Samo określenie miasto stu mostów może budzić skojarzenia z nurtem realizmu magicznego. I Wrocław zawsze był inny. W hip-hopowym genesis to przestrzeń definiowana przez kalifornijski luz i podziemny eklektyzm, ale też wieczną zamułę, niemoc, zawiedzione nadzieje. Nie brakowało charakternych głosów osiedli i natchnionych wywrotowców, ale nad metropolią ciążyła podobna klątwa, jak później nad Aptaun Records. Tutaj długo nie powstawały blockbustery, a raperzy nie uzyskiwali należytego uznania i popadali w zapomnienie.
Filip Kalinowski: W Warszawie kontrkultura szybko się podzieliła. Hip-hopowcy nie chodzili na techno, stare punki miały w dupie hip-hop. Po okresie wolności na początku lat dziewięćdziesiątych, wszyscy okopali się na pozycjach. Tymczasem we Wrocławiu na przełomie wieków rap, rave'y i brud przenikały się. Środowisko spotykało się na imprezach, na squatach. Takie osoby jak Igor Pudło czy Marcin Cichy (Skalpel - przyp. red.) były podekscytowane wszystkim, co działo się dookoła. Mieli punkowe wychowanie, ale zajarali się Warpem, Ninja Tune i Mo' Wax. Tam raperzy nawijali niestandardowo i wyszedł z tego dziwny wrocławski rap, który w pewien sposób zaklinał rzeczywistość. Bo w Polsce wcale nie było wtedy fajnie i może dlatego ludzie tego nie skumali? Może w tamtych nagraniach za dużo było lokalnego kontekstu?
Strzeż się tych miejsc
Pod koniec lat osiemdziesiątych Lech Janerka śpiewał piosenkę o niebezpiecznych rewirach, gdzie nie wolno głośno śmiać się i za dobre mieć ubranie. W późniejszym reportażu poświęconym gentryfikacji Trójkąta można było przeczytać wypowiedź jednego z tubylców, który z rozrzewnieniem wspominał epokę, gdy dzielnicowy robił obchód samym środkiem ulicy Traugutta, ponieważ bał się, że zostanie wciągnięty w jedną z bram. Ale przy tym całym typowym dla transformacji ustrojowej syfie, Wrocław wyróżniał się skłonnością do laid backu. Zachodnia ściana, West Coast w stosunku do Warszawy, stanowiącej East Coast, dużo wpływów p-funkowych jak Sfond Sqnksa czy wczesne F.F.O.D - odnotowuje Filip. Silna była tu również potrzeba eksperymentu; odwagi napędzającej artystyczne ruchy. Stąd ogromne zasługi Marka Gluzińskiego, który założył Blend Records i wziął pod skrzydła artystów odrzuconych w stolicy, gdy na własnym terenie nie okazali się dostatecznie podwórkowi; m.in. Grammatika czy Afro Kolektyw.
Między blokami na Europy peryferiach kwitł również hip-hop w tradycyjnych odsłonach. Wall-E rozwijał skład K.A.S.T.A. Najpierw z Omą, a przy płycie Kastatomy z Guralem. Po latach hegemonii Volta nastąpiła rewolucja wywołana przez White House. Ich rzeczy - do spółki z Wacem - wzniosły polską scenę beatową na zupełnie nowy poziom. Tak jeśli chodzi o kompozycję, aranżację - jak i samo brzmienie. Jeśli Volt to rodzimy oldschool - głównie za sprawą bardzo charakterystycznie brzmiącego samplera E-Mu SP-1200 - właśnie w nich upatrywałbym nadejścia nowej szkoły.
No i jeszcze Tymon.
