Nieprosta historia krakowskiego rapu cz. 5: małopolski Dirty South

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
krakowski rap ART-5.jpg
Autor: Filip Lewandowski

Amerykańskie Brudne Południe rządziło się swoimi prawami. Polskie też. Oto piąta część historii krakowskiego rapu autorstwa Filipa Kalinowskiego.

Ale zanim zaczniecie czytać – sprawdźcie poprzednie odcinki artykułu:

część 1: punki, skini i Bolec

część 2: wszyscy zbieraliśmy się pod sklepem YOYO

część 3: jesteś za Wisłą czy za Cracovią?

część 4: dym, rym i muzyka: interludium

Czas na część piątą, której głównym narratorem będzie Kobik:

Szczecin, Warszawa, Poznań czy Wrocław / Wszędzie masz kogoś, kogo łatwo rozpoznać / W każdym mieście ktoś ci zajmie 5 minut / Tylko Kraków, jak zwykle, ciągnie się gdzieś z tyłu

Kobik – „Pierwsza taka płyta”

Gdy opadł kurz po dubstepowym boomie, okazało się, że w Krakowie nie zostało po tym poruszeniu zbyt wiele. Album Wuzeta dla Koki nie odbił się szerszym echem, Wysoki Lot wciąż nie dorobił się kontraktu, a KRAKi Romana Bosskiego w historii krajowego rapu zapisały się bardziej w roli intrygujących ciekawostek niż gamechangerów.

Firma wydała jeszcze trzy albumy – Przeciwko kurestwu i upadkowi zasad z 2008 roku, Nielegalne rytmy. Kontynuacja z 2009 i Nasza broń to nasza pasja z 2011. Ale pomimo kilku imponujących featuringów, istniała już tylko w ulicznym obiegu. Popek rozpoczął na Wyspach budowę rozbrzmiewającego grime’em i… dance’em, nawciąganego, dzielnicowego imperium. A Kali począł przecierać szlak, który dopiero po latach miał go doprowadzić do przez chwilę masowo uczęszczanego (Ganja Mafia), a dziś powszechnie szanowanego (Chudy chłopak) miejsca w pierwszej lidze krajowej rap gry. Nowohucka Szajka przez moment zajęła miejsce pierwszego głosu na krakowskiej ulicy, ale ich kultowy w pewnych kręgach status szedł ręka w rękę z problematycznością osiedlowych zależności. Dopiero lata później Nizioł i Arczi dorobili się obecnego, poważnego statusu w obrębie hardcore’owej, rapowej niszy. Mercedresu wciąż zbierał się do nagrania swojego pierwszego solo, a Intoksynator przepadł gdzieś na wertepach różnych miejskich sytuacji.

Jak patrzę na to z perspektywy czasu, to wydaje mi się, że wszystkie uliczne przełożenia strasznie uwsteczniły ten nurt. Muzyka i rozwój tej sceny ucierpiały kosztem prawilności

DJ Krime

Choć jego najbardziej wytężone zaangażowanie w to środowisko przypadło na przełom mileniów, to podobne korelacje wciąż rządziły Krakowem ponad dekadę później. Różne dziwne sytuacje miały miejsce. Ludzie musieli wyjeżdżać, inni szli siedzieć, a ja zwykle za dużo nie chciałem o tym wszystkim wiedzieć. Mnie interesowała muzyka, nie awantury. A ich było od końca lat dziewięćdziesiątych naprawdę sporo i nic nie wskazywało na to, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. Zdarzało się, że ludzie z różnych klubów – mimo tego, że mnie doceniali – nie organizowali pewnych imprez, bo wiadomo było, że pojawi ekipa i pewnie będzie jakaś zadyma. Dlatego to nigdy nie poszło w bardziej profesjonalną stronę, tylko zostało w undergroundzie.

