Można ich nie lubić. Dla tych, którzy w muzyce szukają brudu i rebelii, gładkie kompozycje ze składanek Heartbreaks & Promises są jak osłodzenie sobie herbaty siedmioma łyżeczkami cukru. Jednak trzeba powiedzieć otwarcie: duet Jedynak & MentXXL jest odpowiedzialny za jeden z ważniejszych ruchów na polskiej scenie w bieżącej dekadzie.
Ten styl jest połączeniem rapowych korzeni, które w nas ciągle siedzą (i Bogu dzięki) z wszystkim, co dobre i nowe w muzyce taneczno-przyjemnej - mówił kilka lat temu Mentos w rozmowie z example.pl, próbując tym samym zdefiniować to, w jakich rejonach porusza się projekt Flirtini. Wówczas jeden z najmodniejszych warszawskich kolektywów didżejskich, wchodzący na scenę ze składanką, przedstawiającą najbliższych im artystów z okolic muzyki elektronicznej. Obecnie - nie bójmy się użyć tego słowa - społeczność, skupiająca wokół siebie najważniejsze nazwiska nowego popu, elektroniki i hip-hopu. Właśnie ukazała się czwarta część ich Heartbreaks & Promises i to dobry pretekst, by odpowiedzieć na proste pytanie: jak to się w ogóle zadziało?
Przenieśmy się mniej więcej do połowy minionej dekady. Wtedy pojawiła się Maria Peszek ze swoją Miasto Manią, za chwilę obecność na scenie zaznaczyli Czesław Mozil, Gaba Kulka czy Julia Marcell, od pewnego czasu pomost między elektroniką a radiowym popem budował Smolik, a swoich bluesowo-rockowych korzeni coraz mocniej poszukiwali bracia Waglewscy. Rozpięta pomiędzy wydawnictwami Mystic, Kayax i Agorą nowa fala popu znalazła swoją wypadkową na antenie radiowej Trójki, ogniskującej to, co działo się w - uwaga, słowo klucz - AMBITNYM odłamie tego gatunku. Słuchacze poszukiwali w nim muzyki przyjemnej, ale i konkretnych osobowości, czasem nawet biografii, stąd zresztą m.in. wziął się sukces projektu Czesław Śpiewa. Skupieni pod nieformalną egidą Programu Trzeciego Polskiego Radia artyści byli kontrofensywą dla popowych gwiazdek z Hitów Na Czasie. Najczęstsze opinie słuchaczy? Tak, to jest pop, ale taki porządny.
Identyczny mechanizm zachodzi przy okazji składanek Flirtini. Mentos i Jedynak wraz z kolejnymi płytami przyciągają do siebie coraz to kolejnych wykonawców, którzy próbują poszerzyć muzykę środka. Piotr Zioła, Justyna Święs, XXANAXX, Rosalie., Michał Sobierajski, Holak, Buslav, Zeppy Zep, Spisek Jednego, Auer... To wszystko twórcy z podobnej bajki, których łączy własny charakter pisma i identyczna chęć do poszukiwań; na tyle jednak stonowana, że nie wypadająca poza popowo-rapowo-lekkoelektroniczne ramy. I - podobno - dobre stosunki towarzyskie; tu jest rodzinnie, nie ma mowy o żadnej rywalizacji.
Flirtini nie wzięli się znikąd: Jedynak to jedna z ważniejszych postaci stołecznej sceny klubowej ostatniej dekady, Ment - 1/2 Rasmentalism. Doskonale znają rynek i wiedzą, że w duecie są silni, ale w takiej ekipie - jeszcze mocniejsi. Dlatego to oni, podobnie jak dekadę temu radiowa Trójka, są głównym motorem napędowym całego ruchu. Trudno nie zauważyć analogii z tym, co działo się na początku tego dziesięciolecia w Wielkiej Brytanii, gdzie nagle eksplodowały talenty SBTRKT-a, Disclosure, Jamiego Woona, Jessie Ware, Samphy czy London Grammar, artystów pokrewnych stylistycznie i regularnie współpracujących ze sobą. Tu też katapultą był kolektyw.
Zostańmy przy tanecznej Anglii, bo muzycznie składanki Flirtini są bardzo brytyjskie, od zawsze pobrzmiewają w nich echa future garage'u, UK funky, elektronicznego hip-hopu, nowego r'n'b. Czyli dokładnie tego, co najlepiej sprawdza się na festiwalach czy innych wielkich imprezach, gdzie pod jednym namiotem spotykają się i wczuwkowi diggerzy, i słuchacze niedzielni, którzy po prostu chcą, żeby fajnie grało. Dla tych pierwszych materiał od Flirtini jest atrakcyjny, bo stale trzymający rękę na pulsie tego, co dzieje się w ich niszy. Dla drugich - no, wiadomo, to wszystko są rzeczy z ogromnym potencjałem radiowym. Zresztą poza mniej znanymi dla ogółu artystami (nie oszukujmy się, że każdy przypadkowy przechodzień wie, kim są np. Gverilla albo Rosalie.) duet coraz chętniej zaprasza do siebie muzycznych celebrytów pokroju Julii Wieniawy, Natalii Nykiel czy Dawidów: Podsiadły i Kwiatkowskiego. I jeszcze jedno: nie bez powodu znakomita większość numerów z serii Heartbreaks & Promises jest polskojęzyczna. Nawiązując do klasyka: to wszystko by zmienić oblicze polskiego popu. Tego popu.
Zresztą Flirtini umieją w promocję i nie bez znaczenia jest tu ich osobne doświadczenie na polu menedżersko - bookingowym. Przykładają ogromną wagę do spójności wizualnej ich albumów oraz teledysków, produkcyjnie też wszystko jest dopieszczone. Starannie dobierają miejsca koncertów i imprez, dbają nawet o tak pozornie nieistotne rzeczy, jak koszulki, charakterystyczne logo czy chwytliwe hasła (tak, chodzi o przeszczepienie basenu, Flirtini, szortów, bikini niemal do języka codziennego). A przy tym cały czas grają własne imprezy. Wszystko po to, żeby nazwa Flirtini nieustannie istniała w masowej świadomości - co ważne zwłaszcza teraz, kiedy internetowe hajpy przemijają szybciej niż moda na łapanie Pokemonów. Co ciekawe, Ment i Jedynak mają przy tym całkiem spory negatywny elektorat, któremu przeszkadza popowość wydawanych przez nich albumów oraz... silna więź z nie wszędzie pozytywnie odbieranym warszawskim środowiskiem klubowym. Jednak samo istnienie hejtbazy pokazuje, jak mocny jest to projekt.
Z Flirtini jest trochę jak z Samem Smithem. Trudno byłoby znaleźć kogoś, dla kogo byliby największymi muzycznymi idolami. Ale jeszcze trudniej zakwestionować, że tego się po prostu bardzo dobrze słucha. Paradoksalnie ci ludzie, którzy odpowiadają za nową, lepszą twarz radiowego popu, są praktycznie nieobecni w ogólnopolskich rozgłośniach, co też jakoś tam pokazuje czasy, w których przyszło im działać. Wydaje się jednak, że o popularność mogą być spokojni. To zbyt dobrze naoliwiona lokomotywa, żeby nagle mogła wypaść z torów.