Plany i marzenia duże
Byłem jak Biggie tu. Byłem jak Eminem - rapował o sobie we Wrocławskiej kolaboracji, przygotowanej na potrzeby Kodex 5 Elements. Kilkanaście lat wcześniej dla środowiska był ważny na równi jako aktywista i wykonawca. Wszystko to, co pisał w Klanie sprawiało, że roztaczał wokół siebie aurę kogoś, kto wie więcej - wspomina Filip. Na scenie zaznaczył swoją obecność pod koniec ninetiesów, wydając nielegal Szelma; obiecujący, choć pozwalający plusom ujemnym przykryć plusy dodatnie. Nie minął rok, a w barwach oficyny T1-Teraz dokonał - jako Świntuch - autosabotażu pod tytułem Świntuszenie. Był początek lat dwutysięcznych; era I nie zmienia się nic Slums Attack, Masz i pomyśl WWO czy trzeciej Molesty. Niewielu artystom przychodziło do głowy, by zadać pytanie why so serious? Tymczasem Tymon wyjechał z przerysowanym, obscenicznym albumem konceptualnym, nawijał o za dużym wacku, a gromy spadały na niego ze wszystkich stron. I kiedy wydawało się, że z premedytacją został grabażem własnej kariery, związał się z Blend Records, wrócił do korzeni i zrealizował Zmysłów 5. Tytuł promowany singlem-fortecą Oto ja, napisany bez słów zawierających literę R z uwagi na wadę wymowy autora, wyczekiwany wrocławski klasyk. Dla lokalsów to było coś jak wyznanie wiary, ale hype w rodzinnym mieście nie przełożył się na zasięgi. Pół żartem, pół serio można by napisać, że Zmysłów 5 podzieliło losy krążków, które okazały się superwpływowe, ale nie znalazły wielu nabywców. Jak Velvet Underground z bananem.
Tymon: Wtedy chciano słuchać Warszafskiego Deszczu czy Molesty, czyli takiego polskiego rapu, który brzmiał jak zagraniczny. Nie było wielu poszukujących wykonawców, a jeśli się tacy znaleźli - stali na straconej pozycji. We Wrocławiu za hip-hop w dużej mierze zabrały się dzieciaki z dobrych domów. Miały inną wrażliwość i poruszały inne tematy niż to, co było wówczas popularne. Dopiero Grammatik ze Światłami miasta, a potem Fisz zaczęli powoli otwierać słuchaczy. Tylko ja wtedy przestałem nagrywać. Tak samo Jarosz, który miał pewnie większą chęć zaistnienia, ale była to chęć zaistnienia na własnych zasadach, czego może nie udało mu się zrealizować we współpracy z innymi ludźmi. Pojawiła się Kasta, która jednak reprezentowała klasyczny model hip-hopu i ulicznego boom bapu.
Symptomatyczne, że najlepszy umysł swego pokolenia reprezentujący Wrocław zawiesił mikrofon na kołku, poświęcił się karierze naukowej i pisaniu. Efekt? Mamy w redakcji writera, który z zaskoczeniem przyjął informację, że Tymon Smektała od pisma Click! i gry Dying Light miał coś wspólnego z rapem. Właśnie nadrabia Oddycham smogiem z 2008 roku. Kolejny hidden treasure, obiekt kultu dla nielicznych z 71.
Tymon: Nagrywałem z kolegą - Magierą płyty, które nam się podobały. Robiłem to tak długo, jak miałem chęć. Potem wciągnęły mnie inne rzeczy i przestałem się tym zajmować. Nie mogę mieć do nikogo pretensji, że tak się stało. Sam do tego doprowadziłem, nie będąc aktywnym. Był czas, że moja osoba budziła zainteresowanie i zbudowałem pewien potencjał - mój błąd polegał wtedy na tym, że nie nagrałem kolejnego albumu na wzór Zmysłów 5. Ale ja nie myślałem o rapie w takich kategoriach, jak to się dzieje teraz, gdy raperzy rozwijają kariery jak firmy. Być może nigdy też nie miałem potrzeby, żeby być takim czterdziestoletnim Tede; cały czas na scenie.
Chcemy być wyżej
Podobne niespełnienie rezonowało także później, gdy - po obiecujących początkach - realizacja snu o potędzie jak po grudzie szła Sitkowi. W wieku piętnastu lat miałem 4,5 dioptrii i występowałem w Śląsku Wrocław. Co trzy miesiące były badania. Lekarz powiedział, że może mi się odkleić siatkówka. Nie mogłem grać dalej - opowiadał w jednym z wywiadów. Z basketu wyszły nici, ale kiedy mało kto pamiętał już o okresie supremacji koszykarskiego WKS-u w latach 1998-2000 - spuentowanym pięcioma Mistrzostwami Polski z rzędu - Adrian był na ustach wszystkich insiderów po gościnnym występie w utworze Czyja jest gra? z EP-ki Busza, Demo (2009). Po dwóch latach związał się kontraktem z wytwórnią Lucky Dice Music, a światło dzienne ujrzał singiel Ból jako zapowiedź przyszłego debiutu. Sitek został zaproszony przez Donatana do udziału w projekcie Równonoc. Słowniańska dusza, który okazał się jednym z największych sukcesów w historii rodzimej fonografii. Sokół mówił wprost, że chciałby newcomera w Prosto. Trudno było się dziwić jego słowom, bo wrocławianin wyprzedzał swoje czasy, chcąc robić u nas wysokobudżetową Amerykę zanim to było modne.
