Mógłby mieć 95 lat, a w Stanach podobno łatwo poznać osobę, która twierdzi, że był członkiem jej rodziny. Nowy serial streamingowego giganta nie odszyfrowuje enigmy, ale udanie pławi się w jej tajemniczej aurze.
24 listopada 1971 roku, Boeing 727 linii Northwest Orient Airlines przygotowywał się do wylotu z Portland do Seattle. Ledwie 30-minutowa podróż z reguły była dla pilotów oraz załogi maszyny czystą formalnością. Tym razem miało być zupełnie inaczej. Na pokładzie znajdował się elegancki, wyglądający na około 45 lat mężczyzna w garniturze i z neseserem przy boku. Na lotnisku wylegitymował się jako Dan Cooper. Krótko po oderwaniu się od ziemi zamówił bourbon i wodę sodową. Jednej z przechodzących obok stewardess wręczył liścik. Pracownica linii była przekonana, że to numer telefonu lub forma flirtu – zaczepna notatka jakich w tamtych czasach stewardessy dostawały mnóstwo. Cooper poprosił jednak, by odczytać wiadomość od niego, ponieważ w jego walizce znajduje się bomba. Żądał, by podczas lądowania przekazano mu 200 tysięcy dolarów (dziś to ponad 1,3 miliona w tej samej walucie) oraz cztery spadochrony.
Przy okazji postoju w Seattle wypuścił wszystkich pasażerów. Samolot krążył jednak wcześniej w powietrzu ponad dwie godziny, by policja mogła zrealizować żądania porywacza. Podróżni dopiero na miejscu dowiedzieli się, że byli zakładnikami, a Boeing z załogą oraz Cooperem na pokładzie niedługo poleci dalej. Przestępca zadbał o to, by nie wywoływać paniki. Poprosił także o posiłki dla pilotów i stewardess. Gdy jedna z nich odebrała okup oraz spadochrony, Cooper kazał lecieć w stronę stolicy Meksyku. Instruował swoich zakładników w sprawie parametrów lotu, wykazując w ten sposób, że posiada specjalistyczną wiedzę. W pewnym momencie polecił, by wszyscy zostawili go samego w części dla pasażerów i zebrali się w kokpicie. W tym czasie otworzył schody znajdujące się w podwoziu. Piloci, którzy zauważyli zmianę ciśnienia w drugiej komorze pytali się przez telefon czy Cooper potrzebuje pomocy. Odpowiedział, że nie. To był ostatni kontakt załogi z człowiekiem, który miał wkrótce stać się jednym z najsłynniejszych przestępców w historii USA. Wyskoczył mając przy sobie 200 tysięcy dolarów i rzekome materiały wybuchowe w walizce. Nigdy go nie odnaleziono. Nikomu z zakładników nic się nie stało. Mężczyzna się ulotnił i przez dziennikarską pomyłkę zaczął być znany jako D.B. Cooper. Poszukiwania zainicjowane przez FBI i policję nie przyniosły efektów. Dopiero w 1980 roku, niemal dziewięć lat później, mały ułamek skradzionej kwoty znaleziono w piaskach brzegu rzeki Hudson.
51 lat później nadal nie wiadomo kim był ten człowiek. W uniwersum Marvela ustalono, że w rzeczywistości był nim Loki. Agent Cooper z Miasteczka Twin Peaks został ochrzczony na jego cześć. Odciski palców enigmatycznego złoczyńcy są nadal widoczne w najróżniejszych odnogach amerykańskiej popkultury. Ta legenda żyje nadal. Oczywiście m.in. dlatego, że to jedyny w historii porywacz samolotu, który nie został schwytany. Choć nie wiadomo czy przeżył jest uznawany za kogoś, komu udało się perfekcyjnie przeprowadzić skok na duże pieniądze i nie skrzywdzić przy tej okazji nikogo. Pogląd, że Cooper jest bohaterem wcale nie był rzadki. Dla części amerykańskiego społeczeństwa, sfrustrowanej przedłużającą się Wojną w Wietnamie oraz nieufną wobec władz (urząd Prezydenta piastował wtedy Richard Nixon), dżentelmen zabierający ze sobą promil promila państwowych pieniędzy był kimś, kto korzysta ze swojego sprytu i idzie po swoje.
