Kariera w NFL, nałogi i nieudana próba samobójcza. Niezwykłe życie Czesława Marcola

Zobacz również:Gdy legenda szokuje cały świat sportu. Co jeszcze chce udowodnić Tom Brady?
Czesław Marcol
Fot. Diamond Images/Getty Images

Do dziś jest jedynym zdobywcą polskiego przyłożenia w NFL. Do Ameryki wyjechał z uwagi na rodzinne problemy po śmierci ojca i tam stał się gwiazdą sportu. Bił rekordy i występował w meczach gwiazd, ale mimo tego toczył ciągłą walkę z wewnętrznymi demonami. Próbował się zabić, wypijając kwas z akumulatora, jednak przeżył, dzięki czemu nabrał zupełnie innego podejścia do życia. Poznajcie historię Czesława Marcola, czyli bodaj najlepszego spośród zapomnianych polskich sportowców w USA.

Kiedy myślimy o Polakach, którzy mają za sobą karierę w ligach „wielkiej czwórki” w USA, w pierwszej kolejności pojawiają się inne nazwiska niż Czesław Marcol. Fani NBA z łatwością wymienią Marcina Gortata, Macieja Lampego i Cezarego Trybańskiego, którzy grali w najlepszej koszykarskiej lidze świata, a Gortat wystąpił nawet w finałach z Orlando Magic. Znany jest też duet z NHL – w latach 90. i na początku XXI wieku mecze Mariusza Czerkawskiego czy Krzysztofa Oliwy przyciągały uwagę. Pierwszy ma w dorobku nominację do Meczu Gwiazd NHL, drugi z kolei wystąpił dwa razy w finałach ligi i raz sięgnął po Puchar Stanleya. Futbol amerykański to jednak mniej zbadane terytorium.

Wynika to poniekąd z małej popularności tego sportu w Polsce, ale chociażby nazwisko Sebastiana Janikowskiego przebiło się do świadomości, choć NFL nie zdołał jakoś wybitnie spopularyzować. Swoją drogą z byłym kopaczem Raiders mogliście czytać u nas w 2020 roku bardzo obszerną rozmowę. Mało kto jednak wie, że nie był on pierwszym Polakiem w tej lidze. Nie był nawet pierwszym kopaczem. Łatwo wpaść w pułapkę, że takie historie miały miejsce dopiero po upadku komunizmu w Polsce, jednak to nieprawda. Już na przełomie lat 60. i 70 mieliśmy bowiem dwóch graczy w NFL i jednym z nich był właśnie Marcol. To bez wątpienia najlepszy polski sportowiec z karierą w USA, o którym praktycznie nic u nas nie wiadomo.

PRZECIERAŁ SZLAK

Już sam fakt, że urodzony w Opolu Marcol mógł w tamtych czasach wyjechać za żelazną kurtynę i zagrać w NFL jest wyjątkowy. Poza nim udało się to Ryszardowi Szaro i obaj byli przedstawicielami większej fali. Marcol i Szaro należeli do prekursorów tzw. „soccer-style kicking”. Wcześniej bowiem kopacze w NFL uderzali piłkę czubkiem buta, jednak okazało się, że strzały wewnętrznym podbiciem są bardziej skuteczne. Uświadomił im to... Węgier. Za pierwszego gracza, który w NFL kopał w ten sposób uznaje się Petera Gogolaka, który wraz z rodziną wyjechał do USA po nieudanej węgierskiej rewolucji w 1956 roku. Do ligi trafił dekadę później i pokazał Amerykanom, jak skuteczniej wykonywać strzały, na zawsze zmieniając sposób gry kopaczy.

Kluby NFL zdały sobie sprawę, że dużo tańsze i łatwiejsze od nauki zawodników, którzy od zawsze mieli wpojoną inną technikę, będzie rozglądanie się za zawodnikami z Europy. Gogolak przetarł szlak, a za nim pojawili się kolejni – byli Norwegowie, inni Węgrzy, Anglicy, Cypryjczyk i właśnie Polacy, czyli Szaro oraz Marcol. Oni stanowili pierwszą falę „soccer-style kickers”, a ten ostatni zrobił całkiem niezłą karierę.

