W ataku mamy być piękni jak Brad Pitt, a w obronie brzydcy jak ja – mówił trener Napoli. W ciągu roku jego pracy drużyna nie osiągnęła jeszcze żadnego z tych biegunów. Ale pożegnanie z Sarrismo zdaje się zmierzać w dobrym kierunku.
Mamy tendencję, by dopatrywać się w drużynach cech, które kojarzą się nam z boiskowymi czasami ich trenerów. Wyobrażenia, co do drużyny Gennaro Gattuso, mieliśmy więc wyrobione od pierwszego dnia, gdy stanął przy ławce rezerwowych. Skoro jako piłkarz był „najbardziej zajadłym psem Italii”, spodziewaliśmy się oglądać zespół jedenastu bulterierów, przy których banda Diego Simeone to grzeczna drużynka parafialna. Wydawało się, że po Maurizio Sarrim i Carlo Ancelottim, zwrot w Neapolu nie mógł być bardziej radykalny. Tymczasem nic takiego się nie wydarzyło. Piotr Zieliński dalej tańczy z piłką. Lorenzo Insigne dalej chętnie drybluje. Dries Mertens ciągle uczestniczy w grze kombinacyjnej. – Kto redukuje Gattuso tylko do motywatora i trenera, który pracuje sercem, ten wyrządza mu krzywdę. Rino rósł z sezonu na sezon. Zbierał wiedzę i doświadczenia. Także negatywne. Także za granicą – podkreślał kilka miesięcy temu Roberto Mancini, selekcjoner reprezentacji Włoch, w rozmowie z „La Gazzetta dello sport”. I trafił w sedno. Mając w głowie wyraźny obraz Gattuso-piłkarza, przenosimy go na Gattuso-trenera, przeoczając, że rzeczywistość wygląda inaczej.
ROZWIĄZANIE TYMCZASOWE
- Napoli ma w ataku wyglądać pięknie jak Brad Pitt, a w obronie brzydko jak Gennaro Gattuso – mówił przed rokiem nowy trener, obejmując drużynę po Ancelottim. Teoretycznie przejmował zespół od swego dawnego mistrza. Ale tak naprawdę przejmował go po Sarrim. Ancelotti to trener od przedłużania etapów. Rozciągania cykli. Potrafi znakomicie wykorzystywać potencjał, który już zastaje w drużynach i bazować na cechach, które zostały już w nich wypracowane. Gorzej sprawdza się w przebudowywaniu. Tworzeniu od zera. Zmienianiu cech drużyny. Dlatego jego półtora roku w Neapolu bardziej było płynnym przejściem od czasów Sarriego, do epoki po nim, niż rozpoczęciem czegoś zupełnie nowego. Coś nowego miało się rozpocząć dopiero z Gattuso. A może i z jego następcą. Bo nie było raczej powszechnego przekonania, że to rozwiązanie długofalowe i docelowe. Traktowano go raczej jako kogoś, kto ma zapobiec grożącemu całkowitemu rozkładowi i jakoś wyprowadzić zespół na spokojne wody.
POTENCJALNY ROZKŁAD
Całkowity rozkład groził jesienią 2019 nie tylko ze względu na rozczarowujące wyniki, ale i wszechobecną atmosferę. Piłkarze strajkowali. Szefowie grozili im sądami. Drużyna znajdowała się w stanie otwartej wojny z prezesami. Arkadiusz Milik, Zieliński, czy Mertens przebierali nogami, by odejść. Kapitan Insigne był cieniem samego siebie. Już widać było zbliżający się koniec Sarrismo, ale jeszcze nie było widać, co nastąpi po nim. Gattuso na dzień dobry przegrał cztery z pięciu meczów ligowych, co nie zdarzyło się żadnemu trenerowi Napoli od czasów Zdenka Zemana. Już w debiucie stracił na miesiąc Kalidou Koulibaly’ego, lidera obrony. Jego drużyna przegrała na własnym stadionie – wtedy jeszcze świętego Pawła – sześć razy. To nie zdarzyło się jej od 1998 roku, gdy spadła z ligi. Zespół, który Ancelotti zostawiał na siódmym miejscu, błyskawicznie obsunął się o kilka pozycji, tracąc dystans do strefy pucharowej. Praktycznie każdemu meczowi towarzyszyły groteskowe pomyłki w obronie.
