Ronaldo, ten prawdziwy i z pokaźnym brzuszkiem, ma teorię, że jeśli Vinicius dogada się z Neymarem i obaj będą latać po murawie na przełomie listopada i grudnia, to Brazylia przywiezie z Kataru mistrzostwo świata. Przeładowanie talentu z przodu sprawia, że mogliby wystawić ze trzy zestawy atakujących, stąd kiedy Italia od święta naturalizuje ich graczy, nazywają ją prześmiewczo Brazylią C. Raphinha, Antony, Lucas Paqueta czy Gabriel Jesus też działają na wyobraźnię, lecz jeśli coś ma im dać złoto, to przede wszystkim zdrowy bilans między defensywą a atakiem oraz szkielet obronny złożony z doświadczonych profesorów. Tite sprawił, że grają po europejsku, chociaż mocno obraziliby się na takie określenie. W Katarze idą va banque, by oczy kibiców piłki znów zaświeciły się na widok żółtych koszulek.
Mecze reprezentacji Brazylii mają dość podobny schemat: do 70. minuty oglądamy zorganizowaną, widowiskową drużynę, w której prawie wszyscy myślą o defensywie i odbudowaniu po stracie piłki, a później zaczyna się lambada i konkurs najładniejszych zagrań na całego. Przy czym zwykle Canarinhos już wtedy prowadzą kilkoma bramkami i mają ustawione spotkanie, więc zaczynają tańczyć pod publikę. To scenariusz powtarzalny, bo rzadko kiedy w ostatnich latach napotykali poważny opór. Oczywiście – przegrali finał Copa America z Argentyną i mają rezerwy, lecz Tite widzi już niewiele znaków zapytania wobec tej ekipy. Wie, że jej potencjał jak najbardziej zakłada celowanie w złote medale. Wie, że uzależnił drużynę od Neymara i zbudował ją całkowicie na jego modłę. Wie, że defensywa jest jej jeszcze większym atutem niż atak. I w końcu wie, że nie nauczy jej o wiele więcej, pozostaje mu tylko dopracować detale i myśleć o Katarze.
Nikogo nie dziwi, gdy Tite wychodzi na konferencję prasową i podaje gotowy skład na mecz, który odbędzie się za kilka dni. A nawet jeśli nie recytuje wyjściowej jedenastki, to w kuluarach podyktuje ją dziennikarzom, praktycznie łącznie ze zmianami, bo prawie nigdy nie mylą się w swoich typach. Selekcjoner Canarinhos wyznaje, że nie będzie zaskakiwał przeciwnika mydleniem oczu ani zmianami personalnymi w ostatniej chwili. Uważa, że wachlarz możliwości, fantazja i kreatywność jego atakujących jest tak potężna, że i tak będą nieprzewidywalni dla przeciwnika. Po co ma czarować, że zagra Vinicius, skoro planuje wystawić Raphinhę? Na końcu i tak mówimy o tak zaawansowanych dryblerach, że trudno przygotować się na ich repertuar.
Odkąd Tite objął tę drużynę, przegrał tylko dwa ważne mecze o stawkę: na ostatnich mistrzostwach świata w ćwierćfinale z Belgią oraz w finale Copa America z Argentyną. W międzyczasie miał jeszcze dwa przegrane sparingi z Argentyną, czyli jego nemezis, oraz Peru. Na 73 spotkania z kadrą Canarinhos potknął się jedynie na Argentynie, Belgii oraz Peru. Boleśnie co prawda, ale konkluzja jest taka, że jego drużyna rzadko kiedy ma słabsze momenty. Ktoś powie, że w Ameryce Południowej to nie sztuka wygrywać, lecz ograniczenie słabszych dni w takim stopniu już jest pewnego rodzaju osiągnięciem. Przez eliminacje nie tylko przebrnęli niepokonani z 14 zwycięstwami w 17 meczach, ale stracili jedynie 5 bramek, z czego dwie klasycznie z Peruwiańczykami.
