Odgrażała się, że nowy album będzie bezkompromisowym powrotem do rapowych korzeni, tymczasem Nicki Minaj nigdy nie była bardziej popowa niż na wydanym właśnie Pink Friday 2.
Te dwie okładki dzieli zaledwie rok, a różni niemal wszystko. i-D, numer z listopada 2022, temat przewodni Monarchia, na zdjęciu królowa Nicki Minaj. W mocnej, zdecydowanej, władczej pozie, w bardzo wyrazistej stylizacji, w koronie. W wywiadzie udzielonym wówczas redakcji brytyjskiego magazynu z cudownie ostentacyjną pewnością siebie stwierdziła, że nawet gdyby miała już nigdy więcej nie rapować, i tak opuści ten świat jako niekwestionowana ikona. Fakt. I druga okładka: amerykański Vogue, tegoroczne grudniowe wydanie. Minaj, dziewczyna, która zazwyczaj wygląda, jakby zrobiła udany nalot na garderobę Eltona Johna, tym razem pozuje w mdłej satynie na nudnym beżowym tle. Grzecznie zaczesany włos, dyskretny makijaż, niewiele biżuterii. Jeśli to jeszcze Barbie, to taka z linii cichy luksus.
W wywiadzie opowiada o benefitach, powinnościach i wyzwaniach macierzyństwa. Gdzieś w duchu wierzyłam, że jak tylko założę rodzinę, stracę potrzebę robienia muzyki. Zawsze powtarzałam, że gdy tylko urodzę dziecko, będę mu gotować każdy posiłek i codziennie piec ciasteczka. Może podświadomie liczyłam, że cała moja uwaga przesunie się na bycie matką i nie mogłam się doczekać, aż ta wizja się ziści. Wydawała się czymś, co przyniesie mi ulgę. Ale w praktyce orientujesz się, że pracować po prostu trzeba – mówiła w rozmowie z Vogue. I odrobinę utyskiwała, że świat być może za bardzo ugrzązł w konkretnym wyobrażeniu o niej. Bo każdy, kto w Nicki Minaj widzi wyłącznie pyskatą, wyuzdaną tupeciarę, która nieprzerwanie nawija tę swoją odę do pośladka, na Pink Friday 2 przeżyje przynajmniej kilka wstrząsów.
Raperka, który myśli jak gwiazda pop
W recenzjach ze świata nie ma zgody. Jedni doceniają emocjonalną dojrzałość nowego albumu Nicki Minaj, zaskakująco melancholijnej w egzystencjalnych refleksjach, co ma stanowić świetną kontrę do roli obscenicznej głuptaski, w którą tak często i ochoczo wchodziła wcześniej. Zresztą już jeden z pilotujących album singli Last Time I Saw You zwiastował, że Pink Friday 2 pokaże Minaj z bardziej introspektywnej strony, że wydarzą się tu rzeczy angażujące emocjonalnie na zupełnie innym poziomie niż wszystko, co nagrała wcześniej. Gdy Zane Lowe zapytał ją o wspomniany singiel, przyznała, że to rzecz o żałobie po niespodziewanej i tragicznej śmierci ojca, który zmarł prawie trzy lata temu, gdy potrącił go samochód.
Ostatnie, co przyszłoby mi do głowy, to że tuż po narodzinach syna będę szykować się na pogrzeb ojca – mówiła. W niedawnej rozmowie z Vogue rozwijała temat singlowego numeru. To kawałek o poczuciu winy – mówiła. Wina nie jest tematem, który często pojawia się w piosenkach, a z drugiej strony gdy zapytasz dowolną osobę na ziemi, każda świetnie rozumie, o czym mówisz. Każdy zna to uczucie żalu. Myślałam o ludziach, których kocham, widzę każdego dnia i uznaję ich obecność za coś oczywistego. Mam nadzieję, że ta piosenka zdziała coś dobrego. Nie da się cofnąć czasu. Dlatego postaraj się inaczej obchodzić z ludźmi, których kochasz.
Takich sentymentalnych, emocjonalnych, poważnych numerów jest na Pink Friday 2 zdecydowanie więcej, bo to album dorosłej kobiety i dojrzałej artystki, świadomej, wytrawnej raperki i wokalistki o popowej wrażliwości i dobrym wyczuciu refrenów. Pomyślany jednak jako symboliczny sequel przełomowego debiutu z 2010 r. Pink Friday 2 nie wytrzymuje starcia z płytą, która była spektakularnym świadectwem wszechstronnych umiejętności Minaj, a w niektórych recenzjach wręcz zarzuca się raperce lenistwo. Słusznie. Mało tu pompy, niewiele eksperymentu. A najbardziej boli tendencyjny dobór sampli. Szukanie wsparcia w świetnie rozpoznawalnych numerach, od popularnej piosenki Billie Eilish po najbardziej znane hity Blondie czy Cyndi Lauper, wygląda jak wyrachowany skok na listy przebojów albo desperackie łatanie dziur sprawdzonymi refrenami, gdy nie bardzo starcza pary i pomysłów na oryginalne, autorskie rozwiązania.
