Narciarstwo alpejskie nieustannie uznawane jest za jeden z najbardziej popularnych na świecie sportów zimowych. Również w Polsce, mimo że sukcesów w tej dyscyplinie od dawna próżno u nas szukać. Teraz jednak może się to zmienić. A przynajmniej taką nadzieję ma pewna alpejka z Zakopanego.
Nazwisko Gąsienica-Daniel wśród polskich alpejczyków istnieje od dawna, a to między innymi za sprawą starszej siostry Maryny, Agnieszki, olimpijki z Vancouver. Młodsza Maryna dołączyła do niej bardzo szybko, bo już w wieku 17 lat zadebiutowała w Pucharze Świata.
Polskie narciarstwo alpejskie nie ma na tyle dużej tradycji, by przeoczyć uzdolnioną nastolatkę wchodzącą w świat wielkich zjazdów, stąd też Maryna od początku była uznawana za talent, który może przynieść nam w tej dyscyplinie trochę radości. Po raz pierwszy od bardzo dawna. A „trochę radości” w polskim przypadku nie oznacza garści zwycięstw w Pucharze Świata, jak miałoby to miejsce w skokach, biegach, łyżwiarstwie szybkim, a nawet biathlonie, gdzie tradycje – szczególnie w ostatnich latach – mamy nieporównywalnie większe.
Sukcesem polskiego alpejczyka może być chociażby… pojawianie się w telewizji, bowiem transmisji w naszym kraju nie brakuje, jednak czas antenowy nie pozwala na pokazywanie wszystkich zawodników. W związku z tym transmituje się przejazdy samej czołówki. Regularne punktowanie (punktuje najlepsza trzydziestka każdych zawodów)? No tu już ocieramy się o sytuację, której nad Wisłą nie widziano całe lata.
A właśnie w takiej sytuacji zaczyna być Gąsienica-Daniel. Polka bardzo długo czekała na pierwsze punkty w Pucharze Świata, które zdobyła w 2017 roku, ponad pięć lat po debiucie. W międzyczasie pojechała na igrzyska do Soczi, wygrała Uniwersjadę i była piąta w swojej koronnej konkurencji – slalomie gigancie – na mistrzostwach świata juniorów. Od zdobycia pierwszych punktów notuje regularny progres, pojechała na kolejne igrzyska do Pjongczang (tam też udało się złapać do trzydziestki w gigancie), a popandemiczny sezon 2020 zaczęła bardzo mocno. Jak na polskie warunki – niemal historycznie. Już w drugim starcie w zawodach Pucharu Świata zajęła znakomite, dziewiąte miejsce. I to bynajmniej nie w koronnym gigancie, a w slalomie równoległym.
Co historycznego jest w dziewiątym miejscu? – zapytają fani rzadko spoglądający w stronę narciarstwa alpejskiego, szczególnie ci regularnie oglądający np. skoki narciarskie, gdzie nasi reprezentanci potrafią z „dziesiątki” długo nie wychodzić. Chociażby to, że miejsce w pierwszej dziesiątce jest pierwszym w wykonaniu polskiej alpejki od… 1985 roku i Małgorzaty Tlałki, która wraz z siostrą Dorotą była ostatnią dużą nadzieją polskich „zjazdówek”. Sama Gąsienica-Daniel zdobyła w ten sposób 29 punktów do klasyfikacji generalnej PŚ, co… już jest jej najlepszym wynikiem w karierze w całym sezonie. Wystarczyły jej do tego dwa starty.
Może to w takim razie jednorazowy wystrzał? Również nie wydaje się to możliwe. Zaledwie dwa tygodnie po dziewiątym miejscu Gąsienica-Daniel przystąpiła do swojego ulubionego giganta na zawodach w Courchevel, gdzie po bardzo dobrym pierwszym przejeździe była dwunasta. W drugim popełniła spory błąd, bez którego mogłoby się skończyć miejscem w pierwszej dziesiątce, ale i tak należy docenić, że mimo dużych problemów skończyła rywalizację. I to na punktowanym, 21., miejscu. Duże problemy i granica drugiej i trzeciej dziesiątki? To brzmi nadzwyczajnie dobrze w przypadku polskiego reprezentanta. Zazwyczaj problemy kończą się wypadnięciem z trasy lub miejscem pod koniec stawki.
Co ważniejsze – w przejazdach Gąsienicy-Daniel widać bardzo duży potencjał. I to nie tylko na regularne punktowanie, bo to widać wyraźnie, a nawet na miejsca w pierwszej dziesiątce. I to nie w formie pojedynczego wystrzału.
Marynie, która wróciła do tego sezonu po długiej rehabilitacji związanej ze złamaną nogą, życzymy trzymania tej formy jak najdłużej, oby cały sezon (albo i sezony). Bo kibicom „zjazdówek”, których w Polsce nie brakuje, Maryna już daje sporo radości. I czasu antenowego.