Niby jest nieźle, a jednak coś zgrzyta. Jak oceniać początek sezonu Tottenhamu?

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Antonio Conte
Fot. Tottenham Hotspur FC via Getty Images

Trzecie miejsce w Premier League to na tym etapie sezonu solidny wynik, czego nie można powiedzieć o grze Tottenhamu w Lidze Mistrzów. Drużynie daleko do kryzysu po pierwszej ligowej porażce, a mimo tego z klubu płyną dziwne prądy. W roli głównej znów jest Antonio Conte.

Gdy Antonio Conte przybiera defensywną postawę, to wiedz, że coś się dzieje. A można odnieść wrażenie, że od kilku tygodni Włoch wyłącznie się broni. Letnie zakupy i świetna końcówka poprzedniego sezonu sprawiły jednak, że oczekiwania co do Tottenhamu są tym razem bardzo duże. Owszem, sytuacja naprawdę nie jest zła. Nikt nie mówi o kryzysie, bo weekendowa porażka 1:3 w derbach z Arsenalem była dopiero pierwszą w lidze, ale kwestią sporną stają się styl gry oraz wybory personalne Conte. A gdy do tego dołożymy bezbramkowy remis z Eintrachtem Frankfurt w Lidze Mistrzów i tylko cztery punkty na półmetku rywalizacji w fazie grupowej, to wątpliwości zaczyna przybywać.

PO PIERWSZE: NIE PRZEGRAĆ

– Gdybyśmy lepiej wykorzystywali poszczególne sytuacje i nie brakowałoby nam ostatniego podania, to mogliśmy wygrać – powiedział Conte po meczu z Arsenalem. – Charakterystyka zawodników, jakich mamy, pozwala nam się bronić i wychodzić z tej pozycji do szybkich ataków. W poprzednim sezonie graliśmy w ten sposób i pokonaliśmy ich 3:0, a jeżeli przegrywamy spotkanie po takiej samej grze, to muszę się z tego tłumaczyć – dodawał, gdy słyszał zarzuty o defensywny styl. Wskazywał też, że nie można nazwać jego drużyny defensywną, skoro na boisku są Harry Kane, Heung-min Son, Richarlison czy tak bardzo grający do przodu wahadłowy jak Ivan Perisić.

Dla Włocha to nic nowego. Już od lat toczą sie debaty na temat tego, czy gra jego drużyn może się podobać, ale Conte ma niezbijalny argument w postaci trofeów i osiągnięć. Już w poprzednim sezonie jako menedżer Spurs wbił szpilkę Pepowi Guardioli, który stwierdził, że Spurs wygrali z jego zespołem 3:2, bo nastawili się na kontry i o nich zdobywali bramki. Rozbawiony tymi słowami Conte zamiecił wideo na Instagramie, w którym wyśmiał zarzuty trenera Manchesteru City.

Nie chodzi jednak ani o kontry, ani to, w jaki sposób Tottenham strzela gole. Za kadencji Conte faktycznie jest ich niemało – odkąd zaczął pracę w klubie, więcej bramek w Premier League zdobyły tylko zespoły Manchesteru City i Liverpoolu. W obronie wygląda to identycznie i Spurs są trzeci za czołową dwójką z poprzednich rozgrywek.

Chodzi za to o szerszy obrazek. Coraz częściej kibice frustrują się tym, że Włoch głównie nastawia się na to, by w pierwszej kolejności nie przegrać meczu, co można wyczytać z jego słów. Wiele razy powtarzał, że gdyby zagrał bardziej odważnie i poświęcił któregoś z graczy w obronie, to naraziłby Tottenham na porażkę. Od dawna wiadomo, że jego podejście usprawiedliwiają głównie dobre wyniki, bo mało kto powiedziałby, że dużyny prowadzone przez Conte rzeczywiście ogląda się z przyjemnością.

KONIECZNA PERFEKCJA

Takie podejście ma swoje zalety, ale ma też sporo minusów. Gdy drużynie nie idzie, łatwo stworzyć z tego zarzut i zacząć patrzeć na sprawę zero-jedynkowo. Conte wymaga od swoich piłkarzy perfekcji, dlatego na swoim stylu może się łatwo przejechać. Każdy musi wykonać odpowiednio dużo pracy w obronie, formacje muszą współpracować blisko siebie, a gdy pojawiają się okazje, strzelcy nie mogą się pomylić. I o ile Kane czy Son to zawodnicy bardzo skuteczni i historycznie pokazują, że zakrzywiają wszystkie teorie o golach oczekiwaniach (np. Koreańczyk w poprzednim sezonie Premier League zdobył 23 bramki, choć model wyliczał, że „powinien” mieć ich 17), tak jeżeli coś pójdzie po drodze nie tak, plan Conte zaczyna szwankować.

To było widać przeciwko Arsenalowi. Słowa Włocha o tym, że jego drużyna mogła nawet ten mecz wygrać są prawdą wyłącznie wtedy, gdy oczekiwać będziemy, że każdą dobrą szansę Tottenham wykorzysta. A to nie jest takie proste. W derbach północnego Londynu było widać wyraźnie, kto chciał grać w piłkę i dominować, a kto zaakceptował warunki i szukał okazji po kontrach. Owszem, kilka było groźnych, a jeden wypad zakończył się wywalczeniem rzutu karnego, jednak to mało. Z kolei we wtorek, kiedy Eintracht bardziej zmusił Spurs do grania piłką i sam przyjmował go na swojej połowie, wyszły problemy.

