Jest jednym z najbardziej utytułowanych kierowców Formuły 1 w historii. Czterokrotnym mistrzem świata, który swego czasu zdominował całą rywalizację. Mimo tego zapowiedź końca jego kariery została przyjęta ze smutkiem, ale i względnym spokojem. Po części ma to związek z faktem, że w swoich ostatnich sezonach nie walczył o najwyższe cele. Jednak innym powodem jest po prostu to, że taki jest Sebastian Vettel.
Opinie na temat Sebastiana Vettela są bardzo różne i zmieniały się w trakcie jego kariery. Od zarozumiałego młokosa, wchodzącego jak po swoje do Formuły 1, przez dominującego mistrza, którego wielu nie mogło znieść na szczycie, po pretendenta niemogącego przeskoczyć własnego samochodu, aż w końcu po starego mistrza, który pokazuje ludzką twarz wciąż jeżdżąc dla siebie i kibiców. Dyskusji na temat jego konkretnego miejsca w historii motorsportu będzie wiele, ale jedno jest pewne – tego miejsca nikt mu nie zabierze.
WYGLĄDA ZNAJOMO
Początki kariery Sebastiana Vettela nie różnią się zbytnio od tego, co wyobrażamy sobie po kierowcach Formuły 1 – start w kartingu, przebijanie się przez kolejne serie i pokazywanie swojego ogromnego talentu aż do prawdziwej szansy. Vettel jest Niemcem, więc do tego dochodzi jeszcze obowiązkowy fakt, że jego idolem był Michael Schumacher (wraz z dwoma mniej oczywistymi dla kierowcy Michaelami – Jordanem i Jacksonem).
Co było wyjątkowe dla młodego Seba, to fakt, że szansa przyszła niezwykle szybko. Kierowcą testowym BMW Sauber został w okolicach dziewiętnastych urodzin, kiedy Robert Kubica, były kierowca testowy, stał się numerem dwa zespołu. Wyjeżdżając na swoją pierwszą sesję treningową został najmłodszym w historii (19 lat i 53 dni) kierowcą podczas weekendu Grand Prix. Potem poszło szybko – najmłodszy z punktem (zastępując Kubicę po wypadku w Kanadzie), najmłodszy z pole position, najmłodszy ze zwycięstwem (te dwa ostatnie już w barwach Toro Rosso).
Szybko przypięto mu łatkę rozpychającego się łokciami aroganckiego młokosa, który w dodatku jeździ brawurowo (często nie kończył wyścigów). Brzmi znajomo? Dość niedawno przechodził przez to Max Verstappen, który zresztą pobił wiele rekordów Vettela z kategorii „najmłodszy” – włącznie z tymi wymienionymi wyżej.
NIECHCIANY DOMINATOR
Nie pobił jednego. Holendrowi, mimo że zaczął wcześniej, dłużej zajęło dojście do mistrzostwa świata. Po półtorej sezonu w Toro Rosso Vettel przeszedł do głównej drużyny Red Bulla i w pierwszym sezonie został wicemistrzem. W drugim był już mistrzem, mimo że przed ostatnim wyścigiem miał kilkanaście punktów straty do liderującego Fernando Alonso.
Ani razu w trakcie sezonu Niemiec nie był nawet liderem klasyfikacji generalnej. To było pierwsze tego typu mistrzostwo od czasu Jamesa Hunta, które w pewien sposób zaskoczyło cały świat motorsportu – w końcu „Baby Schumi”, jak go wtedy ochrzczono, gonił liderów przez cały sezon i przed ostatnim wyścigiem zdawało się, że dokonać tego będzie niezwykle trudno.
To wydarzenie rozpoczęło okres dominacji Red Bulla, w którym często najbardziej emocjonującym zdarzeniem były sprzeczki między Vettelem a jego partnerem z zespołu, Markiem Webberem. Dwa z jego czterech mistrzostw plasują się w pierwszej piątce listy triumfów z największą liczbą punktów w sezonie i to w czasach, kiedy mieliśmy mniej wyścigów niż teraz. W międzyczasie Vettel zaliczył m.in. serię dziewięciu zwycięstw, a jego trzynaście z sezonu 2013 to wyrównanie rekordu Schumachera.
