niej muszą odbyć kwarantannę. Między zespołem ze stolicy Niemiec a PZPN-em trwała w ostatnim czasie intensywna korespondencja. Polacy przekonywali, że Piątek będzie przebywał w Bośni w ścisłym reżimie sanitarnym i będzie regularnie testowany. Niemcy punktowali, że dla tamtejszego sanepidu nie ma to żadnego znaczenia. Próbowali nawet zaangażować w sprawę FIFA, która niedawno wprowadziła tymczasowe przepisy, dające klubom sporą władzę nad krajowymi federacjami w niewypuszczaniu zawodników na zgrupowania. Nic jednak nie wskórali. Piątek poleciał do Bośni, by przesiedzieć cały mecz na ławce rezerwowych. Po powrocie do klubu czeka go kwarantanna, przez którą opuści inaugurację sezonu.

MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM

Cytowany przez „Kickera” Bruno Labbadia, nie obwinia samego zawodnika, z którym pozostawał w kontakcie telefonicznym. - Krzysztof był między młotem a kowadłem. On też wie, że to dla niego katastrofa, że na początku sezonu musi odbywać pięciodniową kwarantannę. To oczywiście zupełnie mu się nie podoba. Jesteśmy jego pracodawcą. Z drugiej jednak strony jest tak, że powinien mieć możliwość gry dla swojego kraju. To sytuacja, w której nie powinno się zawodnika stawiać. Wielka, wielka szkoda, że tak się to potoczyło, a dla zawodnika to bardzo niekorzystne. My jesteśmy tymi, którzy muszą ponieść konsekwencje tego, że inni nie trzymali się ustaleń. My się ich trzymaliśmy i puściliśmy Krzysztofa na pierwszy mecz – mówi Labbadia.

WCZESNE REAGOWANIE

Jako że zamieszanie nie wybuchło wczoraj, lecz toczyło się już od kilku dni, wydaje się, że polska strona mogła rozwiązać sprawę zdecydowanie inaczej. Jasne, że tuż przed meczem w Bośni odsyłanie Piątka mogłoby już być bardzo niekorzystne dla reprezentacji Jerzego Brzęczka, która musiałaby przystąpić do spotkania w Zenicy z tylko jednym napastnikiem, bez żadnej opcji rezerwowej na wypadek niedyspozycji Milika. Takie sprawy da się jednak przewidywać wcześniej. Najpóźniej w momencie, w którym Amerykanie nie puścili Buksy na zgrupowanie, można było powołać kogoś innego. Piątka przetestować w większym wymiarze w Amsterdamie, a na ławce w Zenicy mieć do dyspozycji innego zmiennika. Po udanej końcówce poprzedniego sezonu Polak stanął teraz w klubie w obliczu potencjalnie trudnej sytuacji. Labbadia nie będzie mógł go brać pod uwagę przy ustalaniu składu na piątkowy mecz z Eintrachtem Brunszwik. Bardzo możliwe, że na tle II-ligowca inny napastnik strzeli gola i zaprezentuje się na tyle pozytywnie, że także w przyszłotygodniowym spotkaniu z Werderem Brema, inaugurującym Bundesligę, to konkurent Piątka do miejsca w składzie będzie miał korzystniejszą wyjściową pozycję. Kto nie rozpoczyna sezonu w wyjściowej jedenastce, ten zawsze może mieć trudniej do niej wskoczyć. Tak, jak było po przerwie spowodowanej pandemią, gdy Piątek przez kilka tygodni musiał walczyć o poważniejszą szansę od Labbadii.

NIEBEZPIECZNA GRA MILIKA

O ile jednak problemy Piątka powinny być mimo wszystko krótkofalowe, o tyle w potencjalnie bardzo niebezpiecznej sytuacji klubowej znajduje się Arkadiusz Milik. A najbliższy miesiąc, dzielący od kolejnego zgrupowania kadry, będzie kluczowy w kontekście jego całego sezonu. Bardzo przecież ważnego, bo poprzedzającego mistrzostwa Europy. 26-latek w meczu z Holandią mierzył się z tymi samymi problemami, co Piątek, jednak wywiązywał się z zadań o tyle lepiej, że potrafił przynajmniej czasem utrzymać się przy piłce, zdobywając rzuty wolne. W Bośni był przez większość meczu całkowicie wyłączony z gry i na pewno nie zareklamował się tym występem potencjalnym pracodawcom.

TURYŃSKIE POSZUKIWANIA

90 minut w Zenicy może na jakiś czas pozostać jego jedynym kontaktem z murawą, bo wmanewrował się w sytuację, w której może wiele stracić. Przez długie tygodnie wydawało się, że Milika czeka wkrótce najlepszy moment w karierze. Mimo dwóch ciężkich operacji kolana, które musiał przejść w ostatnich latach, miał wejść na najwyższy światowy poziom, bo dobrego kandydata do wzmocnienia ataku zobaczył w nim Juventus. W Turynie, odkąd rok temu sprzedali Moise'a Keana, a pół roku temu oddali także Mario Mandżukicia, wyraźnie brakowało w minionym sezonie opcji w ataku. Gonzalo Higuain nie był już w stanie nawiązać do dawnej formy z Neapolu, a Paulo Dybala, którego Maurizio Sarri najczęściej wystawiał z przodu, nie jest typowym środkowym napastnikiem. Turyńczycy potrzebowali znaleźć kogoś w rodzaju Karima Benzemy, którego obecność pomagała wyciągnąć z Cristiano Ronaldo jeszcze większe umiejętności. Kimś takim miał być właśnie Polak.