Po trzech meczach w Lidze Mistrzów Tottenham ma tylko cztery punkty i już oberwał za kunktatorstwo. Przegrał w Lizbonie ze Sportingiem 0:2, tracąc oba gole po 90. minucie, bo im dłużej mecz układał się na remis, tym bardziej Conte ten wynik akceptował. Gdyby nie ta porażka, włoski menedżer pewnie odpierałby dziś zarzuty, że przeceż jego drużyna jeszcze nie straciła bramki w tej edycji Champions League, a przecież w Europie to tak ważna sprawa. Krytycy odwróciliby ten argument, wskazują, że gdyby nie dwie świetne akcje Richarlisona z Marsylią (2:0), jego drużyna nie miałaby nawet gola.

WYJAZDOWE PROBLEMY

Liga Mistrzów i Conte to w ogóle nie jest dobrana para. Zawsze wyciąga mu się fakt, że rozgrywkach nigdy nie przebrnął w tych rozgrywkach 1/8 finału, a teraz ma serię 15 spotkań w LM, w trakcie której wygrał tylko trzy razy. Każde z tych zwycięstw przypada na trzy różne edycje. Źle też wygląda bilans wyjazdowy. Licząc ligę i puchary, w tym sezonie Spurs zdobyli na obcych terenach tylko sześć punktów w sześciu meczach – wygrali tylko z najgorszym w Premier League Nottingham Forest, a poza tym remisowali z Chelsea, West Hamem i Eintrachtem oraz przegrali ze Sportingiem i Arsenalem.

Thomas Tuchel i Antonio Conte - Chelsea vs Tottenham
Fot. Robin Jones/Getty Images

Pragmatyczna natura Conte daje o sobie znać w tych meczach jeszcze mocniej. Pytany o te spotkania, za każdym razem mówi o tym, że gościom gra się trudniej, wskazuje na atmosferę danego stadionu i powtarza, że nie można podejmować zbędnego ryzyka. – By lepiej sobie z tym radzić, drużyna potrzebuje charakteru – mówił po remisie z Eintrachtem, znów uderzając w znajome tony.

Zarzutem wobec Conte jest też przywiązanie do konkretnych nazwisk. To też nie jest nic nowego, bo Włoch raczej wszędzie miał żelazną jedenastkę, swoich żołnierzy i zawodników, których wystawiał zawsze. W Tottenhamie poczynił jednak konkretne ruchy latem i wciąż nie wszyscy z nowych nabytków zyskali jego zaufanie, a kibicom coraz trudniej zrozumieć, skąd np. tak mocna pozycja Emersona Royala.

W klubie są jeszcze Matt Doherty i Djed Spence, a mimo tego Brazylijczyk gra zawsze. Z Arsenalem dostał jednak czerwoną kartkę i Conte będzie zmuszony do zmian, ale niedawno tłumaczył, że Doherty i Spence nie grają, bo „drużyna musi wygrywać”. Tłumaczył też, że rotacje dla rotacji są zbędne, a kibice muszą pozostać kibicami, choć szanuje ich zdanie.

OBRONA TO NIE WSZYSTKO

To wszystko sprawia, że choć obiektywnie fani Spurs powinni cieszyć się z tego, ile w ciągu 11 miesięcy Conte zrobił z ich drużyną, to ich obawy zaczynają być podstawne. Warto zadać sobie pytanie, czy styl włoskiego menedżera nie ogranicza możliwości tych zawodników.

– Jesteśmy silni, bo ciężko pracujemy nad odpowiednią organizacją, to nasz jedyny sekret. Przygotowujemy się do każdego rywala, zwracamy uwagęna to co robimy z piłką i bez niej, ale czasami są mecze, kiedy musisz być blisko przeciwników i zachowywać ostrożność, bo jeśli zostawisz przestrzeń, zostaniesz ukarany. Dzięki takiemu podejściu w ogóle weszliśmy do Ligi Mistrzów – punktował ostatnio Conte.

Z tych słów przebija się jednak jego natura. Włoch mógłby podać sobie dłonie z Jose Mourinho, który mówił kiedyś słynne słowa o tym, że on boi się porażki, gdy jednocześnie wbijał szpilkę Arsene'owi Wengerowi. Rzecz jednak w tym, że dziś w piłce, szczególnie na Wyspach, wygrywa się ofensywą i odwagą. Conte nigdy powiedziałby o sobie, że się czegoś boi, ale swoim podejściem pokazuje, że to może być prawda.

Tottenham nie jest w kryzysie, a mimo tego coś zgrzyta. Nawet gdy wygrywał mecze, to do tej pory w żadnym nie zachwycił. Zwyciężanie, kiedy nie masz najlepszego dnia, to też wielka sztuka, ale mijają dwa miesiące sezonu, a fani Spurs wydają się mieć coraz mniej powodów do ekscytacji. Jeśli mecze z Arsenalem, gdzie głęboka defensywa nie zdała egzaminu, czy z Eintrachtem, kiedy atak bił głową w mur i stawał się czytelny dla rywali, mają być wyznacznikiem na resztę sezonu, to trudno im się tak naprawdę dziwić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.
Komentarze 0