Nieprosta historia krakowskiego rapu cz. 6: czuli barbarzyńcy

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
krakowski rap ART-6.png

Dlaczego i uliczny rap, i Jan-rapowanie dobrze obrazują złożoność Krakowa? I o co chodzi z pato-popem, który może być przyszłością muzyki z grodu Kraka? Oto ostatni epizod serii tekstów o krakowskim rapie.

To już ostatnia część monumentalnej historii krakowskiego rapu autorstwa Filipa Kalinowskiego. Jeśli nie czytaliście poprzednich odcinków – nadróbcie przed lekturą tego epizodu. Dotychczasowe opowiadały o...

– tym, jak rap pojawił się w Krakowie i jaki wpływ mieli na to studenci anglistyki. Będzie też o bójkach punków ze skinami, rap-core'owym Dynamind i głośnym debiucie Bolca. Wszystko to w części 1

– o tym, jaki był vibe krakowskich lat 90., o skate'ach i przesiadywaniu na Rynku. Czyli część 2

– o antagonizmach kibicowskich oraz początkach legendarnej Firmy; poznacie je w części 3

– będzie też o tym, jak dubstep i muzyka elektroniczna wplynęły na rap w Krakowie. Tego dowiecie się w części 4

i wreszcie część 5 – o krakowskiej zajawce na dirty south. A teraz czas na finał:

Kraków, ty wiesz

Miałem tam ziomka, ale jego tam nie ma / Bo poszedł na odstrzał albo wyjechał, bo zmądrzał

ĆPAJ STAJL – „Krowodrza”

Szereg osób, które przewijają się przez ten tekst, zyskało szerszą rozpoznawalność dopiero po wyjeździe z Krakowa. Z producentami kwestia jest specyficzna. Zwykle nie mają zbyt wielu okazji, żeby zaznaczyć, skąd pochodzą, ale czy to będzie urodzony w Genewie Red, czy Robert M, Donatan, czy Lanek – wszyscy swoje kariery rozkręcili z daleka od Wawelu.

Z raperami natomiast, nawet w dobie nieporównywalnie mniejszego i rzadziej słyszalnego patriotyzmu lokalnego, sprawa jest jasna. Bo choć Kraków dalej przewija się w dyskografii Kaliego jak mantra, to na rapowy piedestał wszedł dopiero po przeprowadzce na Śląsk, Popek – który jest co prawda z Legnicy, ale to w Krakowie uczył się rzemiosła i stawiał pierwsze kroki na scenie – na rapowy (i nie tylko) salon wbił się w buta już na swojej brytyjskiej emigracji. A Jan-Rapowanie… No właśnie, Jan-Rapowanie. MC, który kilka lat temu szturmem wziął krajowy mainstream, przez ogromne grono swoich słuchaczy w ogóle nie jest kojarzony z tym miastem.

Bardzo bym chciał, żeby Janek był naszą rapową wizytówką w głównym nurcie. Ale jego muzyka w ogromnej części – i to nie jest żaden przytyk – to jest taka studencka muza dla dziewczyn, co sobie piją kawkę w Starbucksie. Dla nich to, skąd on jest, nie ma najmniejszego znaczenia. Przez to mam wrażenie, że wiele rapowych głów nie traktuje go poważnie i nie oddaje mu należytego szacunku – mówi Kobik, który z Jankiem nieraz współpracował tak w studio, jak i na scenie, grając koncerty w niewielkich jeszcze wtedy klubach Małopolski i okolic. A przecież to też jest bardzo krakowski sznyt, bo nasze miasto jest i takie. Bohemiarskie i studenckie, tu sobie bąbelki piją, kawki bez laktozy; taki, kurwa, Kraków. Możesz sobie tu przyjechać, wypić drinka, zapalić papieroska i wszystkie swoje sprawy bez problemu odłożyć na jutro.