REMONT ZAMIAST ROZBIÓRKI
Powitalny cytat z Gattuso przywoływano zwykle po to, by skupić się na tym, jak zespół ma wyglądać w obronie. Bo tego przecież oczekiwaliśmy od Gattuso. Stopniowo miały się na boisku pojawiać krew, pot i łzy. Żelazna wola i wściekła determinacja. Zapominano, że tam była też część o Bradzie Pittcie. Co zapowiadało, że nowy trener nie ma zamiaru wszystkiego budować od nowa. Że planuje remont, a nie rozbiórkę. I dwanaście miesięcy jego pracy upłynęło właśnie na malowaniu ścian, odświeżaniu budowli w niektórych miejscach, wprowadzaniu nowych rozwiązań. Nie przestało to jednak być Napoli, jakie znamy od lat. Odejście od Sarrismo jest ewidentne i niezaprzeczalne. Ale nie radykalne, lecz stopniowe.
WIĘCEJ RÓWNOWAGI
Pierwsze zmiany, jakich dokonał Gattuso, przyszły już w styczniowym oknie transferowym, kiedy w klubie pojawił się jeden z piłkarzy w stylu, jakiego od niego oczekiwano. Diego Demme jest niemieckim wcieleniem piłkarza Gattuso. Ustawiony przed stoperami, okazał się idealny do przywracania zachwianej równowagi w drużynie. Stanislav Lobotka, ściągnięty równolegle, zawodnik zdecydowanie bardziej techniczny i lepiej odnajdujący się z piłką przy nodze niż bez niej, wkomponował się do drużyny znacznie gorzej. Pozyskanie w lecie do ataku Victora Osimhena i Andrei Petagni, silnych fizycznie, wysokich i bardzo silnych piłkarzy, zwiększyło obecność Napoli w polu karnym w porównaniu do czasów, gdy w ataku biegał schodzący na boki i cofający się do rozegrania Arkadiusz Milik, czy zwłaszcza Mertens, bardziej fałszywy niż napastnik. To były zmiany, których w momencie zatrudnienia Gattuso można było oczekiwać. Ale nie było ich znowu tak wiele.
NOWI ZADANIOWCY
Nowy trener zaczął od odejścia od ustawienia 4-4-2, preferowanego zwykle przez Ancelottiego, do wyszlifowanego za czasów Sarriego 4-3-3. Od tego sezonu coraz częściej ustawia jednak zespół w typowym 4-2-3-1, co wymusza przesunięcie Zielińskiego na pozycję ofensywnego pomocnika. Polak jest najlepszym symbolem tego, że wielu intuicyjnie fałszywie oceniało Gattuso jako trenera. Zamiast oczekiwać od niego trawy wystającej spomiędzy zębów, rozpływa się regularnie nad jego artyzmem. Trener Napoli potrafi bardzo dobrze rozłożyć proporcje w zespole. Dostrzega znaczenie zawodników prostych w obsłudze, jak Demme czy Tiemouye Bakayoko, podobnych do tego, jaki sam był. Ale doskonale wie, że potrzebuje też magików, dając im niezbędną swobodę. I że magików potrzeba więcej niż Gattusów.
ODBUDOWANE NIEWYPAŁY
Jeśli spojrzy się na skład, który grał u niego najczęściej, rzuca się w oczy, że z jednej strony, skoro brakuje Pepe Reiny, Raula Albiola, Allana, Marka Hamsika, Jorginho czy Arkadiusza Milika, nie jest to już drużyna Sarriego, ale z drugiej, personalnie wciąż nie jest to drużyna Gattuso. Z zawodników pozyskanych przez niego tylko Matteo Politano był wśród występujących najczęściej. Reszta to zazwyczaj pozostałości po poprzednikach, ale czasem wyglądające zupełnie inaczej niż za ich czasów. Znacznie większą rolę zaczął odgrywać Elif Ełmas. Hirving Lozano, z przylepioną już łatką transferowego niewypału, w trwającym sezonie zaczął się niespodziewanie spłacać. Ancelotti wystawiał go w środku ataku, robiąc Meksykaninowi krzywdę. W meczach toczonych wiosną przy pustych trybunach cały czas było słychać Gattuso, wołającego „Chuki!”, jak nazywa się Lozano. Trener instruował go praktycznie co kilkadziesiąt sekund. Ale przyniosło efekty, bo były gracz PSV Eindhoven zdecydowanie odżył. A Insigne znów zaczął wyglądać jak kapitan. Spore znaczenie miał też Gattuso dla tego, by drużyna nie rozsypała się personalnie. Zwłaszcza o pozostanie Mertensa i Zielińskiego zabiegał bardzo zdecydowanie i ostatecznie skutecznie. Obaj zdecydowali się przedłużyć kontrakty. Rozłam wewnątrz klubu udało się zażegnać, bo Gattuso przekonał piłkarzy do siebie autentycznością i sprawiedliwością. Dziś chcą dla niego grać.
