How to with John Wilson to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanek i fanów cringe’owych komedii w stylu filmów Sashy Barona Cohena - Borata i Alego G - czy kanadyjskiego serialu Comedy Central Nathan for You.
Zaufajcie nam - nowojorska miniodyseja jest gwarancją pierwszorzędnej rozrywki, przekraczania społecznych granic i (momentami nieco zbyt oczywistych) życiowych porad. Nowy Jork at its finest.
Ale od początku. John Wilson to reżyser-zajawkowicz, który kilka lat temu chwycił za kamerę i postanowił nagrywać przypadkowo napotkanych nowojorczyków. Trochę taki Krzysztof Gonciarz, tylko bardziej niezręczny i nagminnie prowokujący losowe sytuacje. Swoje niezależne wynurzenia publikował na platformie Vimeo, co może powodować skojarzenia z inną wspaniałą serią o Nowym Jorku - High Maintenance, która również przebyła drogę z tego portalu do prime time’u stacji HBO. Podczas sześciu niespełna 30-minutowych odcinków doświadczycie klimatów rodem z popularnych YouTube’owych ASMR-owych spacerów i amatorskich filmów z kategorii found footage.
Idea serii? Kamerzysta i reżyser bierze na cel niewinne osoby, zwykłych mieszkańców, pracowników służb społecznych, prowadzących prywatne biznesy everymanów, ale też szereg chodzących oryginałów, jakich dało światu Wielkie Jabłko. Jego debiutancki serial How to with John Wilson powstawał przez dwa lata, jeszcze przed pandemią koronawirusa. Stanowi doskonały zapis ludzkich przywar, emocjonalnych odruchów i dziwacznych zajawek. Sympatyczny nowojorczyk wziął sobie do serca dawanie innym osobistych życiowych porad, jednocześnie samemu borykając się z wieloma prozaicznymi problemami. Co wyszło z tego galimatiasu?
Dziedzictwo Nathan for You
Serial Nathan for You został wspomniany na początku tego tekstu nie bez przypadku. Jego twórca, kanadyjski komik, aktor i scenarzysta Nathan Fielder, nie dość, że jest bezpośrednio zaangażowany w How to with John Wilson, to jeszcze stanowi dla tej serii istotne źródło inspiracji. Serial, który ukazywał się na kanale Comedy Central w latach 2013-2017, był stylizowaną na dokument komedią pomyłek, wstydliwych rozmów i regularnego trollowania. Fielder doprowadzał swoje ofiary do granic wytrzymałości, stawiał im niewygodne pytania i sprawiał, że widzowie czuli się tak niezręcznie, jakby bezpośrednio uczestniczyli w wydarzeniach.
Jak to się odnosi do How to…? Można powiedzieć, że seria HBO jest duchową kontynuacją pomysłów Fieldera, który jest producentem poszczególnych odcinków przygód Johna Wilsona. W konsekwencji otrzymaliśmy serial, który jest połączeniem fanpage’a Humans of New York, Borata i pół-amatorskiego jutuberstwa, a w ostatecznym rozrachunku stanowi zupełnie oryginalny, wyróżniający się byt. W przyrodzie nic nie ginie.
Niezręczność w gratisie
Rozmowom, które przeprowadza ze swoimi bohaterami John Wilson najłatwiej przypisać termin awkwardness. To określenie doskonale oddaje uczucia widza względem zarówno prowadzącego, jak i jego interlokutorów. Reżyser w umiejętny i niewymuszony sposób prowokuje najróżniejsze sytuacje, których efektem są niespodziewane i często zaskakujące opowieści. Wilson jest więc nie tylko narratorem poszczególnych odcinków i sprawnym obserwatorem rzeczywistości, ale często umiejscawia się w epicentrum wydarzeń. Z jakim skutkiem? Najczęściej kompletnie nieprzewidywalnym.
Weźmy coś z autopsji. Pierwszy odcinek nosi tytuł How to small talk i jak łatwo się domyślić, opiera się na leitmotivie szybkich rozmów przy ekspresie do kawy, w kolejce do piekarni czy w hotelowej recepcji. Nowy Jork to gargantuiczna miejska dżungla, która w obiektywie Wilsona prezentuje zmieniające się jak w kalejdoskopie oblicza. I tak, w premierowym odcinku Wilson poznaje - zupełnie przypadkowo - dziwnego kolesia o aparycji crackheada, który okazuje się podszywającym pod nastolatki... łowcą pedofilów. Nie musimy dodawać, że reżyser postanawia spędzić z nim trochę więcej czasu i prawie udaje mu się zostać naocznym świadkiem takiego polowania. Licznik absurdu zbliżył się do niebezpiecznego poziomu, a to dopiero pierwsze 10 minut serialu. W drugiej części tego odcinka Wilson trafił na pełen rednecków i frat boysów spring breakowy festiwal rozpusty, ćpania i degeneracji. Bez żadnych spoilerów - spodziewajcie się co najmniej kilku plot twistów.