ZMUSZONY DO PRZEPROWADZKI

Zanim jednak przejdziemy do występów Marcola w NFL, warto wspomnieć o jego przeszłości. Urodził się w 1949 roku w Opolu, a chwilę wcześniej jego ojciec Bolesław przystąpił w szeregi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Matka Anna nie pracowała i wychowywała młodego Czesława oraz trójkę jego rodzeństwa, z kolei jej rodzice po wojnie wyjechali do Stanów Zjednoczonych i gdy Marcol przychodził na świat, dziadkowie przenosili się do Imlay, małego miasteczka w stanie Michigan.

Młody Marcol w Polsce uprawiał futbol, ale ten klasyczny, znany na całym świecie. Na boisku piłkarskim był bramkarzem i przejawiał spory talent. Wydawało się nawet, że w przyszłości pójdzie w tym kierunku, jednak gdy miał 15 lat, jego życie wywróciło się do góry nogami. Ojciec był już wtedy wysoko postawionym działaczem PZPR i pewnego dnia bez słowa wrócił do domu, poszedł do pokoju, wyjął pistolet i gdy cała rodzina była za ścianą, strzelił sobie w głowę. Nikomu wcześniej nie powiedział o żadnych problemach i rodzina do dziś nie ma pojęcia, jaki był powód samobójczej śmierci ojca. Po latach Marcol wspominał, że ojciec był bardzo nerwowy, dusił w sobie emocje, dużo palił i pił. Każdy podejrzewał, że wszystko to miało związek z partyjną działalnością, ale Bolesław Marcol nigdy się niczym z nikim nie dzielił.

W tej sytuacji matka uznała, że sama nie będzie w stanie utrzymać czwórki dzieci, mieszkając w Opolu i podjęła decyzję o emigracji. Wiedziała też, że potrzebuje pomocy rodziny. W ten sposób w roku 1964 Czesław z mamą i rodzeństwem znalazł się w Imlay, gdzie miał kontakt tylko z dziadkami i wujami. Nie znał ani słowa po angielsku, a przecież musiał kontynuować edukację. To był okres, podczas którego sprawiał mnóstwo problemów wychowawczych i po latach wspominał, że nie chciał opuszczać Polski i początki w Imlay były dla niego bardzo stresujący. Jak się jednak okazało, ucieczką stał się sport.

MŁOTEK W NODZE

Przygodę z futbolem amerykańskim Marcol zaczął dość przypadkowo. W szkole średniej kontynuował grę w piłkę i był bramkarzem, ale miał też duży talent do strzałów z rzutów karnych i wolnych. Anegdota głosi, że pewnego razu w czasie szkolnych rozgrywek kopnął piłkę tak mocno, że znokautował nią trenera Johna Rowana. Ten, gdy doszedł do siebie, miał mu polecieć przestawienie się na futbol amerykański i zachęcał do tego, by spróbował sił jako kopacz.

Czesław Marcol
Fot. Nate Fine/Getty Images

Marcol, którego koledzy zaczęli nazywać Chester, wybrał się na trening i od razu pokazał talent. Bez problemu znalazł się w drużynie Imlay City High School i po Michigan roznosiła się fama, że jest pewien młody Polak, który może być w przyszłości dobrym kopaczem. Z jego powodu w małym miasteczku zaczęli pojawiać się skauci znanych uczelni i oferować mu stypendium. Niespodziewanie Marcol nie wybrał jednak oferty wielkiej „futbolowej” szkoły, a edukację kontynuował na uczelni Hillsdale College, która nie jest zrzeszona w bardziej znanej NCAA, a w NAIA. Wybór wiązał się jednak z tym, że matka naciskała, by w pierwszej kolejności zadbał o wykształcenie.

Mimo że Hillsdale nie grało na najwyższym akademickim poziomie, polski kopacz nie przepadł w świadomości łowców talentów. Sam zresztą zadbał o to, by rozgłos o nim nie milknął i pobił kilka szkolnych rekordów pod względem długości kopnięcia, a także został wybrany najlepszym zawodnikiem na swojej pozycji w całej NAIA. Wielu skautów z NFL przyjeżdżało, by go obserwować i pojawiały się nawet głosy, że gdy przystąpi do draftu, zostanie wybrany wysoko. – Marcol to najlepszy kopacz, jakiego widziałem w tym roku – mówił m.in. Lou Groza, a to nie byle kto. Wówczas był już skautem Cleveland Browns, jednak wcześniej pobił wszelkie rekordy dla kopacza w NFL i uznawano go za najlepszego zawodnika na tej pozycji spośród tych, którzy kopali „po staremu”, czyli z czuba.

SZYBKI WZLOT...