To właśnie w tym sezonie wielu fanów buczało na Vettela. Nie wiadomo dokładnie dlaczego, ale ówcześnie eksperci przewidywali, że to po prostu… ze względu na nudę w mistrzostwach, na którą niemiecki kierowca nie miał wpływu. Red Bull i jego lider po prostu byli najlepsi.
GONIĆ KRÓLICZKA
Wszystko zmieniło się w sezonie 2014. Na czoło stawki wyszedł Mercedes, a Vettel jeszcze w trakcie sezonu ogłosił, że zamierza spełnić jedno ze swoich marzeń i przejść do Ferrari, żeby pomóc drużynie wrócić na szczyt.
Seb po raz pierwszy w karierze znalazł się w sytuacji, w której musi „gonić króliczka”. Dotychczas albo walczył o jak najlepsze wyniki bez presji mistrzostwa (BMW, Toro Rosso), albo szybko wszedł na szczyt i zdobywał mistrzostwa seryjnie. Przez sześć sezonów w Ferrari musiał walczyć z lepszym Mercedesem i Lewisem Hamiltonem/Nico Rosbergiem i przez ten czas zdobył dwa wicemistrzostwa świata.
Wtedy pojawiła się kolejna twarz Vettela. Przez kilka sezonów trwały niemalże „wojny plemienne” między fanami Ferrari i Mercedesa, przez które Niemiec był nazywany m.in. marudą, która nie może pogodzić się z porażką. To, czy jest to prawdziwa twarz, wyjdzie za moment, jednak nie zmienia faktu, że wyraźnie przegrana rywalizacja z Mercedesem sporo go kosztowała, tak jak zresztą wcześniej buczenie podczas ostatniego mistrzowskiego sezonu.
Po nim nie tylko Red Bull był słabszy – Seb również nie czuł się tak, jak zawsze. To samo stało się po drugim wicemistrzowskim sezonie Ferrari. Dał z siebie wszystko i nie wystarczyło, przez co w kolejnym i jednocześnie ostatnim roku w Scuderii nie był tym samym Sebastianem Vettelem. Przegrał rywalizację z młodym Charlesem Leclerciem i wiadomo było, że konieczna będzie albo zmiana zespołu, albo koniec kariery.
INNA TWARZ
Vettel wybrał tą pierwszą opcję. W drużynie Astona Martina stał się jeszcze innym Sebem. Niejako przyjął pozę, którą widzieliśmy w ostatnich latach u jego dawnego rywala, Fernando Alonso, oraz jego przyjaciela, Kimiego Raikkonena – starego mistrza jeżdżącego w nie do końca mocnej drużynie. Takiego, który osiągnął już wszystko, co miał, więc teraz jeździ głównie dlatego, że chce, a nie dlatego, że musi. Brak uwikłania w mistrzowskie przepychanki sprawił, że fani zobaczyli inną twarz Vettela.
Celowo do tego zmierzamy. Jeśli czytacie ten tekst, to prawdopodobnie doskonale wiecie, co osiągnął Vettel i jak wyglądała jego droga – zarówna ta do mistrzostwa w Red Bullu, jak i ta niezwykle trudna (żeby nie powiedzieć „krzyżowa”) w Ferrari – jednak dopiero w ostatnim czasie dowiedzieliśmy się, kim jest Seb, kiedy akurat nie walczy zawzięcie o mistrzostwo świata.
To po prostu twardo stąpający po ziemi dobry człowiek. Wielu fanów było zdziwionych chociażby obrazkiem Vettela sprzątającego tor i trybuny po Grand Prix Silverstone w 2021 roku. Potrafił też zaangażować się w budowę „hotelu dla pszczół” z dziećmi w Austrii. Swego czasu ciekawostką stała się jego niechęć do technologii i korzystania z iPadów (kierowcy mieli takie do zapisania danych na temat samochodu i okrążeń) czy telefonu komórkowego, bo jak sam twierdził – technologia nam pomaga, ale często jest pożeraczem czasu. Dlatego był też jedynym kierowcą bez mediów społecznościowych, który starał się nie udzielać w błahych sprawach poza torem. Chyba już wiemy, skąd przyjaźń z Raikkonenem.