I może gdyby miał kontrakt z Prosto, a nie z Lucky Dice, jego historia potoczyłaby się inaczej. Tymczasem w wyniku rozmaitych perturbacji na Wielkie sny trzeba było czekać do 2016 roku. Finał tej epopei i tak nie był najgorszy, skoro longplay sprzedał się w nakładzie przekraczającym 40 tysięcy egzemplarzy i pokrył się platyną, łamiąc niejako klątwę Wrocławia. Sitek odniósł się zresztą do tego zjawiska w jednym z wywiadów. Nie zgodzę się z tym, że nie mamy dobrych raperów. Tylko wydaje mi się, że brakuje nam siły przebicia. Generalnie u nas we Wrocławiu jest więcej podziemnych raperów niż mainstreamowych. Brakuje nam hitów i kawałków wielomilionowych. Nikt nie wychodzi poza Wrocław.
Jemu ostatecznie udało się przebić szklany, wrocławski sufit; dać świadectwo, że można tu wyprodukować blockbuster. Chociaż z drugiej strony - nawet późniejsza defibrylacja Chcemy być wyżej przez Sokoła nie mogła przesłonić faktu, że przespał swój peak. Potwierdził to odbiór Nowego Vibe'u z ostatniej jesieni.
Wszyscy są addicted to Wrocław
To miejsce ma specyficzny mikroklimat. Mówił o nim ostatnio Zdechły Osa w rozmowie z Filipem Kalinowskim. Czasami słyszę, że prawdziwy underground jest tylko we Wrocławiu i ja się z tym nie zgadzam – bo czy w Trójmieście czy w Krakowie czy w jeszcze innych miejscach też się dzieją ciekawe rzeczy – ale ten półświatek jest tutaj dosyć obszerny i może dlatego ludziom tak się to kojarzy. Wszyscy się tu znają i lecą na tym samym wózku, wszyscy z tej tak zwanej bohemy. I pewnie także to sprawia, że od lat jest tak samo albo wręcz coraz gorzej. Bo Wrocław ma ciemną stronę, wciąga, bywa złowrogi i zbiera żniwo. Ziomale się topią. Osa poruszył ten temat w Gorzkiej wodzie; cała Polska usłyszała o tym, jak odszedł Zioło, a po sieci krążyły screeny jego zatrważających postów z Hyperreal.
W oczekiwaniu na potop ukonstytuowała się tu jednak scena o nieporównywalnie większym znaczeniu niż wcześniej. Południowo-zachodnie Gotham może nie tylko pochwalić się intrygującym undergroundem, ale też frontowymi raperami, którzy bez kompleksów rozpychają się łokciami na pierwszej linii.
OKI: Od zawsze ultrakozakiem był dla mnie Guzior. Wydaje mi się, że on był pierwszą osobą, która udowodniła, że jest tutaj moc.
Tymon: Byłem zachwycony Evil_Things, chociaż trochę się zmartwiłem, co ten chłopak ma w głowie i co generalnie młodzież ma teraz w głowie. Guzior to zajebiście ciekawa postać. Z własnym językiem i brzmieniem; z pewną unikatowością. Bardzi chętnie nagrałbym z nim kawałek, chociaż wiadomo, że to czcze gadanie, bo jestem w zupełnie innym miejscu i on pewnie nigdy nie zaprosi mnie na płytę. Natomiast chciałbym go poznać i przekonać się, co to za facet. Bardzo się cieszę, że ktoś taki jest we Wrocławiu. Czuję w nim ten nasz styl, o którym kiedyś mówiło się, że jest brytyjski, muzykalny.
Mati - od nielegala ylloM w górę - kultywuje swoją dziwność, w której część recenzentów dopatruje się kontynuacji estetyki psychorapowej. Jego twórczość jest wsobna i inkluzywna, on sam prowadzi żywot idola nieobecnego, a mimo to każde z jego wydawnictw okazywało się sukcesem sprzedażowym. Nie inaczej było z Pleśnią, która w lutym uzyskała status Platynowej Płyty. F A L A na YouTube wykręciła ponad 40 milionów wyświetleń, B L U E B E R R Y dobija do czterdziestki. W tym mieście nie było dotąd artysty o takiej sile rażenia.