Marcol mógł przystąpić do draftu NFL w 1972 roku, kiedy miał 23 lata i nie czekał długo na wywołanie swojego nazwiska. Już w drugiej rundzie sięgnęli po niego Green Bay Packers, którzy byli tuż po największych wówczas sukcesach i zaczynali przebudowę. Marcol szybko udowodnił, że będzie przydatny – jako debiutant został wybrany do drużyny sezonu (All-Pro) i jako pierwszy kopacz w historii otrzymał nagrodę dla najlepszego pierwszoroczniaka w konferencji. Otrzymał też nominację do Meczu Gwiazd.

Wydawało się, że wielka kariera stoi przed Marcolem otworem. Wybór do All-Pro i Meczu Gwiazd powtórzył jeszcze w sezonie 1974 i przez kilka pierwszych lat gry w NFL był określany czołowym kopaczem ligi. Packers wprawdzie w tym czasie nie szło najlepiej, ale w ciągu trzech pierwszych lat gry Polak był liderem ligi w liczbie zdobytych punktów. Jeszcze w 1972 roku wraz z kolegami z drużyny świętował awans do play-offów, ale później zaczęła się kiepska seria. Jak później się okazało, w latach 1973-1991 ta sztuka udała im się tylko raz.

Marcol był jedną z jaśniejszych postaci zespołu, jednak nie zarabiał wiele, jak na warunki NFL. W debiutanckim sezonie jego umowa gwarantowała mu 18 tysięcy dolarów rocznie. W drugim sezonie dostał podwyżkę i otrzymał 27 tysięcy dolarów. Wciąż jednak nie była to kwota imponująca, nawet w przełożeniu na realia zwykłych obywateli USA. – Grałem w Meczu Gwiazd, byłem najlepszym kopaczem w lidze i nie miałem z tego tytułu absolutnie nic – narzekał Polak.

...I SZYBKI UPADEK

Władze Packers w końcu dały mu podwyżkę i później miał kontrakt w wysokości 50 tysięcy dolarów rocznie. Później jednak zaczęły się problemy. Marcol opuścił niemal cały sezon 1975, a gdy wrócił, nie nawiązał już do dawnej formy. Spadła jego skuteczność i wraz z upływem lat coraz gorzej trafiał z dystansu. W ówczesnej NFL kopacze rzadko byli regularni z odległości większych niż 50 jardów i o ile Marcol wcześniej był dość celny przy takich próbch, to po powrocie do gry już ani razu nie trafił z tak dużego dystansu.

Marcol wpadł też w problemy finansowe. Powodem były nałogi. Polski kopacz zaczął brać narkotyki, od których się uzależnił. Jego stan fizyczny i psychiczny znacznie się pogorszył, ale mimo tego nadal grał w Packers.

Najbardziej pamiętny moment w tej karierze nastąpił 7 września 1980 roku. Zespół z Green Bay postanowił dać mu kolejną szansę, mimo że forma Marcola była coraz słabsza i przez nałogi potrafił znikać na długie tygodnie. Tak czy inaczej tego dnia Packers otwierali nowy sezon meczem z odwiecznym rywalem, Chicago Bears. Spotkanie było bardzo zacięte i przy stanie 6:6 doszło do dogrywki. Tam Polak ustawił się do kopnięcia na wagę wygranej, ale jego próba została zablokowana. Piłka jednak odbiła się tak szczęśliwie, że wpadła mu w ręce, a ten bez zastanowienia zaczął biec przed siebie. Dostał dobry blok od kolegi i po chwili okazało się, że wpadł z piłką w pole punktowe, dając Packers zwycięstwo. To do dzisiaj jedyne polskie przyłożenie w NFL.

Higlight przyłożenia Marcola:

Dla „Polskiego Księcia”, jak nazywano go w Green Bay, to był jednak początek końca w tym klubie. Miesiąc później został zwolniony – oficjalnie z powodu słabego występu przeciwko Cincinnati Bengals, nieoficjalnie z powodu narkotyków. Po latach nawet przyznał się, że podczas pamiętnej akcji z Bears był naćpany, bo w przerwie zażył mieszankę morfiny i kokainy. Ten duet zaczął mu towarzyszyć na co dzień i dla Packers stało się to nie do zaakceptowania.

