„Niebieskooki samuraj”: 100% na Rotten Tomatoes i 8.1 na Filmwebie to nie przypadek!

Zobacz również:"Elegia dla bidoków", czyli jak Hollywood wyobraża sobie wyborców Trumpa (RECENZJA)
Blue Eye Samurai
Netflix

W zamierzchłej przeszłości wyglądało to podobno tak, że jak dzieciaki naoglądały się Czterech pancernych i psa, to latały potem z patykami udającymi broń, wcielając się w bohaterów. Do tego stopnia ten serial je ekscytował i oddziaływał na wyobraźnię. W kontekście Niebieskookiego samuraja istnieje realne zagrożenie, że dorośli będą biegać po osiedlach z białą bronią. W sumie – krakowska codzienność. Nic lepszego w tym momencie nie znajdziecie na Netfliksie.

W 1633 roku Japonia zamknęła swoje granice. Mieszkańcy kraju nie znali innych twarzy niż japońskie. Dzieci mieszanego pochodzenia uważano za nieludzkie. W tym okresie zrodziła się legenda. O szermierzu; o mieczu; o zemście. Tak zostajemy wprowadzeni w XVII-wieczne realia ery Edo, a przy tym wkraczamy na ścieżkę wendety z Mizu – ukrywającą swoją tożsamość hardkorową Mulan. Panną Młodą z Kill Billa, który stanowił inspirację dla twórców serialu.

Tymi twórcami są Michael Green – współscenarzysta filmów Blade Runner 2049 i Logan, za którego dostał nominację do Oscara oraz jego żona Amber Noizumi. Historia Niebieskookiego samuraja narodziła się – dosłownie – piętnaście lat temu, gdy na świat przyszła ich córka o – zaskakującym dla matki – kolorze oczu. Ale wynikała też z rozważań Noizumi na temat własnego, mieszanego właśnie, pochodzenia; zawieszenia pomiędzy dwoma światami. Prawdopodobnie ze względu na osobisty kontekst ta wielopłaszczyznowa opowieść wykracza daleko poza elegancką przygodówę skąpaną w krwawej łaźni.

Blue Eye Samurai
Netflix

Na każdej z płaszczyzn Niebieskooki samuraj zachwyca. Od wejścia robi wrażenie język wizualny – inspirowany japońską sztuką (historia telewizji dzieje się na naszych oczach w epizodzie nawiązującym do teatru bunraku); łączący 2D i 3D; mający przywoływać klimat aktorskich superprodukcji. Fun fact: reżyserka Jane Wu pracowała przy storyboardach dla Marvela.

Wracając jeszcze do Kill Billa – jako przykład doskonałej sekwencji walki od dwóch dekad przywoływana jest scena Crazy 88. W Blue Eye Samurai podobny taniec nie ma końca. Tak, jak nie ma końca – wprost przepyszna – gra wyobraźni i zabawy z konwencją. Wróciłem ostatnio do odcinka fantastycznego podcastu Bandsplain poświęconego Pavement, gdzie Chris Ryan z The Ringer wspominał czasy, gdy za obowiązek recenzenta muzycznego uchodziło podzielenie się emocją, która miała uzasadnić sięgnięcie przez czytelnika po opisywany album. W przypadku tego serialu w pierwszej kolejności trzeba by opisać skok ciśnienia i popkulturowy dreszcz emocji, gdy Mizu przy wtórze japońskiego coveru For Whom the Bell Tolls Metalliki walczy z demonicznym poplecznikiem jednego ze swoich wrogów. Niby powtórka ze Stranger Things, ale patrz, jak ten beacik wchodzi!

Blue Eye Samurai
Netflix

Ale nie da się sprowadzić Niebieskookiego samuraja wyłącznie do widowiskowego kina akcji. Scenarzyści w gąszczu przygód nawet na moment nie gubią psychologii i motywacji Mizu – nieustannie stawiając pytania o jej człowieczeństwo oraz przyczyny, a także konsekwencje transformacji w onryō, demona zemsty. Korzystając z doświadczeń przywoływanej przez nich niejednokrotnie w wywiadach Gry o tron, tworzą galerię wiarygodnych i niejednoznacznych postaci. Jest uroczy, prostolinijny olbrzym, który chciałby dokonać rzeczy wielkich, ale – póki co – nawet sobe robi średnio. Jest bucowaty samuraj, który zaczyna przechodzić metamorfozę wraz z utratą – popularnego jeszcze niedawno nawet u nas – nieszczęsnego koka (Przypadek? Nie sądzimy). Jest księżniczka, która zostaje boss bitch. Jest zastęp antagonistów, a wśród nich ten najstraszniejszy – Europejczyk, którego Mizu chce zgładzić, przez co pakuje się w wielką politykę. To tak à propos Gry o tron; i może jeszcze Wiedźmin.

Zachwycające są sidequesty; superstylowe – nawiązania do różnych gatunków (m.in. do horroru w szóstym odcinku); przekonujący – feministyczny i antykolonialny przekaz. Wszystko, czego tylko dotknie Niebieskooki samuraj, to staje się złotem.

To mądra, kinowa rozrywka, która dostarcza mnóstwo frajdy. Nawet, jeśli nie jesteście fanami animacji, powinniście zwrócić uwagę na ten tytuł – słusznie radzi dziennikarka Guardiana. W pierwszej chwili przykuwa uwagę spektakularnie przedstawiona przemoc, ale tym co decyduje o sile tej produkcji jest kunszt w kreacji postaci i wciągającego dramatu – chwali recenzentka The Hollywood Reporter. Serial spełnia wszystkie obietnice, oferując wspaniały świat do odkrywania i bohaterów, do których można się przywiązać – dodają w Colliderze. My dorzucamy do tego ocenę 10/10 i rozpoczynamy oczekiwanie na drugi sezon.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.