I choć w Janku jest wiele dezynwoltury i bezczelności, a jego słabość do bardziej elektronicznych bitów wydaje się do szpiku krakowska, to rzeczone słowa Kobika są dosyć trafnym opisem. Nie tyle samej twórczości wychowanka SBM-u, ile przede wszystkim jego publiki. O ile bowiem wydane w 2019 roku Plansze okazały się rzadkim przypadkiem, kiedy rapowa płyta wyrywa się z getta gatunku i przebija do szerszej świadomości słuchaczy innych nurtów, o tyle droga, jaką wcześniej przeszedł autor tego krążka jest do cna hip-hopowa. Swoją bytność w małopolskim podziemiu sam zainteresowany podsumował mi zresztą swego czasu w wywiadzie dla Aktivista.

Środowisko rapowe w Krakowie zawsze było tak małe, że albo się te inne osoby znało, albo przynajmniej znało się kogoś, kto je zna. I choć nigdy nie poznałem reprezentantów Firmy czy Intoksynatora, to z lokalnym podziemiem spędzaliśmy zawsze mnóstwo czasu. Nieustannie kisiliśmy się w tym samym sosie, co sprawiało, że jedni od drugich podświadomie przejmowali jakieś cechy. Jest tak mało miejsc, w których można coś w tym mieście zrobić, że siłą rzeczy wszyscy musimy być podobni. Prozak, Bomba, Szpitalna – to są pojedyncze punkty na mapie Krakowa, w których coś się dzieje. Być może to one sprawiają, że wpływamy na siebie nawzajem. Ja chyba najwięcej czasu spędziłem z Kobikiem i producentem znanym jako Kejsibi, ale też poznałem Last Dance’a i wiele innych barwnych postaci.

A jak Janek podsumował pobrzmiewający w tej wypowiedzi, a także sporej części poniższego tekstu krakowski stupor? Jak masz te 20 lat, jakiś tam dostęp do środków materialnych i mieszkasz z ziomalami na rynku w Krakowie, to… nie musisz zupełnie nic. Budziłem się więc o 16, czekałem z wyjściem, aż będzie ciemno, wracałem o 4 i tak generalnie dzień w dzień. No i któregoś dnia doszedłem do wniosku, że to chyba nie dla mnie. Bo naprawdę łatwo jest się pogubić, jeśli nie brakuje ci niczego, możesz wszystko i jedyne, czym się zajmujesz, to rapowanie, więc musisz tylko od czasu do czasu wpaść do studia czy pojechać na koncert.

Z Baksy do Huty, potem pod miasto / Potem Kleparz, znów Baksa i zaczęło już być ciasno / Kurwa... kocham cię Kraków, ty wiesz – tymi słowami Janek rozpoczął trzy lata temu utwór o wiele mówiącym tytule 012; piosenkę nagraną na pożegnanie swojej małej ojczyzny. Skończył ją przejmującym i emocjonalnym: chuj, koniec, pierdolę to. Żeby rozwijać dalej swoją karierę – i prowadzić Bolesne Poranki w newonce.radio – Jan-Rapowanie przeprowadził się w 2019 roku do Warszawy. I choć w rzeczonym numerze obiecał stolicy Małopolski, że jeszcze do niej wróci, to biorąc poprawkę na wszystko to, czym pobrzmiewa ten tekst… może dobrze, że wyjechał. Nie dotknęła go klątwa Krakowa, a nawet jeśli nie odmienia nazwy swojego miasta przez wszystkie przypadki, to w jego wersach i bitach, które dopiera na swoje kolejne płyty, pobrzmiewa gdzieś w tle małopolski wychów i lokalna scena, z której się wywodzi. Scena, na której od początku był wolnym elektronem i bytem nieco osobnym. Zupełnie inaczej niż…

Zerodwana Boys

Bezrobotny, lecz obrotny; moja pasja to jest hustling / Hobby to pisać zwrotki kiedy jadę coś załatwić

CRANK ALL – „Bezrobotny, lecz obrotny”

Poza szeroko komentowanymi karierami Janka-Rapowanie czy Kobika, Kraków dorobił się kilku stref autonomicznych, w których żyją postaci na wskroś indywidualne, a jednocześnie hołdujące małopolskim, dywersyjnym tradycjom. Postaci, które stosunkowo rzadko się ze sobą przecinają. Jak już nagrywają wspólnie, to od wielkiego dzwonu.

