W pierwszym, jeszcze niepełnym sezonie, Mikel Arteta zdołał wzbudzić u fanów Arsenalu optymizm, kiedy sięgnął po FA Cup i pokonał kilku poważnych rywali. W drugim, już pełnym, można było jednak odnieść wrażenie, że jego drużyna drepcze w miejscu. The Gunners zajęli ósmą pozycję w Premier League i nie zagrają w europejskich pucharach po raz pierwszy od rozgrywek 1995/96. Tym razem taki finisz nie przejdzie i hiszpański menedżer musi zdawać sobie sprawę, jak dużą wagę będzie miał nachodzący sezon. Albo Arsenal zrobi postęp, albo Artety może już w klubie nie być.
Kibice Arsenalu w ostatnich latach przywykli do tego, że ich drużyna stopniowo cofa się w hierarchii Premier League. Od ostatniego sezonu w TOP4, czyli rozgrywek 2015/16 zakończonych wicemistrzostwem Anglii, The Gunners tracą dystans do czołówki. Najpierw musieli pogodzić się z tym, że nie grają już w Lidze Mistrzów, a jedynie w Lidze Europy, a potem z tym, że nawet o te drugie rozgrywki może być trudno. Dwa ostatnie sezony to bowiem dwa z rzędu ósme miejsca i o ile jeszcze w 2020 roku grę w Europie uratowało zdobycie Pucharu Anglii, tak w minionych rozgrywkach już takiej osłody zabrakło.
Mikel Arteta wie doskonale, że musi być lepiej. Wprawdzie druga połowa poprzedniego sezonu była w wykonaniu jego drużyny lepsza, ale pozytywne wrażenie w dużej mierze bierze się z tego, jak słabo wyglądała pierwsza część. Ostatecznie strata do TOP4 nawet zmalała (z 10 punktów w sezonie 2019/20 do sześciu w poprzednim), jednak na większym obrazku widać powolny zjazd Arsenalu. Najwyższy czas go zatrzymać, bo w przeciwnym razie ostrze krytyki zwróci się w kierunku menedżera.
LEPSI W TYŁACH, BEZZĘBNI W ATAKU
Oczywiście nie jest tak, że jak na razie Arteta wszystko robi źle i dlatego jego posada wisi na włosku. Trzeba mu oddać, że dobrze poukładał grę zespołu w defensywie. Od pierwszych tygodni pracy Hiszpana widać było, że kładzie duży nacisk na organizację. Zmienił ustawienie, skoncentrował się na grze bez piłki i to przyniosło efekty. Potrafił połączyć pragmatyzm z techniczną i szybką grą. Arsenal wreszcie nie potrzebował posiadania, by wygrywać. W poprzednim sezonie udało mu się to podtrzymać. Jego drużyna straciła 39 goli, trzecią najmniejszą liczbę w całej Premier League. Nie był to wynik szczęścia – pod względem dopuszczanych sytuacji i ich jakości The Gunners byli w najlepszej piątce ligi.
Arteta cały czas jednak podkreślał, że dąży do tego, by jego zespół grał inaczej. Jak na ucznia Arsene'a Wengera i Pepa Guardioli przystało, chciał, by Arsenal rozgrywał akcje od obrońców, wymieniał podania i dominował nad przeciwnikami technicznie. Mówił o tym, że jego wymarzonym ustawieniem jest 4-3-3, chciał rozwijać drużynę, ale początek poprzedniego sezonu pokazał, gdzie są braki. Arsenal wystartował bardzo słabo – wygrał wprawdzie trzy z pierwszych czterech spotkań, ale potem od połowy października do połowy grudnia zwyciężył raz w dziesięciu kolejkach. Wtedy po raz pierwszy nad głową Artety zaczęły zbierać się ciemne chmury.
The Gunners największy kłopot mieli w ofensywie. Sezon skończyli z 55 golami, co stawia ich w środku stawki, a przez pewien czas wydawało się, że nawet do tej bariery mogą nie dobić. Przez całą jesień widać było, jak bardzo potrzeba tam solidnego rozgrywającego. Dani Ceballos lepiej czuje się w głębi pola, Thomas Partey i Granit Xhaka to zawodnicy do walki o piłkę, a ci ustawieni przed nimi – Bukayo Saka, Willian, Nicolas Pepe, Alexandre Lacazette czy Pierre-Emerick Aubameyang – to nie kreatorzy, a ludzie do szybkiej gry kombinacyjnej albo kończenia akcji. Czasami zwyczajnie nie było nikogo, kto odpowiednio pociągałby za sznurki w tej ofensywie i wykorzystywał potencjał kolegów.
PRZEMIANA W POŁOWIE SEZONU
Odmiana nastąpiła dopiero pod koniec roku. Jako punkt zwrotny można wskazać mecz z Chelsea w Boxing Day, kiedy to Arsenal wygrał 3:1. Arteta nie mógł wystawić kontuzjowanego Aubameyanga i widział, że drużynie brakuje kreatora, dlatego zdecydował się na Emile'a Smith-Rowe'a, dla którego to był pierwszy występ w sezonie. Nagle ofensywa się poprawiła, bo znalazł się ktoś, kto jest naturalnym rozgrywającym i choć Smith-Rowe nie miał dużego doświadczenia, zaczął się świetnie odnajdywać. Młody Anglik zachował miejsce w składzie, na czym skorzystał również Saka, który szybko znalazł z nim wspólny język. Gdy jeszcze zimą doszło do tego wypożyczenie Martina Odegaarda, gra Arsenalu rozruszała się na dobre.