HYBRYDA PRZESZŁOŚCI Z PRZYSZŁOŚCIĄ
Jeśli chodzi o styl gry, dzisiejsze Napoli to hybryda tego, czym było i tego, czym być może się stanie. Jest czołową defensywą ligi. Nie tylko jeśli chodzi o liczbę traconych goli, ale też jakość sytuacji, do których dochodzą rywale, czy liczbę strzałów, które oddają na bramkę. Rzadko tracą piłki, unikając niechlujności i nonszalancji, której tak dużo było w pierwszych meczach z Gattuso. W kontraście do wizerunku trenera odbierają zadziwiająco czysto, popełniając najmniej fauli spośród wszystkich drużyn w lidze i zbierając najmniej kartek. Wciąż są zespołem bazującym raczej na posiadaniu piłki i atakach pozycyjnych niż na kontrze i fazach przejściowych. Z czołówki tylko Lazio oddaje mniej strzałów po kontratakach. Pod względem średniego posiadania piłki są na trzecim miejscu w lidze, choć to i tak spadek w porównaniu do poprzednich lat. Gracze Napoli są przy piłce przez 55% czasu gry. Wydaje się, że to sporo, ale to najmniej od pięciu lat. W ostatnim sezonie Sarriego ten wskaźnik przekraczał nawet 60%. Napoli jest też mniej radykalne w pressingu. W atakowaniu rywala w jego tercji wciąż jest trzecie w lidze, ale robi to rzadziej niż w poprzednich latach.
DEFENSYWNE SARRISMO
Dość zaskakująco wygląda w świetle tych statystyk kwestia ofensywy. Napoli strzelało przez ostatni rok znacznie mniej goli niż reszta czołówki. Aż o osiemnaście mniej od Atalanty i piętnaście od Interu. I to pomimo faktu, że nikt w lidze nie oddaje więcej strzałów na bramkę. Uderzenia nie przekładają się jednak na gole oczekiwane, co oznacza, że często strzelają z relatywnie niegroźnych pozycji. Nikt częściej od nich nie strzela z dystansu, za to pod względem uderzeń z pola bramkowego są na ostatnim miejscu z ligowej czołówki. Wygląda więc na to, że utrzymywanie się przy piłce i gra na połowie rywala, stały się bardziej środkiem defensywnym niż ofensywnym. Służą raczej trzymaniu piłki z dala od własnej bramki niż w pobliżu cudzej.
DŁUGA DROGA, BY ZOSTAĆ, GDZIE SIĘ BYŁO
Patrząc na sam dorobek punktowy, to nie był dla Neapolu w żadnym stopniu spektakularny rok. Ancelotti zostawił zespół na siódmym miejscu, czyli na takim samym, na jakim sezon zakończył Gattuso. Teraz po dziesięciu kolejkach jest trzeci, ale różnice punktowe w ścisłej czołówce są minimalne, a statystyki expected goals sugerują, że Napoli strzela znacznie więcej goli, niż zasługiwałoby na to z gry. Nawet jeśli uznać, że drużyna jest w mniej więcej tym samym miejscu, w którym była, bo trudno powiedzieć, by szczególnie zbliżyła się do najlepszych w lidze i wyrosła na murowanego faworyta do ukończenia sezonu w czołowej czwórce, musiała przejść długą drogę, by w nim pozostać. Bez przeprowadzonych w ciągu tych dwunastu miesięcy korekt, nie byłoby w Neapolu tak spokojnie, jak obecnie.
DO GABLOTY
Poza tym, Gattuso już ma jedną zasadniczą przewagę, której nie da się uchwycić w średniej punktów, czy stylu gry. Włożył do gabloty trofeum, co nie udało się ani Sarriemu, ani Ancelottiemu. Kampania, która doprowadziła do zdobycia przez Napoli Pucharu Włoch, pokazała wszystkie potencjalne atuty Gattuso jako trenera. By wygrać te rozgrywki, musiał pokonać Lazio, Inter i Juventus, czyli w tamtym momencie trzy czołowe zespoły ligi. Ze wszystkimi sobie poradził, wytrzymując kilka trudnych chwil. Po latach bycia chwalonym za dobre wrażenie i znajdowania się blisko szczytu neapolitańczycy wreszcie mogli porwać swojego trenera z trudem podrzucić go ponad głowy. Po roku pracy nie ma żadnego powodu, by powątpiewać trenerskie umiejętności Gattuso, ani by sugerować, że bazuje tylko na charyzmie. W nagrodę ma wkrótce podpisać nowy, obowiązujący do 2023 roku kontrakt. Będzie więc miał jeszcze czas, by jednak nadać zespołowi twarze Pitta i swoją.