Nowy czteroczęściowy serial Netfliksa D.B. Cooper: Nieuchwytny porywacz rekonstruuje imponującą akcję przeprowadzoną przez, najprawdopodobniej, jednego człowieka. Zostajemy uraczeni różnymi potencjalnymi scenariuszami oraz obiecującymi podejrzanymi. Nie ma się jednak co łudzić, że jeden, stosunkowo krótki, seans jest w stanie objąć całość trwającego 45 lat, prowadzonego przez FBI śledztwa, w którym wytypowano ponad tysiąc podejrzanych. Na błyszczący cień rzucany przez Coopera przez ponad pół wieku patrzymy oczami tych, którzy myślą, że wiedzą o nim najwięcej – samozwańczych detektywów, którzy włożyli lata pracy w studiowanie poszczególnych podejrzanych i biorą pod uwagę najróżniejsze czynniki oraz próbują znaleźć jeden ślad, który zbliży ich do ujawnienia tożsamości jednej z najbardziej tajemniczych person w nowożytnej historii. Czy zakończone już przez federalne służby śledztwo to tylko przykrywka mająca zatuszować ich własną ingerencję w całą sprawę? A może Cooper zaginął w odmętach, a jego szczątki spoczywają w mule jednego z akwenów na terenie stanu Waszyngton? A może to Barbara Dayton, która w 1969 roku przeszła korektę płci, a dwa lata później przebrała się za mężczyznę, by wszystkich zmylić?
Teorii jest multum, a na przestrzeni czterech epizodów poznajemy ich poszczególnych krzewicieli, którzy polemizują ze sobą w internecie oraz na specjalnych imprezach poświęconych Cooperowi. Owszem, CooperCon odbywa się już od kilku lat i oferuje m.in. spotkania z osobami, które ujrzały enigmatycznego antybohatera na własne oczy. Widzimy jak do mężczyzny – 50 lat temu siedzącego miejsce obok człowieka, który bez jego wiedzy porwał go na kilka godzin – podchodzą ludzie pokazujący mu zdjęcia podejrzanych wypatrzonych wśród członków własnych rodzin. Wchodzimy do świata fascynującego i szalonego, a naszym przewodnikiem staje się Thomas Colbert, który opisuje jak na własną rękę stworzył drużynę śledczych-amatorów próbujących dowieść, że D.B. Cooperem faktycznie był niejaki Robert Rackstraw. Jego pogoń za podejrzanym idealnym najpierw wydaje się brawurowym i błyskotliwym równocześnie pościgiem, który prędko przeradza się w niezdrową i chorobliwą wręcz obsesję.
Bo ostatecznie D.B. Cooper: Nieuchwytny porywacz nie jest do końca opowieścią o geniuszu, który wyskoczył z pokładu samolotu w nieznane, ale o tym jak – koncentrując się na pewnych poszlakach i ignorując kluczowe fakty – jesteśmy w stanie wbrew zdrowemu rozsądkowi uwierzyć w coś, co nie do końca trzyma się kupy. To serial o tym, że subiektywizm rządzi światem, a coraz rzadsze wypadki, w których coś z dużą pewnością pozostanie tajemnicą do końca świata, są błogosławieństwem i kataklizmem równocześnie. Ostatecznie wyłania się z tego metakomentarz na temat współczesnych historii true crime, które nie opowiadają nam historii, ale przedstawiają jej bardzo konkretną wizję, która została ukształtowana na etapie pisania scenariusza i montażu, by wyeksponować konkretne tezy. Dla poszukujących wartkiego thrillera, może być to seans rozczarowujący. Dla umysłów chłonnych ciekawostek i małych historii, które przeczą statystyce, będzie to jednak kilka świetnie spędzonych godzin.

Komentarze 0