Marcol został bez klubu, mimo że jeszcze kilka lat wcześniej uchodził za jednego z najlepszych zawodników na swojej pozycji w NFL. Nie miał też motywacji, a uzależnienia brały nad nim górę. W lidze zagrał jeszcze tylko raz, głównie dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu. Houston Oilers szykowali się na wyjazdowy mecz z Packers i ich podstawowy kopacz doznał kontuzji. Trener tego zespołu, legendarny Bum Phillips, skontaktował się z Polakiem, by sprawdzić, czy ten nadal mieszka w Green Bay i mógłby mu pomóc. Marcol się zgodził i wystąpił w jednym meczu przeciwko dawnej drużynie. Trafił do bramki za trzy punkty (tzw. field goal), ale spudłował dwa z trzech podwyższeń za jedno oczko i choć Oilers wygrali 22:3, to nie wiązali z nim przyszłości. Był 14 grudnia 1980 roku i – jak się miało okazać – Marcol tego dnia po raz ostatni wystąpił w NFL.

DRUGA SZANSA OD ŻYCIA

W kolejnych latach Polaka dopadały coraz straszniejsze demony. Kokaina i morfina służyły mu jako środki przeciwbólowe, którymi pozbywał się skutków urazów, jakie odniósł grając w futbol. Twierdził, że zaczęło się od leków, jakie przyjmował po jednej z operacji, jednak później przerodziło się to w uzależnienie, które niemal zniszczyło mu życie. Do tego doszedł alkohol. Przez nałogi zostawiła go żona, a córka całkowicie zerwała z nim kontakt.

Marcol został sam i cierpiał na depresję, dlatego 14 lutego 1986 roku postanowił, że dołączy do ojca. W garażu sam stworzył miksturę, którą postanowił się zabić – wymieszał trutkę na szczury z kwasem z akumulatora i popił to jeszcze wódką. Mimo że wydaje się to śmiertelnym połączeniem, Polak przeżył. Jego krzyki cierpienia usłyszeli sąsiedzi, którzy wezwali pogotowie i lekarze zabrali go do szpitala, gdzie długo walczyli o jego życie. Marcol miał niemal całkowicie wypalony przewód pokarmowy i jamę ustną i cudem przetrwał wypicie takiej trucizny.

Gdy były futbolista obudził się w szpitalu, początkowo wpadł w jeszcze większy smutek. – Nie chciałem żyć. Miałem ochotę odejść i złościłem się, że lekarze pozostawili mnie na tym świecie. Szczególnie, że nie mogłem normalnie funkcjonować – wspominał po latach. Z czasem jednak jego stan fizyczny i psychiczny się poprawiał. Do tego stopnia, że Marcol stał się zupełnie innym człowiekiem. Odstawił narkotyki i alkohol, uznając, że nieudana próba samobójcza to znak i druga szansa od losu.

POMOC POTRZEBUJĄCYM

Ta historia ma więc happy end. Polak wyszedł na prostą i przeprowadził się do Michigan, gdzie cały czas mieszkała rodzina od strony matki. Poznał kobietę, z którą wziął ślub i założył rodzinę. W 2011 roku napisał również książkę. Nosi tytuł „Alive and Kicking: My Journey Through Football, Addiction and Life” i ten pierwszy człon to zgrabna gra słów. Marcol żył bowiem z kopania, ale „alive and kicking” to idiom, który oznacza, że ktoś żyje i ma się w jak najlepszym porządku.

Biografia opowiada o drodze Marcola z Polski do USA, początkach w nowym kraju, karierze futbolowej i późniejszych uzależnieniach. Zwierzył się w niej ze wszystkich problemów i uznał książkę formę terapii. Stał się nowym człowiekiem i jak sam mówi, odzyskał miłość do futbolu, a mecze NFL to jego tradycja w każdą niedzielę. Po pewnym czasie został też doceniony przez Packers, którzy włączyli go do klubowej Galerii Sław.

Z naszym krajem Marcol od dawna nie ma jednak nic wspólnego, co w dużej mierze tłumaczy, dlaczego w świadomości polskich fanów sportu jego nazwisko niemal nie funkcjonuje. Kilka lat temu odmówił wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”, tłumacząc, że zapomniał już polskiego. Oficjalnie zmienił też imię na Chester.

Po raz ostatni Marcol w ojczyźnie był w 1973 roku. Dziś mieszka w Dollar Bay w stanie Michigan i ma 72 lata, a od czasu swojej nieudanej próby samobójczej uznał, że nie chce być aktywnym członkiem społeczeństwa i nadać życiu nowy sens. To dlatego od wielu lat pomaga tym, którzy też cierpią z powodu nałogów, pracując jako wolontariusz w miejscowym ośrodku uzależnień.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.