Proponujemy prosty eksperyment myślowy: nazwijcie jakikolwiek inny utwór wymienionych tutaj wykonawców.
Historia muzyki popularnej zawsze jest pisana z perspektywy największych. Ale każdy sezon to także ten jeden numer, tego jednego artysty. Niektóre piosenki stają się bowiem tak wielkie, że ich autorki i autorzy nie są w stanie udźwignąć presji związanej z nagłą popularnością lub po prostu nie mają na zbyciu utworu podobnej klasy. Tak mniej więcej można zdefiniować one-hit wondery – komety, które przemykają po szczytach listy Billboardu, falach radiowych oraz playlistach streamingowych serwisów i nigdy więcej się nie pokazują.
To chociażby los Video Killed the Radio Star The Buggles, Eye of the Tiger Survivor, Because I Got High Afromana, Mercy Duffy czy Beautiful Girls Seana Kingstona. Ostatnie kilkanaście lat znacząco utrudniło wytypowanie współczesnych one-hit wonderów. Bo natychmiastowy dostęp do muzyki za pomocą internetu sprawia, że ciekawość i algorytmy przekładają się na kliki i odtworzenia, a te z kolei tworzą wrażenie, że autorzy jednego przeboju mają ich w swoim arsenale więcej. Mimo tego, zdecydowaliśmy się wytypować garść numerów z poprzedniej dekady, które na różne sposoby kwalifikują się jako jednostrzałowce.
Brakuje wam tu rapowych numerów? O kilku z nich napisał już w tym kontekście Paweł Klimczak. Pandę Desiignera znajdziecie właśnie w jego zestawieniu. A jeśli jakiś inny tytuł ciśnie się wam na usta, to także prosimy o cierpliwość – to dopiero pierwsza część tego cyklu.
9 lat po wydaniu, instrumentalna warstwa I Love It może się wydawać nawet prymitywna. Ale wokalnie, szwedzki duet z pomocą Charli XCX zasłużenie wypromował jeden z najbardziej radosnych hitów 2012 roku. Tradycje songwritingu Abby i króla mainstreamowego popu Maxa Martina objawiają się także w tym electro-popowym bangerze. Icona Pop nie powtórzyły już jednak gigantycznego sukcesu. Co więcej, od 2013 roku ich działalność wydawnicza była jedynie okazjonalna. Dziewczyny zapowiedziały, że ich trzeci studyjny album jest w przygotowaniu. Ale szanse na spektakularny powrót wydają się nikłe.
Okej, oddychajcie głęboko. The Fox to jeden z kilku w tym zestawieniu utworów, które bardziej niż w radiu sprawdziły się w cyfrowym środowisku. Duet norweskich komików wykreował światowy novelty hit, do którego z każdym rokiem wraca się coraz ciężej. W jakiś sposób Ylvis byli zapowiedzią przejęcia pałeczki żenady z rąk tradycyjnych kabaretów wprost do łap złaknionych zasięgów youtuberów. Chłop przebrany za lisa nie okazał się wcale lepszy od chłopa przebranego za babę.
Uch, ciężko napisać cokolwiek odkrywczego o Gangnam Style. Z jednej strony to algorytmiczna anomalia. Ale być może właśnie tylko one mają szansę na przełamywanie internetowych barier. PSY przekroił YouTube’a na pół gładko przekraczając miliard odtworzeń w tym serwisie. Jego hit to, w tych samych proporcjach, utwór i mem. Coś niespotykanego w erze dominacji Google’a – novelty song wyniesione na nowy poziom. Bo bardziej niż uwielbianym przez masy numerem, Gangnam Style było ciekawostką, z którą każdy chce się zapoznać i się do niej ustosunkować. Czy to także prekursor k-popowego fenomenu? Taka teza może być kontrowersyjna, ale ciężko też ją zbyć całkowicie.
PS: Owszem, Gentleman, następny singiel wokalisty, także może się pochwalić imponującymi liczbami, które mogłyby przeczyć tezie, że PSY to one-hit wonder. Ale będziemy się upierać, że statystyki odtworzeń to jednak w większości sukces samego Gangnam Style i efekt ciekawości połowy świata, a nie walorów samego utworu.
Łatwo spojrzeć na Far East Movement jako na kopię Black Eyed Peas przefiltrowaną przez modę na electro i fidget house’y na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Przez krótki moment łączący pop-rap i elektronikę kwartet był wszechobecny. Wykreował nawet kilka innych popularnych numerów. Ale spróbujcie wymienić z pamięci którykolwiek z nich. Like a G6 zapewniło sobie jednak przez lata status guilty pleasure, które idealnie podsumowuje ten dziwny okres w muzycznym mainstreamie, w którym królowali także Pitbull, Flo Rida czy Black Eyed Peas właśnie.