Tymczasem underground miał się w Krakowie całkiem nieźle i wciąż podążał śladem małopolskiej charakterystyki, która podwórkową zadziorność łączyła z muzyczną otwartością obcą większości innych krajowych scen. W okolicach Placu Bohaterów Getta – i przez chwilę na wyspiarskiej migracji, która jest bardzo ważnym wątkiem w rapowej historii Krakowa – pod różnymi szyldami (Biały Kruk, Kości w Dłoni HaKon czy solowo jako MLK) działał hołdujący wówczas podwórkowej klasyce, a dziś znany z ĆPAJ STAJL K.O.N. – Kurwa Oczywiście Najlepszy – Kony. Na Nowej Hucie wciąż jeszcze wówczas nagrywał zmarły w 2021 roku wychowanek Mercedresu i polsko-jamajskich tradycji krakamuffinowych Grem(z). Z krowoderskich mieszkań zaczynał już płynąć pobłyskujący złotem i platyną, rozbrzmiewający seriami z broni automatycznej, południowy rap Last Dance’a, a DJ Plash na Nowej Hucie co rusz składał kolejne hołdy czteroelementowej, hip-hopowej klasyce. Czasem miksem i skreczem, a innym razem up rockiem czy panelem.

Dobry wgląd w to, jak brzmiało małopolskie podziemie tego czasu dają kanały na youtube nazywające się KRKMWTW i – nomen omen – melanżownicy. Znaleźć tam można i pobrzmiewające trueschoolowym, czteroelementowym podejściem nagrania Sentencji, którą współtworzyli Uska i znany z ekipy Tru Kru Seber, jak i ciemniejsze relacje z nowohuckich wielkich płyt nagrane przez BDL – Bardzo Dobrych Ludzi, Bez Dope’u Lipa. I choć kilku MC’s z tego undergroundowego rozdania cieszy się dziś wręcz kultowym statusem, to zwykle w niszach, bo do szerszej rozpoznawalności przebili się właściwie tylko reprezentanci niesławnej Patokalipsy. Penx wydał w 2018 roku swój solowy legal w STEP Records, a przez wielu postrzegany jako jeden z najzdolniejszych raperów w historii krajowej sceny Eripe pięć lat wcześniej wypuścił wspólnie z Quebonafide Płytę roku – album, który pomimo swojego niskonakładowego, samizdatowego wydania sprawdził później niejeden fan Jakuba Grabowskiego.

Zależności rządzące tym światkiem pokrótce streszcza pierwszy lokalny raper, który w owym czasie wyrwał się z tego podziemnego getta, czyli Kobik. W Krakowie od zarania był problem z rapowym community. Bo tu zawsze byli raperzy, DJ-e, writerzy i b-boye. Od starego kręgu Zooteki, przez DJ-a Przeplacha i Stylową Spółkę Społem, aż po masę innych, mniej znanych ekip. Ale te środowiska były zawsze dosyć hermetyczne; tak samo zresztą jak i nasze. Wszyscy niby się kojarzyli, ale nie było tu klubów stricte hip-hopowych, jakichkolwiek spotów, gdzie to commmunity mogłoby się spotkać i zgadać. Kiedy ja zaczynałem rapować, na pewno ich nie było. Część lokali pełniła chwilami taką rolę (zazwyczaj przez długość trwania któregoś cyklu imprez), ale za mojej kadencji nie przypominam sobie żadnego miejsca, w którym wszyscy mogliby się zebrać i coś wspólnie podziałać. I dlatego też tym spotkaniom służyły często imprezy elektroniczne – Krzysztofory są owiane legendą, przez chwilę było również Qushi, ale szybko się skończyło. No i też Łódź Kaliska działała przez moment bardzo intensywnie. Na te basowe imprezy, na których nawijał między innymi Wuzet, zjeżdżali nawet ludzie z innych rejonów Polski. Ale to też nie trwało zbyt długo – rok czy dwa i koniec tematu.

W Krakowie była więc bardzo mocna scena klubowa. I dosyć prężne środowisko dancehallowe.

Ja część swojej pierwszej płyty, tej z Lankiem, nagrywałem zresztą u ziomka, który robił dancehall – pozdrowienia dla Lolohi. Wcześniej byli Mercedresu czy Grem, te nurty jakoś tam się po wielokroć przecinały ale ich lokalni reprezentanci nigdy nie zyskali żadnej szerszej, ogólnokrajowej popularności – wspomina Kobik. Próżno szukać podobnych wątków w jego twórczości, jednak wiele bitów, na których nawinął, czerpie inspiracje z różnych, pozarapowych nurtów. A południowa estetyka, której od początku hołduje, jest czymś zupełnie obcym dla wielu polskich słuchaczy.