Sposób, w jaki na Pink Friday 2 używa się wspomnianych sampli, też budzi parę pytań, np. o granice etycznego wykorzystania cudzej kompozycji. Otwierające album Are You Gone Already to w jakichś 70 procentach when the party’s over Billie Eilish, Everybody z gościnnym udziałem Lil Uzi Verta w całości stoi niezapomnianym bangerem Move Your Feet duńskiego duetu Junior Senior, Pink Friday Girls po prostu wykorzystuje – OK, odrobinę podrasowany – refren Girls Just Wanna Have Fun. Zastanawiające pójście na łatwiznę, zwłaszcza w wykonaniu osoby, która nigdy nie miała problemu, by wykręcić przebój godny pierwszej dziesiątki Billboarda, a dziś tak bezwstydnie zasłania się nieswoimi hitami, które mają gwarantować komercyjny sukces. To że Nicki Minaj w tak dużym stopniu polega na znanych i zgranych refrenach z przeszłości, też sprawia, że te wszystkie obietnice o bezkompromisowym powrocie do rapu, który na kolejnych płytach rozpuszczała w coraz bardziej popowych melodiach, można uznać za bezczelne wciskanie bajek. Tak, Pink Friday 2 to zróżnicowany materiał – raz rapowany, raz śpiewany miks refleksji i imprezy – ale zestaw sampli, ewidentnie przyjazny radiu Złote Przeboje, sugeruje, że Minaj nawet gdy chce być czytana przede wszystkim jako raperka, myśli i komunikuje się jak autorka piosenek pop tak uniwersalnych, że połączą publiczność o różnych gustach i z różnych pokoleń.
Raperka, która bije rekordy
Głupio odmawiać artystom i artystkom prawa do emocjonalnej ewolucji, ale słuchając Pink Friday 2, tęskni się za młodzieńczą brawurą czasów, gdy jedną płytę nagrywały trzy różne Nicki Minaj, w tym dwie zmyślone, bo raperka uwielbiała i potrafiła żonglować personami, ze słodką i niewinną Harajuku Barbie po temperamentnego i wrednego Romana Zolanskiego na czele. To ostatnie alter ego szczególnie ukochali sobie jej fani i fanki. Obłęd Romana poniósł ją chociażby, gdy wybitnie dograła się do Monster Kanyego Westa. Podkreślę: wybitnie. Był taki moment, że chciałem usunąć wersy Nicki, bo wiedziałem, że ludzie uznają je za najlepsze linijki na hiphopowym albumie wszech czasów albo przynajmniej jednym z dziesięciu najlepszych albumów hiphopowych. To ja wykonałem tę całą robotę nad płytą, osiem miesięcy pracy, a do dziś słyszę: „Moim ulubionym momentem z albumu są linijki Nicki Minaj”. Gdybym pozwolił wygrać ego zamiast dać dziewczynie szansę i platformę do pokazania pełni możliwości, usunąłbym jej wersy albo umniejszył jej udział… - wyznawał West, gdy jeszcze mówił, powiedzmy, z sensem, a ten fragment pochodzi z viralowego wywiadu, który dziesięć lat temu przeprowadził z Ye popularny dziennikarz radiowy Sway Calloway.
Monster z My Beuatiful Dark Twisted Fantasy ukazał się jako singiel w październiku 2010 roku, miesiąc przed premierą pełnometrażowego debiutu Nicki Minaj i był ważnym punktem w nabierającej rozpędu karierze dziewczyny. Karierze usłanej hitami. Jeśli w ostatnich 13 latach padł jakiś rekord na listach przebojów, to najpewniej pobiła go Taylor Swift. Albo właśnie Nicki Minaj. Jej debiut był pierwszą od siedmiu lat płytą nagraną przez raperkę, która pokryła się platyną. Gdy wypuściła teledysk do Anacondy, była pierwszą kobietą w rapie z miliardem odsłon na YouTubie. W marcu 2017 cieszyła się pozycją artystki najczęściej notowanej w Hot 100 Billboarda, przejmując tytuł, który wcześniej należał do Arethy Franklin. Latem zeszłego roku, gdy wyszło Super Freaky Girl, wreszcie zdobyła szczyt gorącej setki samodzielnym singlem, bo wcześniej udawało się jej to wyłącznie z numerami, które nagrywała w duetach. Zresztą w duetach zawsze sprawdzała się świetnie, była gwarancją powodzenia i w czasach gdy rap przejmował władzę nad światem, ona bezboleśnie funkcjonowała w dwóch jeszcze do niedawna odległych światach, świecie Ariany Grande i Migosów czy świecie Katy Perry i Lil’ Wayne’a, przy okazji konsekwentnie przecząc seksistowskim przekonaniom – wciąż powszechnym wśród osób zawiadujących branżą muzyczną – że kobiecy rap się nie sprzedaje.
