Fani sportu lubią gdybać i to nie ulega żadnej wątpliwości. Gdybanie to zresztą jedna z rzeczy najbardziej napędzających sportowe dyskusje. Co gdyby piłka odbiła się inaczej, gdyby inaczej podał albo strzelił? Gdyby się nie przewrócił? Gdyby nie złapał kontuzji? Gdyby sędzia się nie pomylił? Nic więc dziwnego, że pojawiają się też tego typu rankingi - np. największe „co by było gdyby” w historii sportu. U Amerykanów sprawa jest prosta, bo na szczytach tego typu klasyfikacji zawsze pojawia się jedno nazwisko - Bo Jackson.
W historii amerykańskiego sportu nie brakuje atletów, którzy łączyli kilka dyscyplin sportowych - w sporcie akademickim jest to wręcz dość częsta praktyka. Mało kto jednak był w stanie łączyć to w ligach zawodowych, a na naprawdę wysokim poziomie robiło to raptem parę osób - jedną z nich jest chociażby Deion Sanders, legenda futbolu amerykańskiego i jedyny sportowiec, który wystąpił zarówno w Super Bowl, jak i World Series. Drugą jest właśnie Bo Jackson - jedyny w historii atleta wybrany do meczu gwiazd zarówno w NFL, jak i MLB. Niestety, w odróżnieniu od Sandersa, jego kariera była znacznie, znacznie krótsza.
UNIKAT
W przypadku Bo nie ma mowy o żadnej historii „chłopaka znikąd” czy kogoś, na kogo od początku mało kto stawiał. Jackson od samego początku był czystym, atletycznym talentem. Już w liceum wykręcał znakomite statystyki zarówno w futbolu, jak i w baseballu, a w dodatku był dwukrotnym mistrzem stanu w lekkoatletycznym wieloboju. Jedyne, czego w lekkoatletyce nie lubił, to biegów na średnich i długich dystansach, a przecież takim (1500 metrów) kończy się dziesięciobój. Co więc robił Bo? W pierwszych dziewięciu konkurencjach wypracowywał sobie taką przewagę, że do biegu na półtora kilometra nawet nie musiał przystępować. Przy drugim mistrzostwie nawet nie zdjął dresów, a dzień później zagrał fantastyczny mecz na boisku baseballowym.
Jackson myślał o tym, żeby być sprinterem, jednak wyszedł z pragmatycznego założenia, że lekkoatletyka nie da mu takich pieniędzy jak futbol i baseball. Potwierdzeniem tego był fakt, że jeszcze przed pójściem na studia został wybrany w drugiej rundzie draftu MLB przez New York Yankees. Obiecał jednak matce, że pójdzie na studia, więc wybrał stypendium futbolowe na uniwersytecie Auburn, gdzie oczywiście grał również w baseball.
CO BY BYŁO GDYBY #1
Nie trzeba mówić, że w obydwu dyscyplinach nadal był znakomity. Mimo wygrania trofeum Heismana (nagroda dla najlepszego futbolisty akademickiego), grający na pozycji biegacza Jackson zaczął się przekonywać do wybrania kariery baseballowej. Swoje w jego wstępnej niechęci do futbolu zrobiła też drużyna Tampa Bay Buccaneers.
Bucs zaprosili bowiem Jacksona na testy. Miało to miejsce w momencie, w którym Bo zakończył już na uczelni swój ostatni sezon futbolowy, więc wszystko było jak najbardziej legalne z punktu widzenia „amatorskiego”, do jakiego w NCAA przywiązywano dużą wagę. Problem w tym, że sezon baseballowy nadal trwał. Buccaneers zapewnili Jacksona, że jego wizyta na Florydzie była konsultowana z władzami sportu akademickiego i nie będzie z nią żadnego problemu. Tymczasem po powrocie okazało się, że takich rozmów nie było, a sam zawodnik, ze względu na kontakty „zawodowe”, nie mógł dalej grać. Jackson odebrał to jako taktykę Buccaneers, którzy w ten sposób chcieli popsuć jego karierę baseballową, by skierować go znacznie bardziej w stronę futbolu.