Mecz po meczu piłkarze z Kraju Kawy pokazują klasę. W ostatnich czterech spotkaniach zdobyli 17 bramek, prężąc muskuły, a jedynego gola stracili w sparingu z Koreą Południową (5:1). Przy czym ten mecz towarzyski w Seulu również pokazał, jak poważnie podchodzą do obowiązków reprezentacyjnych. Neymar miał spuchniętą stopę po zderzeniu z Danilo i Leo Ortizem, a mimo wszystko przyjął leki i wystąpił. Wszyscy spodziewali się, że dotyczycy to zapisów kontraktowych, ale okazuje się, że nie – chciał grać z Koreańczykami, bo usłyszał, że dla Sona jest idolem. Casemiro miał dostać wolne, jak wszyscy finaliści Ligi Mistrzów, ale sam poprosił selekcjonera, aby zagrać od pierwszej minuty. Został na boisku 70 minut i znów zagrał profesurę. Argentyńczycy mają w kadrze niepowtarzalny klimat, ale w Brazylii też naprawdę wszystko się zgadza. Zostali tam poklepywacze i przyjaciele Neymara, ale od początku założenie było takie, że wszystkie planety mają się kręcić wokół niego.
Atak Brazylii być może jest najsilniejszy od 20 lat. Nie ma co prawda klasycznej dziewiątki, w jej buty często wchodzi Richarlison, ale oni nie potrzebują klasycznego napastnika, tylko ruchu na wolne pole z przodu. Neymar chociaż jest głównym strzelcem drużyny, to tak naprawdę gra w roli głęboko cofniętego rozgrywającego. Jest wolnym elektronem, ale przetransformował się z dynamicznego skrzydłowego w rozgrywającą dziesiątkę. A na innych pozycjach przepych – po lewej mogą grać Vinicius Junior, Neymar i Gabriel Martinelli, po prawej Raphinha, Antony czy Rodrygo, z przodu jest Gabriel Jesus, Roberto Firmino, Richarlison czy Matheus Cunha. A na rozegranie zawsze mogą wejść Lucas Paqueta czy Philippe Coutinho.
I nad takim atakiem można cmokać, jednak jeśli coś ma być największą bronią Brazylijczyków to właśnie defensywa i zdrowy balans. O bramkę nie trzeba się bać, mając tam Edersona oraz Alissona. Na środku grają Marquinhos i 37-letni kapitan Thiago Silva, a w odwodzie mają Edera Militao. Na bokach pewniakami powinni być Alex Sandro oraz Danilo, chociaż 39-letni Dani Alves też łasi się na medal jako zmiennik. Przed nimi Casemiro i w zależności od potrzeb Fred/Bruno Guimaraes/Fabinho dbają o bezpieczeństwo. Przez te wszystkie lata pracy Tite udoskonalał głównie defensywę i taktyczną mądrość drużyny, bo wiedział, że z przodu poradzą sobie sami. I dzisiaj szybkość powrotu Brazylii do ustawień fabrycznych może imponować. Gdyby to byli jedynie zjawiskowi dryblerzy, nie można byłoby traktować ich aż tak poważnie, bo tytuły wygrywa się przede wszystkim defensywą. Ale oni naprawdę dopracowali prawie każdy element zdrowego funkcjonowania, co oglądamy od dobrych kilku lat. Byle głowy i emocjonalność wytrzymały.
Patrząc na listę kandydatów do tytułu, bukmacherzy najsilniejszą drużynę widzą właśnie w Brazylii, zresztą pierwszej ekipie rankingu FIFA. Kadry naprawdę napakowane gwiazdami mają jeszcze obrońcy tytułu Francuzi oraz wicemistrzowie Europy Anglicy. Personalnie, jak i głębią składu, mogą imponować podobnie jak Brazylijczycy. Przy czym mają ten wyświechtany argument – są z Europy, więc pewnie zagrają bardziej pragmatycznie. Postraszyć nazwiskami powinni również Niemcy i Portugalczycy, a selekcjonerem Hiszpanie. Dorzucając niepokonaną od 32 meczów Argentynę, Belgię oraz być może Holandię, tworzy nam się obraz reprezentacji myślących o największym sukcesie. Ameryka Południowa chce w końcu odwrócić trend i zabrać złoto Europejczykom, którzy dominowali ostatnie finały. Neymar traci tylko 4 gole do rekordu legendarnego Pele i ma nadzieję, że nie tylko to będzie świętował na turnieju w Katarze. Inaczej zawsze zostanie zapamiętany jako ten, który ze swojej kariery nie wycisnął wszystkiego.