Powodów do narzekań nie ma także OKI. Nie jestem wrocławianinem, tylko tutaj mieszkam, więc z żadnego osiedla stąd nie jestem, a to pytanie zawsze się pojawia. Mordo, zdążyłem się nauczyć, że tożsamość dzielnicowa wszędzie jest ważna, więc to szanuję. Takie zasady. Mogę reprezentować Wrocław tak samo, jak reprezentuję swoje miasto. Tak, jak reprezentuję Polskę i tak, jak reprezentuję siebie. Za najgorętszego newcomera w tym kraju uchodził już wtedy, gdy sensację wzbudził singiel WHOOP?, a PRO8L3M i Sokół zapraszali go na trasę w charakterze supportu. Pandemiczne dropy 47playground i 77747mixtape oraz zainicjowanie przedsięwzięcia OIO z Otso i Young Igim potwierdzają jego status jako czołowej gwiazdy młodego pokolenia.
Tymon: OKI jest zajebistym raperem, ale też chciałbym od niego czegoś więcej. Na początku zachwycił mnie WHOOP?, a potem Bieberem. Te numery były tak poskładane, że nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. W nagraniu z newonce było widać, że on tym żyje. Teraz jednak spodziewałbym się po nim kolejnego kroku. Rozumiem umiejętność i formułę, ale brakuje mi zaskoczenia. Z tym, że to wciąż wielki talent i mam nadzieję, że znajdzie na siebie nowy pomysł.
Wspomniany Zdechły Osa to może być enfant terrible, mentalny punkowiec i gość, któremu bliżej do Transformatora niż na rapowy spęd, ale podpisał kontrakt z Warnerem, a jego debiut to jedna z najbardziej oczekiwanych premier tego roku. Na Przedmieściu Oławskim mieszka Młody Dzban, który najpełniej realizuje - spopularyzowaną przez Mielzky'ego - figurę komika z depresją. Zaczynał od concept albumu Życie na parkingu, inspirowanego Chłopakami z baraków i było to głośne wydarzenie w podziemiu przed dwoma laty. W recenzji Opal Black Da Vosk Docty recenzent Interii celnie zwracał jednak uwagę, że kiedy Tomek nie żartuje, jest w jego słowach coś druzgoczącego.
Filip Kalinowski: Wszystko dobrze złożyło się w czasie. Dziwność jest w cenie. Raperzy, producenci i producenci wykonawczy szukają nietuzinowych postaci. Jeszcze kilka lat temu nikt by nie zaprosił Osy do Pezeta, a dziś to budzi kontrowersje jedynie u naprawdę szczelnie zamkniętych głów. Wrocławskie podziemie jest silne, bo się wyróżnia, ale pasuje do współczesnych standardów. Wrocław zawsze był inny, ale teraz ta inność spotyka się z przychylnym odbiorem, a poza tym pasuje do realiów, gdy elektroniczne czy gitarowe wtręty mają rację bytu na szerszą skalę. To przemawia do dzieciaków, które nie są przywiązane do generycznego hip-hopu.
Osa i Dzban przecięli się pod koniec ubiegłego roku właśnie na Opal Black; entuzjastycznie przyjętej płycie Kamila z Wrocławia, co również można odbierać jako lokalne tour de force. A nie tylko działalność DVD stanowi o sile tutejszych producentów. Przy ulicy Tęczowej funkcjonuje Dobre Ucho Studio duetu Voskovy, który jest odpowiedzialny za beaty na płytach Psi Eldo, I żyli krótko i szczęśliwie Sariusa czy Albert Trapstein Frostiego. Na kilka lat przepadł Magiera, ale znów przeżywa swoje belle epoque i tylko w ostatnich latach zrobił 25 godzin oraz G.O.A.T. z Peją, Blur z Małpą, Chudego chłopaka z Kalim, Renesans z Pokahontaz i Arhytmogenic EP w duecie z Ostrym...
Zbyt długo tkwiono tu w okopach Festung Breslau, przesypiając szansę, przegapiając trendy, gnuśniejąc w Art Cafe Kalambur, łapiąc frustracje od wiecznego niezrozumienia. Ale wielka smuta za nami. Wrocław to już nie twierdza, a pierwsza linia frontu.