W końcówce kariery Niemiec stał się niemalże aktywistą w sprawach m.in. klimatu. Wielokrotnie krytykował Formułę 1 za ustalanie kalendarza. Według niego można by to było zrobić znacznie sprawniej i z mniejszą szkodą dla środowiska (poprzez skrócenie transportu). Na Grand Prix Arabii Saudyjskiej pomagał zorganizować wyścig kartingowy kobiet, by zwrócić uwagę na problem równości płci w tamtym regionie. Mimo reprymendy od F1, nie zdjął koszulki popierającej prawa osób LGBTQ+ na Grand Prix Węgrzech i jako jeden z pierwszych po ataku Rosji na Ukrainę powiedział, że w żadnym Grand Prix Rosji startować nie zamierza.
Przyznał nawet wprost, że jest hipokrytą, kiedy zarzucono mu, że jeździ w drużynie, której sponsorem jest ogromna grupa paliwowa z Arabii Saudyjskiej, ale stara się zwrócić uwagę na ważne i istotne sprawy poprzez to, na co ma wpływ. A to wszystko w ciągu ostatnich dwóch lat w Astonie. Czy Vettel nagle stał się tego typu osobą? Możliwe, w końcu ludzie zmieniają poglądy, ale bardziej prawdopodobna jest opcja, że był taki zawsze, tylko ta „plemienność” i wieczna walka o mistrzostwo zacierała obraz i tworzyła nieprawdziwy wizerunek kierowcy.
AKTYWISTA
Nie jest też tak, że Vettel jest jakimś technologicznym dziwakiem, który boi się dotknąć telefonu, jak niektórzy sugerowali. Pogodził się z iPadem, choć jeśli tylko ma okazję, robi notatki długopisem („pisząc, w zasadzie utrwalasz to w mózgu”). Ma też najnowszego iPhone’a, choć jak sam twierdzi – dla aparatu, bo chce utrwalić każdy ważny moment z życia swoich dzieci. Próbował wrócić do starych czasów i klasycznego aparatu fotograficznego, ale wygrała funkcjonalność na wyścigach („aparatu nie włożysz do kieszeni”).
A właśnie. W końcu zamieścił też pierwszy post na Instagramie – choć tylko po to, by ogłosić zakończenie kariery.
Mimo że wciąż cieszy go ściganie, Vettel sugeruje, że jest dużo życia poza torem i zamierza iść właśnie w tym kierunku. Z jednej strony chce spędzać więcej czasu z rodziną, korzystać z życia czy natury. Z drugiej wyraźnie sugeruje, że zamierza iść w stronę aktywizmu, głównie tego klimatycznego, a hasło „There is still a race to win” (ang. „Ciągle jest wyścig do wygrania”) nawiązuje do badań klimatologów twierdzących, że ziemi kończy się czas na zmiany. To jest też pewnie powód, dla którego Vettel „pogodził się” z mediami społecznościowymi – jeśli ma dotrzeć do milionów ludzi, to raczej nie ma lepszego sposobu.
Będzie wiele dyskusji na temat miejsca Vettela w historii Formuły 1. Ma cztery tytuły mistrza świata, a mimo to eksperci – sugerując dominację przede wszystkim Red Bulla, a nie samego zawodnika – nie stawiają go w jednym rzędzie z Hamiltonem, Schumacherem, Senną czy Laudą. Biorąc jednak pod uwagę charakter Vettela, możemy stwierdzić, że jego samego niewiele to obchodzi. Co więcej, w kolejnych latach może sprawić, że nie będziemy mówić o nim już tylko jak o kierowcy i dyskusje na takie tematy zejdą na drugi plan.
Komentarze 0