Raperka, która już nie chce być jak typowa raperka
Niektórym feministkom podoba się to, co robię, a innym nie. Mnie z kolei nie interesują etykietki. Po prostu mówię szczerze, w co wierzę, a wierzę, że kobieta może wszystko – mówiła osiem lat temu w rozmowie z Vogue. Minaj jest ważną idolką, z ambicjami, by inspirować długofalową branżową zmianę, zapałem, by realizować postulaty równej, sprawiedliwej reprezentacji czarnych kobiet w popkulturze i mediach, i potencjałem, by wysadzać to snobistyczne myślenie, w którym raperki sprowadza się do poziomu pociesznych patusek. Jak w tej pamiętnej recenzji remiksu Up Out My Face Mariah Carey z gościnnym udziałem Nicki Minaj, gdy Allison Stewart z Washington Post pisała, że Minaj stała się pierwszym wyborem każdego wykonawcy, który chce wprowadzić trochę trzody do swojego numeru, ale jednocześnie samemu się za bardzo nie ubrudzić.
Minaj oczywiście bywa też trudną idolką. Jak wtedy gdy opowiadała te bzdury, że szczepionki na COVID-19 prowadzą do trwałej impotencji wśród mężczyzn, bo kolega jej kuzyna z Trynidadu tak miał. Trynidadzkie ministerstwo zdrowia wystosowało wtedy oficjalne sprostowanie, że w kraju nie odnotowano takiego przypadku, a Biały Dom zaoferował, że połączy raperkę z wykwalifikowanym medykiem lub medyczką, którzy przejrzyście objaśnią działanie szczepionek. Nic dziwnego, że dziś zgrywa na okładce Vogue poważną i elegancką – potrzebuje odbudować wizerunek nadwyrężony nieodpowiedzialnym kłapaniem w internecie. Czy obecna Minaj ma jeszcze cokolwiek wspólnego z tamtą Minaj? Nie wiem, jak być rozwodnioną wersją Nicki Minaj. Nie potrafię! – żaliła się Jadzie Pinkett-Smith na łamach Interview, opowiadając, że wciąż relatywnie nowe w jej życiu role nastręczają dylematów, bo przecież nie wszystkie jej piosenki mieszczą się w społecznie akceptowanym pomyśle na to, co wolno żonie i co wypada matce.
Niech mój syn wie, że mama jest stuknięta i lubi się wygłupiać. W „Super Freaky Girl” czuje się sobą. Ale gdy dostaję propozycję, często od młodych raperek, by dograć się do piosenki, w której co drugie słowo to „cipka” albo „ruchanie”, to tego już nie czuję. I nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę w tym miejscu – tłumaczyła. I wbrew pozorom to radykalnie feministyczna wypowiedź. Jeszcze w początkach kariery Nicki Minaj opowiadała, że na starcie czuła się zobligowana, by operować tą samą retoryką prowokacji, którą operowały jej idolki, bo każda szanująca się raperka jest przecież seksualnie wyemancypowana, a potem zdecydowała, że znacznie bliższy jest jej zniuansowany przekaz, a te najbardziej rozerotyzowane teksty miały być manifestem odzyskiwania podmiotowej pozycji w środowisku potwornie wulgaryzującym kobiece ciało. Na nowej płycie jeszcze bardziej domaga się prawa do autonomii w ekspresji, w opozycji do jakiegoś odgórnie ustalonego kodu, którym należy się posługiwać w ramach uprawianego gatunku. Udało się jej, to akurat duża siła Pink Friday 2, nagrać płytę wielu wymiarów, gdzie ciężar i powagę takich numerów jak Last Time I Saw You i Just The Memories balansują beztroska i humor Pink Friday Girls czy Super Freaky Girl. Szkoda tylko że płyta, która miała przypomnieć, kto jest najważniejszą rozgrywającą w bieżącym rapie, przede wszystkim przypomniała, jak znakomitymi numerami są Heart Of Glass Blondie, Never Leave You (Uh Oooh, Uh Oooh) Lumidee czy Girls Just Want To Have Fun Cyndi Lauper.