Najbardziej znienawidzony skład swoich czasów wydaje nową płytę. Czemu powrót Alcomindz jest tak ważny?

alcomindz.jpg

Premierę On A Mission zapowiedziano na 11 września, a już można przypuszczać, że po pierwszych odsłuchach posypią się zero-jedynkowe komentarze. I znowu będzie głośno, bo mamy do czynienia z fenomenem na skalę całego kraju.

Nawet niecała dekada w polskim rapie to jak cała wieczność. Gdy wraca się pamięcią do 2010, 2011 czy 2012 roku, to trzeba automatycznie złapać się za głowę. Ile było mód, które tak szybko przeminęły, jak się pojawiły? Ilu było raperów, którzy wystrzelili nagle i zapełniali kluby, a teraz po nich ni widu, ni słychu? No i ile było wytwórni, które wyglądały na gigantów, a po czasie okazywały się tylko kolosami na glinianych nogach?

Działo się, bez dwóch zdań, a układ sił zmieniał się jak w kalejdoskopie. Wszystko to, co teraz jest u nas modne i zarazem wiodące, nie byłoby możliwe bez stworzenia odpowiedniego gruntu, nawet jeśli pierwociny były traktowane, co zupełnie nie może dziwić, jako wyjątkowo złośliwe ciało obce.

Nie byłoby możliwe bez Alcomindz.

I to jest fakt, z którym naprawdę nie da się kłócić, o ile zna się temat od środka, a nie na zasadzie podglądactwa po latach. Przyznaję się bez bicia: gdy w 2012 roku natrafiłem na Ślizgu na temat dotyczący albumu Skazani Na Dynks i go przesłuchałem, moje poczucie estetyki kazało mi trzymać się od niego z daleka, podobnie jak wielu innym słuchaczom. Teraz odbiór sceny byłby zapewne inny, bo te siedem lat zmieniło ogólne postrzeganie rapu o 180 stopni i wiele rzeczy – nawet skrajnie przypałowych – zostało już tak szeroko oswojonych, że nawet nie ma co marnować sił na kruszenie kopii.

Ale wtedy? Szok, niedowierzanie, może nawet w niektórych rejonach wkurwienie. Wiadomo, polskiemu rapowi wyjątkowo potrzebni są śmieszkowie, którzy próbują spuścić trochę powietrza z wyjątkowo nadętego, nieznośnie kaznodziejskiego balona, ale to nie był śmiech obnażający zjawiska. To było traktowanie rapu jako idealnego powodu do skrajnego toczenia beki i sprawdzania granic smaku polskiego odbiorcy, który miał wgrany pewien kanon tego co wolno, a czego nie wolno.

Pomijając jednak hehs-vibe, Koldi, Kluchu, Jaco i Kietlon (no i ludzie związani z ich środowiskiem) rzeczywiście przetestowali na sobie i wdrożyli niemal każdy patent, bez którego trudno wyobrazić sobie rymy i bity Anno Domini 2019. Ta czwórka stworzyła trapowy ekosystem, który cechował się przede wszystkim dwiema rzeczami: cwaną prostotą i w tamtych czasach straceńczą niemal odwagą.

Pierwsza objawiała się pisaniem nieskomplikowanych, ale niezwykle nośnych pod względem formy zwrot i refrenów (krótka, gęsta, idealna pod koncerty anafora i epifora). Druga – panie, wszystko tu było, nikt/każdy narzekał. Skrajnie wulgarny, młodzieńczy hedonizm zatopiony w morzu szczurów, dinxu, drogich ciuchów, łańcuchów, gucci-laczów, szybkich fur i jeszcze szybszych lasek, totalny luz w kwestii używania demonizowanego przecież autotune'a, niekoniecznie frywolne latanie po nowoczesnych, bangerowych podkładach...

Co tu absurdem było, dziś jest narodowym dobrem. Ta linia Kaza Bałagane jest zresztą symboliczna, bo drogi Alco i wspomnianego przecinały się przecież nieraz w czasach, gdy nie było to jeszcze oczywistą oczywistością. Dużo ciekawsze są jednak przypadki dwóch raperów, którzy – czy tego ktoś chce, czy nie – stanowią trzon kolejnej fali polskiego rapu. Bedoes już jako 15-latek złapał wspólny lot z chłopakami, co zaowocowało kilkoma trackami, zaś Szpaku puścił swojego mixtape'owego Młodego Simbę właśnie na kanale składu, już po zacieśnieniu współpracy, nie gościnki. Całe pokolenie zostało ośmielone.

I tak oto dochodzimy do teraźniejszości, w której Alcomindz, już bez Kietlona, będzie starało się zainteresować młodych swoją jazdą po czasie nieco mniejszej aktywności, choć z kawałkami, którym udało się dobić i do dwóch milionów wyświetleń. Byłoby zapewne inaczej, gdyby nie brzemię pionierów – bez niego Koldi stałby zapewne na czele nowej fali, bo papiery miał na to zawsze. Warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte, bo 11 września może nam trochę przemeblować rap.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.