Jak za małolata zobaczyłem w Ślizgu okładkę płyty C-Murdera „Bossalinie”, to od razu usłyszałem od starszego brata, że: „To jest No Limit, takie gówno z południa; nie słuchaj tego, bo to gówno”. A ja zacząłem słuchać, szukać, sprawdzać i dokopałem się do całej masy zajebistej muzyki. No i wtedy otworzyła się zupełnie nowa bramka. Wsiąkłem zupełnie – wspomina krakowski ambasador Biura Ochrony Rapu, jedyny krajowy reprezentant No Limit Records i od ponad dekady naczelny promotor southowych brzmień na polskiej scenie rapowej. Nie znałem jeszcze wtedy Last Dance’a, ale trafiłem w sieci na jakieś jego wczesne nagrywki. Było kiedyś takie forum krkrap.com, które było wówczas naszym głównym źródłem wiedzy i muzyki z Krakowa; bardzo ważnym portalem w historii lokalnej sceny. On wtedy miał na mieście pełno beefów i z nikim się właściwie nie lubił, bo po wszystkich jechał jak po psach; mocno południowo. Dirty south i taki gangsta rap z jajem – w tamtym czasie nie było jeszcze na to w ogóle miejsca na polskiej scenie. Nikt nie kumał, że to nie jest prawda; że on nie jest czarny, nie ma cadillaca i nie strzela do ludzi z karabinu.

Brudne Południe

Muzykę gram na kurwie, a refreny mam na screw

Last Dance/MLD feat. Kobik – „Hollywood płonie”

Nieważne, czy dochodziło właśnie z Memphis, Houston czy Atlanty, southowe brzmienie Stanów Zjednoczonych nigdy nie miało dobrego PR-u w Polsce. Środowiskowa prasa muzyczna (dopóki istniała) przynosiła, co prawda, niekiedy wieść z tej ziemi niczyjej leżącej pomiędzy wschodnim a zachodnim wybrzeżem USA, jednak większość rodzimych hip-hopowców okopała się na swoich nowojorskich bądź kalifornijskich pozycjach i gremialnie powtarzała, że wszystko, co pomiędzy, to gówno. Tamtejsze bity były dla nich zbyt syntetyczne, teksty nazbyt proste, a okładki – przesadnie barokowe. Ani więc No Limit, ani Cash Money, ani też Hypnotize Minds nie dorobili się w Polsce szerszych kręgów zainteresowania. Był rzecz jasna RRX-owy bounce, toruńskie PTP i kielecki Kajman, ale chyba wszystkie południowe wpływy i patenty w historii krajowej sceny można spisać na jednej kartce.

Wiara tego nie kumała, a myśmy się tym jarali. W chuj tego z ziomalami słuchaliśmy i co chwilę prowadziliśmy kolejne rozmowy z jakimiś bliższymi czy dalszymi kumplami. Którzy twierdzili, że to jest gówno i że nikt tego południa nie będzie tu nigdy słuchał; że to jest dramat – wątek (dosłownie i w przenośni) południowej twórczości Last Dance’a i jego ekipy, Gold’n’Platinum Records, kontynuuje Kobik.

To w ogóle ciekawy przypadek. Swoje pierwsze sznyty za mikrofonem zebrał w wieku… dwunastu lat, gdy w trakcie wspólnej nagrywki ekip DRIM i SPK, która swoją drogą miała miejsce w jego własnym pokoju, za namową chłopaków powiedział do ustawionego na chacie Shure’a: Kafu, rapuj! I choć w kolejnych latach był wciąż mocno zaangażowany w szeroko pojętą kulturę hip-hopową, a szczególnie jej malarski element, to za rapowanie wziął się dopiero lata później, gdy południe było już jego ulubionym sektorem Stanów Zjednoczonych, a GNP najczęściej słuchanym krajowym składem rapowym. Katalog tej krowodrzańskiej, southowej załogi miał już wtedy osiem lat, a dyskografia sygnowana logówką Gold’N’Platinum była pełna wulgaryzmów, seksu i przemocy. Wszystkiego, czym dirty south żywił się od swoich Geto Boysowych pra-początków.

Jak już zaczęliśmy coś tam sobie nagrywać, to się baliśmy, że Last Dance z ekipą wezmą nas pod młotek i zdissują, bo… tylko oni są prawdziwi w całym tym południowym kotle

Kobik

Chwilę później gdzieś się jednak przecięliśmy i okazało się, że jest zupełnie na odwrót – chłopaki się zajarali, że są tu jeszcze jakieś inne południowe głowy i że zajebiście w chuj. Polubiliśmy się. Studio, w którym teraz nagrywam, nazywa się Gold’N’Platinum Records, tak jak ekipa Last Dance’a, GNP. Od czasu do czasu też coś sobie razem nagrywamy, coś wypuszczamy. To jest dla mnie bardzo ważne, ten cały „south”, bo zawsze mi zależało na tym, żeby nasze krajowe południe było silne. Właściwie od początku robiliśmy sobie z kolegami takie okładki à la No Limit, ale raczej dla siebie i dla beki, żeby z ziomalami pojarać i pośmiać, bo jakbym w tym 2010 roku wydał mixtejp z taką okładką, to niby dla kogo miałby on być? – retorycznie pyta Kobik.

