Ale robi rzeczy wielkie i ważne. I chyba, podkreślamy – chyba – nie chodzi tu o PR.
Czwartek 24 lutego, pierwszy dzień agresji Rosji na Ukrainę. Świat wpada w panikę, ludzie ewakuują się z ukraińskich miast, a Sean Penn pojawia się na konferencji prasowej prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego i ukryty za ciemnymi okularami słucha przemówienia. Lifestyle'owe media, dla których to był dzień przestawienia tematycznej wajchy i nie bardzo wiedziały, jak właściwie ugryźć temat czegoś, co przedtem było dla nich zupełnie obce, znalazły w Pennie deskę ratunku. Dlatego w tak wielu miejscach internetu mogliście poczytać o tym, że aktor pojawił się w Ukrainie, by dograć kilka scen do swojego dokumentu o konflikcie rosyjsko-ukraińskim, choć przecież nie była to szczególnie istotna wiadomość.
Ani zaskakująca. O tym, że Penn regularnie pojawia się tam, gdzie dzieje się jakiś konflikt, wiadomo nie od dziś. Skąd to zaangażowanie?
Z ojca na syna
Cofnijmy się do XX wieku. Ojciec aktora, Leo Penn, jest potomkiem hiszpańsko-litewskiej rodziny, która w latach 30. przyjechała do Kalifornii za chlebem. Albo inaczej: za pomarańczami, bo zatrudnienie na plantacjach tych owoców jako zbieracze pozwalało Pennom na godne życie. Podczas II wojny światowej Leo został wcielony do armii, gdzie wsławił się bohaterstwem i po zakończeniu walk odznaczono go medalem za zasługi na polu walk. Ale, o czym trzeba też wspomnieć, Penn był zagorzałym lewicowcem. Ideały, jakim był wierny, nie pozwoliły mu donosić na kolegów podczas słynnego polowania na czarownice w pierwszej połowie lat 50., gdy senator Joseph McCarthy zarządził masowe przesłuchania w imię walki z komunizmem. Leo Penn się nie złamał i trafił na czarną listę wrogów systemu.
Idealizm, nonkonformizm i emblematyczna dla środowisk lewicowych troska o słabszych – to wszystko Sean Penn odziedziczył po ojcu. Dlatego, choć temu zaprzecza (Byłbym dumny, gdybym mógł sobie to przypisać – mówił w rozmowie z Guardianem), od wielu lat wykracza poza aktorstwo, angażując się w szereg aktywistycznych działań. Zresztą nigdy nie mógł skoncentrować się tylko na kinie; na początku lat 80. był młodzieżową gwiazdą Hollywood, co łączył z... dziennikarstwem, a jego teksty publikował m.in. Rolling Stone.
Do prasy zresztą powracał. W 2002 roku zapłacił 56 000 dolarów za możliwość opublikowania na trzech stronach gazety Washington Post otwartego listu do George'a W. Busha, oskarżając go o systematyczne niszczenie swobód obywatelskich i krytykując udział w wojnie w Iraku. Iraku, do którego zresztą pojechał w tej sprawie dwukrotnie, a po powrocie z drugiej podróży napisał o tym artykuł dla San Francisco Chronicle, obrazując w nim to, jak aktualnie wygląda tam życie. Był też w Wenezueli, spotykając się z wrogiem Busha, prezydentem Hugo Chavezem, co wywołało wściekłość wśród konserwatywnych amerykańskich komentatorów politycznych. Buntownik z limuzyny – to najłagodniejsze określenia, jakimi częstowano Penna. Ciekawe, że tak jasne opowiedzenie się w kontrze do ówczesnej amerykańskiej polityki nie przeszkodziło jurorom Amerykańskiej Akademii Filmowej, którzy – do tego w erze prezydentury George'a W. Busha – aż dwukrotnie nagrodzili Seana Penna Oscarem za najlepszą męską rolę pierwszoplanową; złote statuetki dostał za role w Rzece tajemnic i Obywatelu Milku. Jest jednym z zaledwie dziewięciu aktorów, którzy mogą poszczycić się dwoma Oscarami w tej kategorii.