Bo niby wszyscy się tu ze sobą znają, ale tych okazji, żeby się spotkać i pogadać wcale nie ma zbyt wielu – tłumaczy Kobik, którego mixtejp Zerodwana Boys był głównym motorem napędowym dla powstania tego tekstu. Z jednej strony na wskroś współczesny, a z drugiej odbijają się w nim echa starej Zooteki i pionierskich czasów małopolskiego rapu. Słychać tu nieustannie ów charakterystyczny, awanturniczy sznyt, a do tego realizuje się na bitach, które więcej niż z boom-bapową czy nawet południową klasyką mają wspólnego z reggaetonem albo klubową wiksą.

Nie chciałem z tego mixu zrobić żadnej przekrojówki. Nie chciałem, żeby to była wizytówka Krakowa – patrzcie, jest nas tylu i taka drzemie w nas potęga. Bo jest tu co prawda wielu lokalnych, undergroundowych raperów – jest Dexter i Ogano, Last Dance i ĆPAJ STAJL. Jest już dawno nie podziemny Deys i mieszkający aktualnie w Krakowie Kukon. Ale jakbyś chciał zrobić taką panoramę lokalnej sceny, to tych ksywek byłoby nieporównywalnie więcej – zaznacza gospodarz tego krążka; człowiek, dla którego lokalny patriotyzm nie oznacza tylko wychwalania nazwy własnego miasta, ale też swoistą pracę u postaw.

Od zawsze mam takie podejście, że lubię łączyć ludzi. Jak zrobiłem klip do „Master P” to na jego planie Last Dance i 47 Killa z GNP spotkali się po raz pierwszy z Jurandem, z którym wcześniej mieli głośny beef. Pogadali sobie o tym, jak to było za małolata; wszystko odbyło się w mega przyjacielskiej atmosferze. A jak teraz kręciliśmy obrazek do numeru z Deysem i Frankiem, to planem zdjęciowym była chata Sabota. Byli tam w jednym momencie chłopaki z Wysokiego Lotu, Dexter i Kooza-Video, ode mnie ziomale, całe Hashashins i super cypher się z tego zrobił, choć z początku spora część chłopaków zupełnie się nie znała.

Wiadomo, że nie każdy z każdym się dogada, nawet jak się pozna i będzie miał okazję porozmawiać. Ale czasami ludzie nawet o sobie nie wiedzą. Albo nie mają pojęcia, że ich koleżka z miasta też coś nagrywa. Ja na przykład Alika znam już z dwadzieścia lat, bo się nieraz przecinaliśmy na płaszczyźnie… innych elementów hip-hopu. Od zawsze wiedziałem, że produkuje muzykę, ale jego pierwsze „poważne” nagrania usłyszałem dopiero na „Lecie w ghettcie”. Konego natomiast kojarzyłem już z czasów Białego Kruka, ale ja mieszkałem po drugiej stronie Placu Bohaterów Getta i tam było SPK, dla którego mój brat robił czasem bity. Jako dzieciak trzymałem się z nimi – mapę krakowskich środowisk rapowych kreśli Kobik.

Wspomniane przez niego Lato w ghettcie wspólnie z Zerodwana boys świetnie sprawdzają się jako niezamierzony dyptyk płyt, które pozwalają na równie szeroki, jak wiarygodny wgląd w to jak, brzmi współczesny rapowy Kraków; swoiste sequele do legendarnej składanki KRK Rap Atak. Na wydanym po latach nagrywania do szuflady, debiutanckim materiale ĆPAJ STAJLu poza Alikiem i Konym udzielają się bowiem nie tylko Sabot, Gruber i Last Dance, ale też Załaz (UFOCORE!!!), Chińczyk i jeszcze wielu mniej lub bardziej anonimowych reprezentantów małopolskiego podziemia. Bo jak w wywiadzie dla niuansa opowiadał mi swego czasu Cool P – przez jego pokój w mieszkaniu mamy przewijały się w tamtym czasie prawdziwe hordy popaprańców; grafficiarze, jumaki i striptizerki po godzinach, a do tego też liczne zastępy raperów. Tych już zaprawionych w bojach, tych, o których Polska miała dopiero usłyszeć i tych przygodnych, którzy w całym swoim życiu nagrali tylko te kilka wersów, bo przecież freestyle szedł cały czas.