Jego debiut płytowy, nagrana na bitach Lanka Pierwsza taka płyta ukazała się w 2012 roku. I choć w produkcjach kolejnego – obok bezpaństwowego Reda i z roku na rok coraz mniej związanego ze środowiskiem Donatana – szeroko rozpoznawalnego, krakowskiego beatmakera było słychać szereg południowych inspiracji, to małopolski reprezentant BOR-u w swoich southowych wycieczkach miał się dopiero rozbestwić w kolejnych latach.

Na wiele rzeczy było wtedy po prostu za wcześnie, choć też nie byliśmy tu pierwsi ani jedyni, bo pamiętam, jak często chodziłem do Chromu na Sławkowskiej i po raz pierwszy zobaczyłem tam na żywo Pata Kustomsa. Pat przyniósł wtedy jakieś ciuchy czy buty pomalowane przez niego aerografami, taki mocno dirty south style. A dla mnie to było ważne wydarzenie, bo Pat to jedyny gość, co pisał do Ślizgu o południu – kolejnego z lokalnych, acz nigdy nie rapujących promotorów southowej estetyki wspomina Kobik.

Kustoms to założyciel ekipy odpowiedzialnej za wiele z najpopularniejszych i najbardziej pamiętnych polskich teledysków rapowych ostatnich lat – HDSVCM oraz portalu dailygrind, jeden z najbardziej rozpoznawalnych środowiskowych filmowców i hip-hop head z prawdziwego zdarzenia; organizował zresztą swego czasu w Krakowie imprezy rozbrzmiewające repertuarem wywodzącym się z Houston i Atlanty, Nowego Orleanu i Memphis. W największym stopniu przyczynił się jednak do tego, że na krakowskich ulicach można było od czasu do czasu zobaczyć ludzi w ciuchach jakby żywcem wyjętych z amerykańskiego Południa.

Przez to, że wychowałem się w southside culture, to że ja też jestem z południa ma ogromne znaczenie. Ja bym sobie wręcz flagę Małopolski przed domem wywiesił, żeby każdy wiedział, że jestem z Krakowa – deklaruje Kobik.

Do szerszej, ogólnopolskiej świadomości przebił się w 2016 roku albumem o wiele mówiącym tytule Małopolscy. Wyprodukowany po części przez młodszego brata Last Dance’a, czyli beatmakera znanego jako MLD, drugi longplay reprezentanta dawnej stolicy Polaków, ukazał się pod szyldem BOR Records, z którą to wytwórnią Kobik współpracował jeszcze dobre kilka lat, dopóki w 2021 nie podpisał kontraktu z Warnerem. I choć wszystkich murów dzielących każdego rapera od wejścia do krajowej ekstraklasy wciąż nie udało mu się jeszcze przebić, to chyba znów… klątwa Krakowa. Nikt z reprezentantów stolicy Małopolski, nazwy swojego miasta nie wychwala jednak głośniej niż Kobik.

Od kiedy w ogóle zacząłem rapować, zawsze zależało mi na tym, żeby wszyscy wiedzieli, skąd jestem. Bo Kraków to przecież duże miasto, a jednocześnie w kwestii rapu to jest dziura. Teraz i tak jest lepiej niż kilka lat temu, ale wciąż w porównaniu z innymi miastami nie za wiele się tutaj dzieje – zaznacza autor tegorocznego mixtejpu Zerodwana Boys, na którym większość gości jest jego bliższymi bądź dalszymi sąsiadami, a w dwóch numerach pojawia się tam też Last Dance.

Od początku jednym z moich rapowych celów było to, żeby na hasło Kraków ludzie mówili – stamtąd jest Kobik. I mam wrażenie, że to po części mi się udało, że jak ktoś ze środowiska myśli o Krakowie, to ja jestem jedną z tych nielicznych osób, które mogą przyjść mu do głowy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.
Komentarze 0