Obywatel Penn
Słynie z zaangażowania w akcje humanitarne. W 2005 roku świat obiegły zdjęcia aktora, który pojechał do Nowego Orleanu by pomagać ofiarom huraganu Katrina; na fotografiach Penn nosił worki z jedzeniem i wyciągał poszkodowanych z błota. Pięć lat później ruszył na zniszczone przez trzęsienie ziemi Haiti. Jak donosiły media, razem ze swoją fundacją Jenkins-Penn Haiti Relief Organization stworzył obóz dla ofiar kataklizmu, który podobno mocno różnił się od obozów zbudowanych przez lokalnych aktywistów. Pełno tu szpitali, za to nie ma wałęsających się po ulicach gangów. Dzieci mają co najmniej cztery szkoły do wyboru. W innych obozach ofiary tylko wegetują – powiedział w rozmowie z Independent on Sunday niemiecki lekarz Florian Blaser. O haitańskiej działalności aktora powstał zresztą pełnometrażowy dokument Citizen Penn. A ledwie rok później odwiedził kraje arabskiej wiosny, żeby nagrać materiały, które miały być przestrzenią do wypowiedzi dla tamtejszych bojowników o wolność.

Romantycznie wierzy w demokrację, celując swoje ostrze w polityków. Dla tych, którzy jego zdaniem nie są godni urzędu (czyli dla bardzo wielu) jest bezwzględny. Teraz krajem rządzą ludzie, którzy naprawdę powinni siedzieć w więzieniu za to, co robią dla demokracji. Jeśli zdefiniujesz nasz kraj przez konstytucję, mamy wrogów państwa w Białym Domu, departamencie obrony i departamencie stanu. Właśnie tam jesteśmy – mówił w 2007 roku Guardianowi, mając na myśli rzecz jasna administrację Busha juniora. Ale tak samo romantyczni są jego bohaterowie. Jak Chris McCandless, wędrowiec, którego historia była kanwą słynnego Into The Wild; marzyciel rzucający zwykłe życie, oddający praktycznie całe oszczędności na rzecz fundacji charytatywnej i ruszający w dzicz, by żyć zgodnie z naturą. Ta straceńcza odyseja koreluje z działaniami Penna, zawsze wybierającego tylko te ścieżki, w które wierzy najmocniej, obojętnie czy mogą sprowadzić na niego coś złego, czy nie. Niewielu z nas miałoby odwagę, żeby udać się pieszo przez granicę ukraińsko-polską, porzucając samochód kilkanaście kilometrów przez przejściem granicznym.
Ciemniejsza strona Penna
Ale Penn ma też swoje ciemne oblicze. Podczas swojej artystycznej kariery trafiał do aresztu; raz za pobicie fotoreportera, drugi raz – za wystawienie innego paparazzo za hotelowy balkon, trzymając go za kostki; mówimy tu o balkonie na dziewiątym piętrze. Czy Penn zapatrzył się wówczas w Suge'a Knighta? Nie, on jest skrajnie impulsywnym człowiekiem, który potrafił strzelać na swoim ślubie do fotografów.
Co gorsze, Sean Penn wyładowywał emocje także na kobietach. Madonna, która była jego żoną w latach 80., padała ofiarą przemocy domowej ze strony aktora; po latach co prawda wycofała zarzuty, dodając przy tym, jakkolwiek makabrycznie by to nie brzmiało, że Penn nigdy nie okładał jej kijem baseballowym. Pogłoski o skłonności aktora do bicia partnerek pojawiały się także przy rozstaniu Penna z Charlize Theron.
Nie tak dawno temu media obiegła wypowiedź Seana Penna, której udzielił brytyjskiemu portalowi iNews. Jestem w klubie, który wierzy, że mężczyźni w amerykańskiej kulturze stali się drastycznie sfeminizowani. Myślę, że jest dużo tchórzowskich genów, które prowadzą do tego, że ludzie oddają jeansy i zakładają spódniczkę. Tak, Penn reprezentuje ginący typ maczystów, rozgrzeszających przeróżnej maści zachowania w imię szeroko rozumianej męskości, przy czym to męskość bliższa raczej niewylewającym za kołnierz XIX-wiecznym poganiaczom bydła. Opinie internautow były bardzo krytyczne; ludzie w 2022 roku rozumieją, że męskość to nie wygląd czy czyny, a stan umysłu. Ale trudno dziwić się, że Penn ma takie poglądy, skoro przez lata przyjaźnił się z innym orędownikiem oldschoolowego, zakrapianego mocnymi trunkami maczyzmu, Charlesem Bukowskim.
Warto o tym pamiętać, przeklejając słynne zdjęcie Penna idącego szosą w kierunku polskiej granicy. Jego aktywizm zasługuje na wszystkie możliwe pochwały i wypada tylko życzyć reszcie hollywoodzkiej wierchuszki, żeby miała odwagę (i chęć) naśladować go choć w drobnym procencie. Ale historia jego przemocowych zachowań jest, nawet jak na standardy Fabryki Snów, dająca do myślenia.