Jaki był w tym interes Bucs? A taki, że drużyna miała wybór numer jeden draftu w 1986 roku, a cała liga wiedziała, że to Jackson jest największym dostępnym talentem. Po całej sytuacji z testami Jackson powiedział wprost: „Nie chcę dla was grać. Jeśli mnie weźmiecie, zmarnujecie swój wybór”. Bucs nie uwierzyli - prawdopodobnie uznano to za próbę szantażu młodego zawodnika chcącego trafić do innego zespołu, który jednak nie będzie miał wyjścia, jeśli już zostanie wybrany.
Patrząc z perspektywy czasu, może to być jednocześnie świetny i najgorszy pierwszy wybór draftu w historii NFL. Świetny, bo Jackson w końcu do NFL trafił i pokazał, że w ocenie talentu nikt się nie pomylił. Najgorszy, ponieważ nigdy nie zagrał dla Tampa Bay Buccaneers.
Ku ogromnemu zaskoczeniu drużyny, dotrzymał słowa i nie przyjął ich wielomilionowego kontraktu. W zamian podpisał kontrakt z Kansas City Royals, ówczesnymi mistrzami MLB. To pierwsze „co by było gdyby” w karierze Jacksona - co gdyby trafił do NFL wcześniej i w lepszej atmosferze?
THE MAN, THE MYTH, THE LEGEND
Do najlepszej futbolowej ligi świata trafił bowiem dopiero w 1987 roku, kiedy gdy za chwilę kończył 25 lat. Los Angeles Raiders (aktualnie Las Vegas Raiders) wybrali go w siódmej rundzie draftu 1987, a przekonany do baseballu i zrażony futbolem Jackson miał zamiar po raz kolejny nie przyjmować tej oferty. Różnicę zrobił Al Davis, właściciel Raiders, który skusił go dwiema rzeczami - wyższymi niż normalnie pieniędzmi oraz możliwością łączenia obu dyscyplin, nadal rzadkością na profesjonalnym poziomie.
Jackson grał sezon w Royals, a dopiero po jego zakończeniu leciał do Kalifornii, by grać dla Raiders. Oznaczało to, że tracił kilka meczów w NFL, ale Davis był jego fanem do tego stopnia, że pozwalał na takie specjalne traktowanie.
Od tego momentu jego kariera nabrała rozpędu - zarówno w Royals, jak i w Raiders. W sezonie 1989 został wybrany do meczu gwiazd MLB i był też w top 10 głosowania na MVP. Rok później grał z kolei w Pro Bowl, czyli meczu gwiazd NFL.
Patrząc z perspektywy czasu na statystyki, ktoś mógłby stwierdzić, że to nic specjalnego, na co wpływ miał między innymi brak występów we wszystkich meczach sezonu NFL. Jednak Bo Jackson stał się absolutną gwiazdą amerykańskiego sportu w latach 1989-90. Nikt bowiem nie potrafił robić takich rzeczy, jak on. Nikt nie był jednocześnie tak szybki, tak zwinny i tak silny.
Rekord NFL Combine w biegu na 40 jardów to 4.21 sekundy - nawet w dzisiejszych czasach, w których świetnych atletów jest coraz więcej, nikt nie był w stanie złamać granicy 4.20, bo każda urwana setna sekundy to jak kolejny krok milowy. Bo Jackson na NFL Combine nie wystąpił, ale chwilę po nim pobiegł „czterdziestkę” na tzw. „Pro day” swojej uczelni. Rezultat? 4.12.
Do dziś wszyscy oglądający go na żywo mówią: „trzeba było to zobaczyć”. Jackson nie stał się gwiazdą ze względu na zwycięstwa czy czyste statystyki. Stał się nią, bo na każdym boisku był w stanie robić rzeczy, których inni nie potrafili. W 3 z 4 sezonów w NFL zdobywał przyłożenia po ponad 88-jardowych biegach (88, 91, 92), kiedy większość biegaczy, również tych najlepszych, marzy o choćby jednym takim w całej karierze. Robił to jednocześnie nie dając się powalić swoją siłą, a potem rozpędzając się, mimo sporej budowy, do niewyobrażalnych prędkości. Porównywano go nawet do Jima Thorpe’a - legendarnej postaci amerykańskiego sportu.
O jego możliwościach atletycznych powstawały legendy godne Chucka Norrisa. Rzecz w tym, że w przypadku Bo wiele z nich było prawdziwe. Do dziś wielu wspomina moment, w którym bez żadnego zawahania przebiegł się po ścianie w trakcie meczu baseballowego i odrzucił piłkę, jak gdyby właśnie nie oszołomił całego stadionu.