Muzyczny biznes rządzi się swoimi prawami. I zawsze znajdą się osoby dużo bardziej zainteresowane drugim członem tego terminu. Świeże mikrogatunki niemal zawsze są spłaszczane do formy zdatnej do dystrybucji na falach największych stacji radiowych. A Safe and Sound Capital Cities to szczyt kapitalizacji hiperaktywnej indietroniki spod znaku Passion Pit i The Naked and Famous. Jeśli jedynym celem amerykańskiego duetu było zagranie na Coachelli dla rzeszy obsypanych brokatem festiwalowiczek, to plan został wypełniony. Potem zespół praktycznie zniknął z radaru – ze światowych stolic przeniósł się na peryferia.
Ciężko traktować Harlem Shake jako normalny numer. Memiczny i viralowy status tego utworu przyćmiewa bowiem wszelkie jego muzyczne aspekty. Baauer stworzył modelowy trapowy banger, ale bit ten na wieki wieków skażony został przez zalew nieśmiesznych i cringe’owych filmów. Historia ta wymaga jednak opowiedzenia, bo Harlem Shake to sleeper hit. Wydany nakładem Mad Decent w maju 2012 roku kawałek dopiero niemal rok później stał się wszechobecnym bangerem za sprawą filmu Filthy Franka (teraz lepiej znanego jako Joji). Singiel zaczął się wtedy sprzedawać jak szalony, a wytwórnia Diplo uznała, że to najwyższa pora by wyczyścić pojawiające się w utworze sample.
Sam Baauer twierdzi jednak, że zrobiono to na tyle nieporadnie, że nie zarobił na wielkiej popularności swojego tracka niemal nic. Ale historia może jeszcze oddać mu sprawiedliwość, bo jego zeszłoroczny album Planet Mad spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyki oraz słuchaczy. I chociaż częściowo pozwolił muzykowi uwolnić się od piętna memicznej sławy.
Tego pana przedstawiać nie trzeba, bo był w zasadzie wszędzie. Somebody That I Used to Know było do tego stopnia wszechobecne, że opór części internautów przeciwko hitowi Belga był potężny. Fenomenem piosenki rzetelnie opisał nasz redakcyjny kamrat Paweł Klimczak w swoim tekście dla Poptown.eu przygotowanym na 10-lecie numeru. Tam trafnie charakteryzował specyfikę viralowej sławy Gotye: Czy dzisiaj coś podobnego byłoby możliwe? Chyba nie. Memy mają już swoje własne podobiegi, często zawężone do bardzo konkretnych grup. Wtedy większość krążyła po jednej, ogromnej memicznej autostradzie, dzisiaj internetowe plemiona są o wiele bardziej podzielone, mają swoje języki i kody kulturowe, którymi się posługują, są do siebie także odizolowane coraz grubszymi ścianami. Memy popularne na Tik Toku nie są tym samym, czym żyje Instagram, a k-poperki na Twitterze działają inaczej niż miłośnicy libkowych memów z Facebooka – napisał. Trudno się nie zgodzić. I trudno nie przejść obojętnie obok tej, w sumie banalnej, kompozycji.
Gdziekolwiek na dębowym stole leży kubek świeżo zaparzonej, parującej kawy mający ożywić jesienne przedpołudnie, tam w tle leci zapewne Let Her Go. Swoją balladą Passenger przyrządził idealne antidotum dla każdej osoby zainfekowanej w jakiś sposób indie folkiem. Ciężko dziś wytłumaczyć niebotyczny sukces tej piosenki, który objawia się m.in. w 3 miliardach odtworzeń na YouTube. Powracający przy okazji każdej trasy koncertowej do Polski, Brytyjczyk nie poddał się w próbach wykreowania kolejnego hitu. Od 2012 roku wydał aż 8 albumów. Ale większość z nich zainteresowała ledwie promil osób, które znają na pamięć ten jeden kawałek.
Być może najbardziej bolesny indeks w tym zestawieniu. Makkonen w swoim repertuarze ma bowiem w repertuarze sporo naprawdę świetnych numerów, m.in. Whip It czy I Don’t Sell Molly No More. Ale to Tuesday w remiksie, do którego dograł się Drake, było trampoliną do wielkiej – ostatecznie chwilowej – sławy. Bo ile zanotowało, że po latach wypuszczania mixtape’ów, Kalifornijczyk wydał w kwietniu tego roku debiutancki, studyjny album? No właśnie. Przez dobre dwa sezony Tuesday nie schodziło z rapowych playlist. Coming out artysty w 2017 roku na chwilę sprawił, że zaistniał on w prasowych nagłówkach. Muzycznie jednak pozostało o nim cicho aż do teraz. Liczymy jednak, że Makonnen ostatniego słowa jeszcze nie powiedział.