Największym walorem How to with John Wilson są fantastycznie różnorodni ludzie i absurdalne okoliczności, w jakich zostali umiejscowieni. Niezależnie od tego, czym się zajmują i w jaki sposób autor serii ich spotyka, osoby te stają się papierkiem lakmusowym różnych odsłon amerykańskiego społeczeństwa. Wiedzieliście, że istnieje grupa pasjonatów pakowania dosłownie wszystkich mebli w plastikowe pokrowce? A jednak.
Shitshow, teorie spiskowe i amerykańskie odklejki
John Wilson, podobnie jak jego mentor Nathan Fiedler czy kumpel po fachu Sasha Baron Cohen, czerpie swoją siłę z odpowiedniego nastawienia do ludzi. O ile Borat koncentrował swój trolling na raczej oczywistych zagraniach i efektach, które miały jednocześnie skrajnie szokować i śmieszyć, tak Wilson stawia wszystkie karty na zmaksymalizowanie poczucia social awkwardness. Nonsensowna komedia, dramat społeczny, film psychologiczny, surrealistyczny trip - wszystko tu jest.
Weźmy na tapet wyjątkowo absurdalną okoliczność, w jaką zostaje wciągnięty Wilson podczas rozmowy z kolesiem odpowiedzialnym za software organizujący rozstawienie półek w supermarketach. Po szybkiej ekspertyzie, naszemu poczciwemu autorowi zostają przedstawione teorie spiskowe związane ze zjawiskiem efektu Mandeli, a w następstwie zostaje on zaproszony na konwencję sympatyków tego typu atrakcji. Gwoli wyjaśnienia - teoria ta opiera się na zjawisku, którego doświadcza grupa osób wierzących w alternatywną kolej zdarzeń, która nigdy nie miała miejsca. Ludzie ci wyznają nielinearność czasu i istnienie wielowymiarowej rzeczywistości, której nieustannie doświadczamy. Jej nazwa wzięła się od zjawiska, kiedy spora część społeczeństwa była przekonana o tym, że Nelson Mandela zmarł w więzieniu w latach 80., co jak wiemy, nie miało miejsca, bo południowoafrykański przywódca żył do 2013 roku. Weird flex but ok.
Wracając do tematu - Wilson daje się ponieść zbiegom okoliczności, nie staje okoniem, nie odmawia, jeśli sytuacja może mieć dla niego, i co za tym idzie - fabuły dokumentu - owocny finał. Nie zawsze oznacza to, że bezpieczny i niepozbawiony krindżuwy, ale zawsze satysfakcjonujący dla obiorców. Nowojorczyk posiada wyjątkową umiejętność obserwacji i przyciągania dziwacznych wydarzeń. Zdarzało się, że twórca był wypraszany z kilku konwencji, targów czy przestrzeni publicznych, bo organizatorzy podejrzewali go o prowokację lub naruszenie prywatności. Brzmi jak typowy Borat.
Powiedz coś po nowojorskiemu! Okej, spoko - scaffolding. Tak, Wilson poświęcił rusztowaniom cały, niespełna półgodzinny odcinek serialu. Ale nie bójcie się, nie jest to mokry sen architektów i urbanistów, a raczej wymówka do snucia historii sprokurowanych przez metalowo-drewniane konstrukcje chroniące pieszych nowojorczyków przed konsekwencjami prac na wysokościach. Ot, przestrzeń do ćwiczeń, do prowadzenia biznesów, swoiste osiedlowe trzepaki czy element otoczenia, który utrudnia życie lokatorom budynków przez wiele długich miesięcy, a nawet lat. Brzmi jak totalny odrzecz, ale nigdy nie sądzilismy, że wątek rusztowań przyniesie nam tyle radości z oglądania.
I nawet jeśli Wilson wykłada często życiowe porady w lekko przesłodzony i zbyt naiwny sposób, nie powoduje to utraty na jakości. W dobie pandemii i przy panującej ponurej jesiennej aurze jest to wspaniała propozycja na szybki, nostalgiczny i intensywny trip do Nowego Jorku i to bez podnoszenia się z kanapy. Zamówcie ulubioną szamkę, skrzyknijcie miłe towarzystwo i wspólnie podziwiajcie absurdy towarzyszące zwykłemu życiu. Pierwszy odcinek drugiego sezonu jest już dostępny na HBO GO.