Nie ma drugiego takiego jak Rzabka. To artysta, z którym żadna impreza nie będzie nudna

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
rzabka.jpg
screen z teledysku Rzabka, reż. Nadolny

Kiepskich ludzkich memów nie brakuje, ale dobrze, że jest gość, który na ołtarzu humoru nie poświęcił umiejętności.

Poczucie wspomnianego humoru, z racji swojej subiektywnej natury, to ryzykowne narzędzie przy tworzeniu muzyki. Czasem potrafi być jedynym aspektem utworu, na którym skupił się twórca, innym razem kompletnie zepsuć dobry materiał. Ale dystans do siebie i tego, co się robi, to ważne mechanizmy, szczególnie w kontekście scen, które bardzo często traktują siebie zbyt poważnie.

Rzabka, do którego pretensje rościć sobie może zarówno scena rapowa, jak i niezalowa, to w tym kontekście postać wyjątkowa. Humorystyczne podejście i dystans nie są u niego tarczą chroniącą słabą muzykę, ale czymś, co funkcjonuje jako dobre wsparcie jakościowych brzmień.

Pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego i jest nieodrodnym synem tamtejszej sceny niezależnej, która wyrodziła np. Króla i festiwal Dym. Takie mniejsze ośrodki, w których zajawka podgrzewana jest samoistnie, często bez finansowego wsparcia czy to marek, czy instytucji publicznych, generują zjawiska i artystów wyjątkowych. Nie inaczej jest z bohaterem tego tekstu, który stoi w rozkroku między byciem znakomitym raperem a całkiem solidnym niezalowym wokalistą. Wachlarz brzmień i stylistyk, po jakie sięga, jest imponujący. Bajkowe electro, wiksiarski hardbass czy sepiowy synth pop to tylko fragment jego dźwiękowego świata. Współpraca z producentem kryjącym się pod ksywką @TSKSOMD musi być niezłą przygodą, bo ziomuś się w tańcu nie certoli, co i rusz zrzucając potężne bity, nieznające sztucznych ograniczeń takich jak gatunkowe decorum czy ostrożność w obcowaniu z publiką.

Słuchając utworu LOL, a potem Rzeźni, widać, że okres między 2016 a 2018 Rzabka i beatmaker spędzili na szlifowaniu skilli. Dowcip jest mniej randomowy, a muzyka ma dopracowane i mocno przemyślane brzmienie. Nawet dziecięco-pigularsko-rekreacyjna rymowanka Wściekłe Pixiarze ma sporą wartość muzyczną. Oprawa frywolnych tekstów sięga do klubowego repozytorium, ale jest to bardziej Wixapol, a nie biznes techno w czarnych t-shirtach. Szybki bit naparza ostro, bas dudni w bebechach, a syntezatory ścinają łby niczym Geralt z Rivii. Nic dziwnego, że gorzowianinem zainteresował się piewca uduchowionej, cybernetycznej klubowej sieki, czyli Stachursky.

Synth pop czy niezalowa nostalgia spod znaku Wczasów to także ważny element w muzyce Rzabki. Pogotowie czy Maratończyk to już mniej otchłanie wixapolskiej ciężkiej jazdy, a bardziej stateczne kiwanie głową na OFF-ie. Nie znaczy to, że utwory tego typu bledną przy tych bardziej energetycznych – raczej pokazują, że sam zainteresowany i jego team (poza @TSKSOMD to także rewelacyjny twórca klipów Nadolny i złożony z talentów zespół, z którymi gra koncerty na żywo) mają szerokie horyzonty muzyczne, a przede wszystkim odwagę, by zaprezentować je w całości, przesadnie nie kalkulując reakcji publiczności. Jednocześnie mocno rapowy rodowód maniery wokalnej tworzy na styku tych światów dość unikalne połączenie, które nie wywraca się o własne nogi, a w harmonii sfer wartko biegnie w świat.

No właśnie, Rzabka to bardzo charyzmatyczny wokalista. Jego rap jest wyraźny, pełny swady i przekonania wkładanego w każde słowo, jakkolwiek absurdalne bądź niepoważne by nie było. Co jakiś czas pojawiają się chwytliwe bon moty, a praca z językiem jest tutaj bardzo kreatywna – z jednej strony mamy do czynienia z luźnym podejściem do gramatyki, z drugiej z wielkim wyczuciem wobec tej żywej materii. Ten wysokiej wartości warsztat jest głównym powodem, by nie traktować artysty jak kolejnego memicznego rapera, który kończy jako żart sezonu i łatwy cel dla ludzi, którzy hip-hop traktują odrobinę za poważnie. Nie, w tym wypadku mamy do czynienia z całościową, przemyślaną wizją, która nawet jeśli sięga do dziejów mem-Polski, to wychodzi jej to co najmniej uroczo – jak w wypadku utworu Konar z gościnnym udziałem nikogo innego niż legendarnego Sowy (i wielkie pięć za wrocławski Ogród Japoński ujęty pięknie w teledysku – Nadolny, jesteś zuchem!).

Ironia i dystans to nie cyniczne i zepsute u korzeni narzędzia, a bezpretensjonalne zabiegi podkreślające artystyczną swobodę. Być może to klucz do unikalnej więzi, jaką facet ma ze swoją publicznością – zabrzmi to odrobinę absurdalnie, ale rozumieją się bez słów, na tym samym morzu memów i w popkulturowym śmietniku.

Od imprezowych hymnów i humorystycznych kronik, gdzie najważniejsi są ludzie i ich historie (a czasem także pixy, ale w końcu jesteśmy ludźmi), Rzabka stworzył unikalne dźwiękowe uniwersum. To pozytywna postać, pełna talentu i pomysłów, która buzuje gdzieś pod skórą głównego nurtu. Dobrze by było wyciągnąć go do większego światła, zanim dopadnie go niezalowa frustracja, która potrafi się pojawić po kilku pracowitych latach spędzonych w podziemiu. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że artystów takich jak on potrzebujemy dzisiaj jak nigdy wcześniej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.