Lepsza wiosna, mimo kilku wpadek, trochę poprawiła nastroje wokół drużyny. Gdyby stworzyć tabelę Premier League tylko od Boxing Day, czyli obejmującą 25 kolejek, Arsenal byłby trzeci. Od wygranej z Chelsea do końca sezonu uzbierał 47 punktów – mniej wyłącznie od dwóch klubów z Manchesteru. Dobre wrażenie potęguje seria pięciu zwycięstw na finiszu, ale widać było też poprawę jakościową w ofensywie w tym okresie. Przed nim The Gunners strzelali średnio 0.85 gola na mecz i mieli wielkie kłopoty z tworzeniem sobie sytuacji, a później ten wskaźnik wzrósł do 1.79.
CZAS NA POBUDKĘ AUBY
Kluczem do podtrzymania tego w nadchodzącym sezonie może być Pierre-Emerick Aubameyang. W poprzednim Gabończyk strzelił tylko 10 goli w lidze i to jego najsłabszy wynik od rozgrywek 2010/11, które w połowie spędził na wypożyczeniu w Monaco. Fani Arsenalu zmartwili się tym bardziej, że Aubameyang jeszcze latem 2020 pokazywał bardzo wysoką formę i pozwolił wygrać FA Cup, potem przedłużył umowę na lepszych warunkach i zgasł. Niektórzy już zaczynali łączyć jego przykład z Mesutem Özilem, który po przedłużeniu kontraktu stał się kulą u nogi klubu.
W przypadku Aubameyanga na problemy złożyło się kilka kwestii. Na początku prezentował się nieźle, ale potem miał z meczu na mecz coraz mniej okazji. W grudniu i styczniu ponadto leczył drobne urazy, a wiosną zachorował na malarię, co mocno odbiło się na formie fizycznej. Niepokojące było jednak to, że Arteta raz odstawił go od zespołu przed derbami z Tottenhamem z uwagi na nieprofesjonalne podejście i spóźnienia, choć obaj panowie później wyjaśnili sytuację.
Arsenal potrzebuje Aubameyanga, bo na wzmocnienia w ataku się nie zanosi. Wraz z Lacazettem obaj są największą gwarancją bramek i zwyczajnie nie może znów dojść do sytuacji, w której najlepiej zarabiający piłkarz nie tyle drużynie nie pomaga, co staje się ciężarem. 32-latek może z wiekiem tracić swoją szybkość, jednak to nadal jest napastnik, który w formie strzela 20 goli w sezonie. Jeśli The Gunners mają iść w górę, Aubameyang znów musi zagwarantować takie liczby.
USPOKOIĆ GÓRĘ
Wydaje się jednak, że najważniejsza może być dla Arsenalu stabilizacja. Coraz gorsze wyniki w ostatnich sezonach szły w parze z nieporadnym zarządzaniem klubem, dziwnymi decyzjami na rynku transferowym, brakiem konkretnych wzmocnień i walką o wpływy wewnątrz gabinetów. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy doszło do zmiany menedżera, w związku z pandemią obcięto piłkarzom pensje, a także zwolniono 55 pracowników klubu. Jednocześnie zmieniono również strategię skautingową i kilka razy przebudowano pion sportowy – chociażby Raul Sanllehi zdążył przyjść na stanowisko dyrektora sportowego i z niego odejść, za to pojawił się Edu.
Jak do tej pory Arsenal sprowadził latem Bena White'a, za to pożegnał się z Davidem Luizem, oraz pozyskał dwóch 21-latków: Nuno Tavaresa z Benfiki oraz Alberta Sambiego Lokongę z Anderlechtu. Widać wyraźnie, że nacisk jest na piłkarzy przyszłościowych – White to przecież 23-latek, a ponadto klub przedłużył kontrakty z 19-letnim Saką i 21-letnim Smithem-Rowem. Ponadto są 20-letni Gabriel Martinelli i 23-letni Gabriel Magalhaes. Niewiele starsi są Kieran Tierney oraz Pepe, który dobrze zakończył poprzedni sezon i może wreszcie będzie liderem drużyny. To obiecująca grupa, do której dochodzą już gracze ukształtowani jak Granit Xhaka, Thomas Partey czy wspomniany duet Aubameyang i Lacazette. W tle przewijają się jeszcze doniesienia o Jamesie Maddisonie i dołożenie takiego piłkarza byłoby znakomitym ruchem.
Owszem, nadal są tu przypadkowe jednostki, ale tak czy inaczej Arteta ma grupę, którą może rozwijać i udało się pożegnać z kilkoma zgniłymi jabłkami. To wciąż nie jest jeszcze drużyna gotowa do walki o najwyższe cele, ale w tym sezonie Hiszpan musi pokazać, że może zrobić z Arsenalem krok do przodu. Na razie półtora roku jego pracy nie pozwala na miarodajną ocenę, choć suche fakty i liczby nie są dla niego do końca korzystne.
Na obecną sytuację można jednak spojrzeć od drugiej strony. Brak europejskich pucharów to dla The Gunners policzek, jednak w tym sezonie może to być dla nich szansa. W tak wymagającej lidze jak angielska gra w trybie raz na tydzień może dać przewagę nad innymi, którzy muszą rywalizować częściej. Okazję trzeba wykorzystać, bo kolejny finisz poza TOP6 może być nie do przyjęcia. Jeśli Artecie nie uda się poprawić stylu i wyników, może się okazać, że misję odbudowania Arsenalu dostanie ktoś inny.