W trakcie turnieju nie była w najlepszej formie, jednak charakterem przepychała kolejne zwycięstwa, a w dodatku rozkręcała się z meczu na mecz, by w finale pokazać siłę swojej sportowej mentalności. Iga Świątek zwyciężyła w US Open i tym samym zdobyła już trzeci tytuł wielkoszlemowy – pierwszy na kortach innych niż ziemne, czym także popsuła co najmniej kilka opinii.
Przed turniejem sami pisaliśmy, że nie jesteśmy przekonani, czy Igę Świątek można stawiać w roli głównej faworytki turnieju. Nie da się ukryć, że przez kilka tygodni przed US Open wyglądało to tak, jakby po znakomitej formie w pierwszej części sezonu nadszedł dołek, który w końcu musiał nadejść, bo przecież nie można mieć wiecznie szczytowej formy. Z drugiej strony jeśli już przegrywała, to z zawodniczkami mocnymi lub na fali wznoszącej.
Mówiąc w skrócie, Iga poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Tak też było w US Open.
Pierwsze trzy rundy Polka przeszła bez większego problemu – z dużo niżej notowanymi zawodniczkami nie straciła seta. Problemy zaczęły się potem. Z Jule Niemeier przetrwała bardzo ciężką „trzysetówkę”, gdzie to rywalka zdawała się nie dojechać fizycznie i mentalnie w drugiej części meczu. Z Jessicą Pegulą w ćwierćfinale wygrała w dwóch setach, ale przedziwna druga partia, w której panie przełamywały się łącznie dziesięć razy, wywołała kolejne dyskusje na temat słabszego ostatnio serwisu naszej najlepszej tenisistki.
Na dobrą sprawę Iga, którą znamy, zaczęła się pojawiać od drugiego seta półfinałowego meczu z Aryną Sabalenką. To wciąż nie były najwyższe obroty, ale Polka popełniała znacznie mniej błędów i wytrzymała psychicznie bardzo trudne starcie, w którym Białorusinka miała nawet przewagę przełamania w trzecim, decydującym secie. Wszyscy mówią, że nie jesteś w pełni formy, a ty i tak dochodzisz do finału turnieju wielkoszlemowego? Cóż, to musi znaczyć, że jesteś najlepszą tenisistką na świecie.
Przed finałem wielu zastanawiało się, jaką Igę zobaczymy. Z jednej strony Ons Jabeur całkiem „leży” jej stylowo, z drugiej – w turnieju Świątek miała już tyle problemów, że nie można było wykluczyć kolejnych.
Wszyscy jednak zapomnieliśmy o jednym – Iga Świątek w finale to Iga Świątek niepokonana. Od pierwszego wielkoszlemowego finału we French Open 2020 rozegrała takich dziewięć i w żadnym nie straciła seta. Na słowo „finał” światowa „jedynka” nabiera niewiarygodnej pewności, której nie może się równać żadna zawodniczka w tenisowym tourze. Zero irytacji, narzekań, dyskusji z samą sobą czy własnym sztabem, co mogliśmy obserwować w poprzednich rundach. Absolutnie żelazna psychika, za którą idzie niezwykła tenisowa jakość. I pełna koncentracja, nawet jeśli w niektórych fragmentach meczu coś nie wychodziło. Inny człowiek, inna Iga – Iga, która musi absolutnie przerażać kogokolwiek, kto akurat staje po drugiej stronie siatki.
Tym razem padło na Jabeur, która w pierwszym secie nie miała nic do powiedzenia. W pewnym momencie Polka serwowała na poziomie 90 procent skuteczności pierwszego serwisu, a jeśli już dochodziło do drugiego, to wygrywała przy nim 100 procent punktów. Całkowita dominacja połączona z zagubioną Tunezyjką.
Jabeur odnalazła się w partii drugiej, w której momentami grała naprawdę skutecznie i nakręcała siebie i publiczność do walki o swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy. To mogłoby się udać z Igą w poprzednich fazach turnieju, jednak nie w finale, bo tutaj Polki nic nie było w stanie wyprowadzić z równowagi.
Najlepszym na to dowodem jest tie-break, w którym przy wyniku 4:3 i własnym serwisie Świątek popsuła dwie bardzo proste piłki, dając rywalce rezultat 4:5 i jej własne podanie. Wystarczyło je wykorzystać, by wygrać seta, szczególnie że zazwyczaj dwie takie akcje zostają na psychice „psującego”. Nic bardziej mylnego – Idze ręka nie zadrżała już ani razu, a do końca meczu nie przegrała punktu, wygrywając całe spotkanie w dwóch setach.
Dopiero wtedy pojawił się płacz i jakiekolwiek emocje na twarzy, podobnie zresztą jak we wszystkich poprzednich finałach. Dla Świątek to trzeci tytuł wielkoszlemowy w karierze i pierwszy na innej nawierzchni niż mączka na kortach Rolanda Garrosa, co automatycznie obaliło jedną z pojawiających się tez, że Polka nie będzie w stanie grać na wysokim poziomie poza kortami ziemnymi. Mówiło się też, że Świątek będzie mocna jedynie tam, gdzie korty będą nieco wolniejsze, tymczasem na Flushing Meadows mamy jedną z najszybszych, o ile nie najszybszą nawierzchnię w całym tourze.
Naprawdę wciąż trudno uwierzyć w to, że polska tenisistka ma na swoim koncie trzy szlemy – i to w wieku 21 lat! Gdyby ktoś nam to powiedział w momencie zakończenia kariery przez Agnieszkę Radwańską, wyśmialibyśmy z miejsca. Tymczasem to prawda, która będzie do nas docierać bardzo długo, bo rozwój najlepszej tenisistki świata postępuje w ostatnich latach niezwykle szybko.
Dwa szlemy w jednym roku u pań to pierwszy taki przypadek od 2016 roku i Angelique Kerber. Wśród aktywnych tenisistek (po odejściu Sereny Williams) najwięcej tytułów ma Naomi Osaka, a Świątek jest już na drugim miejscu, ex-aequo z Kerber właśnie. Jest niekwestionowaną liderką rankingu – w poniedziałek przekroczy 10 tysięcy punktów. Będzie miała większą przewagę nad drugą Ons Jabeur niż Jabeur nad… wszystkim pozostałymi tenisistkami na świecie. Jest bezsprzecznie najlepszą tenisistką świata i jakiekolwiek słowo przeciwko temu stwierdzeniu zdaje się być po prostu kłamstwem.
Iga jest wybitna i już jest żyjącą legendą polskiego sport, a przecież tyle jeszcze przed nią. Chociażby znajdowanie słodyczy w pucharach – ulubione tiramisu, jak widać wyżej, już się zaczęło w nich pojawiać. Parafrazując klasyka – zasłużenie, proszę państwa, zasłużenie.