NIEPOTRZEBNY W NEAPOLU

Pewne sprawy, jeśli mają się udać, muszą jednak być trzymane do samego końca w absolutnej ciszy. A że po mediach bardzo szybko poniosła się informacja, że Milik doszedł już w Turynie do porozumienia w sprawie indywidualnego kontraktu, Napoli zaczęło stawiać bardzo wygórowane żądania, bo za takie należy uznać 40-45 milionów euro za piłkarza wchodzącego w ostatni rok kontraktu. Transfery akurat do Juventusu zawsze są w Neapolu traktowane ambicjonalnie. Nikt nie miał więc zamiaru ułatwiać Polakowi zadania. Chodziło raczej o wyciśnięcie z nielubianego rywala jak najwięcej. Aurelio de Laurentis, właściciel Napoli poprawiał pozycję negocjacyjną, choćby ściągając zawczasu za siedemdziesiąt milionów euro Victora Osimhena z Lille, a już wcześniej także Andreę Petagnę ze SPAL. Przedłużając kontrakt z Driesem Mertensem i mając jeszcze do dyspozycji Hirvinga Lozano, pokazywał Juventusowi, że wcale nie potrzebuje pieniędzy za ten transfer, by zbudować sobie atak, a Milikowi, że miejsca w Neapolu już dla niego nie ma.

SUAREZ NA HORYZONCIE

Pewnie wszystko udałoby się jakoś doprowadzić do końca, gdyby Juventus nie odpadł z Ligi Mistrzów już w 1/8 finału przeciwko Lyonowi, co kosztowało utratę pracy Sarriego. Wraz z zatrudnieniem Andrei Pirlo Milik nie zniknął z listy potencjalnych zakupów, ale obsunął się na niej na dalszą pozycję. Zwłaszcza że wkrótce potem zmiażdżona została także Barcelona, co uruchomiło w niej rewolucję personalną i sprawiło, że na rynku pojawiło się nowe nazwisko. Luis Suarez piłkarsko niewątpliwie przewyższa Milika, ma doświadczenie w służeniu gwieździe, bo przez lata ułatwiał grę w Barcelonie Lionelowi Messiemu, a dzięki obowiązującym od roku nowym przepisom podatkowym, włoskim klubom bardziej opłaca się zatrudniać graczy z zagranicy niż z rynku wewnętrznego. Urugwajczyk wskoczył na pierwsze miejsce, a na opcję rezerwową wyrósł Edin Dżeko – starszy, ale tańszy i bardziej skuteczny. Wszystko zaczęło wskazywać, że marzenie o Juventusie przejdzie Milikowi koło nosa. A do Neapolu powrotu już raczej nie ma.

RZYMSKA OPCJA

Możliwość transferu Dżeko do Juventusu utworzyłoby wakat w ataku Romy, zainteresowanej Milikiem. Napoli łatwiej byłoby tam sprzedać napastnika, zwłaszcza że interesuje się jeszcze choćby Cengizem Underem, skrzydłowym rzymian, którego można by włączyć w wymianę. Jeśli domino w końcu ruszy, Milik pewnie nie zostanie na lodzie. Transfer Bośniaka do Turynu sprawiłby, że opcja rzymska stałaby się bardzo prawdopodobna. Można by wprawdzie dyskutować, czy przenosiny z Napoli do Romy to jakikolwiek krok do przodu, czy oferują rozwój w karierze i czy dają większe szanse walki o trofea, ale sytuacja zabrnęła już do takiego stanu, że Milik musi się zastanawiać, jak nie stracić, a niekoniecznie jak zyskać. Jeśli jednak Suarez dogada się z Juventusem i Dżeko w efekcie zostanie w stolicy, rynek włoski stanie się dla Milika praktycznie zamknięty. Zmiana ligi w pośpiechu, w trakcie sezonu i niespełna rok przed wielkim turniejem, to już bardzo duże ryzyko.

CZAS MA ZNACZENIE

Przed oboma polskimi napastnikami więc bardzo ciężkie i ważne tygodnie w klubach. Piątek musi ponownie jak najszybciej wywalczyć sobie miejsce w Hercie, a Milik wraz z otoczeniem tak rozegrać sprawę transferu, by za bardzo nie stracić sportowo na odejściu z Neapolu, skąd przecież początkowo nikt go nie wypychał. Choć pośpiech jest często kiepskim doradcą, tu akurat liczy się również czas. Z pięciu największych lig francuska już gra, angielska i hiszpańska ruszają w najbliższy, a niemiecka i włoska w następny weekend. Zbyt długie przeciąganie sprawy będzie skutkować tym, że Polak pierwszą fazę sezonu straci, siedząc w Napoli, gdzie już postawiono na nim krzyżyk. A jesień będzie się toczyć w takim tempie, że gdy wreszcie zmieni klub, nie będzie się miał kiedy do niego przystosować. Do częstych meczów na trzech frontach dojdą jeszcze pojawiające się teraz co miesiąc przerwy na kadry. Na październikową powinien już do drużyny Brzęczka wrócić Lewandowski, co będzie potężnym wzmocnieniem ataku. Oby tylko nie okazało się, że jego zmiennikami, zamiast dwóch dobrych napastników, grających w silnych klubach, będzie duet sfrustrowany nieudanym startem sezonu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.