Każdy młody sportowiec chciał być jak Bo - robić rzeczy, których nikt inny nie potrafi. Wielu miało jego plakat na ścianie, a już wszyscy fani futbolu grali w Tecmo Super Bowl - grę, która tylko dołożyła do mitu Bo Jacksona. „Tecmo Bo” był bowiem nie do powalenia. Gracze robili sobie nawet challenge, w którym celowo cofali się Jacksonem na pierwszy jard boiska, a potem przebiegali całe, ponieważ nie dało się go powstrzymać. Przerysowane? Lekko, choć nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać.
Swoje dołożyła tu także firma Nike, chcąca wykorzystać ogromną popularność zawodnika. Reklama „Bo Knows”, która po raz pierwszy została wyemitowana idealnie po home runie Jacksona w meczu gwiazd MLB, była ogromnym przedsięwzięciem. Polegała na pokazaniu, że Jackson jest wybitnym atletą i potrafi wszystko, grając w każdą dyscyplinę. Razem z Bo w reklamie wzięli udział Michael Jordan, Wayne Gretzky, John McEnroe i mistrzyni olimpijska w maratonie Joan Benoit - w takim gwiazdozbiorze popularność Jacksona mogła tylko rosnąć.
Reklam tego typu było więcej, a Nike poszło też o krok dalej dając zawodnikowi swoje własne buty, które sprzedawały się na pniu.
CO BY BYŁO GDYBY #2
W roku 1990 Bo Jackson był na absolutnym szczycie amerykańskiego sportu - z europejskiego punktu widzenia może się to wydawać niemożliwe, ale jego popularność dorównywała tej Jordana i Gretzky’ego.
I wtedy zdarzyła się najgorsza z możliwych sytuacji - kontuzja. Teoretycznie zwykłe powalenie w play-offowym meczu Raiders w styczniu 1991 roku doprowadziło do poważnej kontuzji biodra. Mówiono o tym, że biodro mu wypadło, a sam Bo nastawił je sobie w trakcie meczu, jednocześnie powodując uszkodzenie naczyń krwionośnych. Lekarze stwierdzili, że nie są w stanie stwierdzić samonastawienia, ale niestety w biodrze Jacksona doszło do martwicy tkanek, co automatycznie zakończyło jego futbolową karierę w wieku 28 lat.
- Szkoda, ale tylko jeśli myślisz o nim w tradycyjnym sensie - mówił dla CBS autor biografii Bo Jacksona, Jeff Perlman. Bo faktycznie mógł być nie w jednej, a w dwóch Galeriach Sław. Ale gdyby stał się Marcusem Allenem albo Garym Sheffieldem, to nie napisałbym o nim książki. Mitologia Bo Jacksona jest jego najbardziej niesamowitą częścią. Historie o nim i to, jak stał się absolutnym bohaterem ludu są jedyne w swoim rodzaju. Jackson nie jest tragedią - jest mitem.
Jackson grał jeszcze w baseball, jednak Royals po całym incydencie go zwolnili. Trafił do Chicago White Sox, gdzie najpierw zagrał tylko 23 mecze w sezonie 1991, a potem spędził cały rok 1992 na operacjach i naprawianiu biodra. W 1993 otrzymał nagrodę za powrót roku, jednak to nie był już ten sam Bo, którego wszyscy znali i uwielbiali. Zagrał jeszcze rok w California Angels i zakończył też swoją baseballową karierę.
Tutaj „co by było gdyby” jest oczywiste. Przez kończącą karierę kontuzję otrzymaliśmy zaledwie 2-3 lata Bo Jacksona w absolutnie topowej atletycznej dyspozycji. Dyspozycji, z którą może się równać zaledwie kilku sportowców w historii amerykańskiego sportu. My możemy oglądać tylko urywki jego możliwości w niezbyt dobrej jakości. To ci widzący go na żywo mogą stwierdzić: „Szkoda, że państwo tego nie widzieli”. I ogromna szkoda, że kariera wykraczająca poza futbol i baseball, tak szybko się skończyła. Bo Jackson jest i będzie mitem amerykańskiego sportu, którego prawdziwego końca nigdy nie poznamy.