O ile jednak PRAWDZIWA HISTORIA ĆPAJ STAJLU jest na niuansie dosyć skrzętnie udokumentowana, o tyle nie sposób mówić o współczesnym, rapowym Krakowie bez wspomnienia ekipy HASHASHINS, kolejnej bardzo wpływowej i zupełnie osobnej strefy autonomicznej na mapie dawnej stolicy Polaków. Ta skupiona wokół Deysa i Zera ekipa rymujących odszczepieńców przez lata swojej działalności wyrosła bowiem na bardzo ważną i charakterystyczną platformę promocyjną. W jej skład wchodzą kanały social mediowe, label, a od niedawna też stacjonarny sklep i studio nagraniowe znajdujące się na ulicy Kamiennej 54. I choć głównodowodzący tej czeredy – a także większość jej reprezentantów – z Krakowa nie pochodzi, to podejmowane przez nich wątki (post)punkowe czy basowe mają w stolicy Małopolski długie tradycje; w pełne straceńców, burzliwe dzieje tego miasta wpisują się jak ulał. Bo w przemierzanym przez dziesiątki obwoźnych narko-interesów grodzie Kraka – jak rapuje Deys – to dwuznaczne, kiedy dzwonisz po taksówkę, a w lokalnych klubach zwykle łatwiej trafić na którąś post-gatunkową balangę pod szyldem (kontynuującej niskopienne tradycje tego miasta) Czeluści niż stricte-rapową imprezę z trueschoolowym cypherem na scenie. W rzeczonym krajobrazie natomiast brzydki sajko Grimmy i młody Hokusai Zero czują się jak ryby w (gorzkiej) wodzie.

A skoro jesteśmy przy odszczepieńcach, to gdzieś na obrzeżach tego wszystkiego porusza się też CRANK ALL. Postacią na lokalnej scenie jest dosyć kontrowersyjną, ale jego niedawna aktywność wydawnicza jest bezsprzecznie intrygująca i osobna. Na scenie jest od lat, jednak to ostatnie dwa sezony przyniosły mu najwięcej nowych słuchaczy, którzy w 2020 roku nucili za nim: bo dla ciebie głowa to jak Korea, ejejej, a dwa lata później latają po klubie jak kurier Glovo na swoim jednośladzie, na którym, oczywiście, same szimanochy. Dziś co prawda bliżej mu do warszawskiej Hałastry (i migracyjnego Roadmana) niż do któregokolwiek małopolskiego środowiska. Jednak jego bezczelny sznyt nawijania, lubość, z jaką sięga po bardziej elektroniczne, rozbrzmiewające klubowymi parkietami bity i to, jak często bywa widziany z puszką farby, nie mikrofonem, sprawia, że jawi się jako wierny, acz oddzielny wychowanek krakowskich tradycji rapowych. Jego dwa niedawne mixtejpy, opakowane w obrazki kultowego w niektórych kręgach, portugalskiego writera i tatuatora znanego jako Hatory Pabllo, Americano Mixtape z 2020 roku i tegoroczne Africano Mixtape pełne są wątków, które dla historii spisanych w tym tekście są kluczowe.

Litery, nie cyfry

Zajawka na robienie wiecznie sreber / Nigdy się nie kończy – ulice miasta łączy / To głos młodych grzmiący

Tru Kru – „Graffiozo”

Miasto musi być porządnie zrobione – mówi Zulus, cytując swojego kolegę, który, jak większość ludzi związanych z graficznym elementem hip-hopu, lepiej żeby pozostał anonimowy. Graffiti jest przecież fachem o którym większość jego wykonawców woli nie gadać, tylko po prostu to robić. Jednak nie sposób nie wspomnieć tu o wpływie środowiska writerskiego na krakowski rap. Być może Kraków jest jednym z wciąż najbardziej hip-hopowych miast w Polsce, ostoją tego, że w czasach, w których rap już dawno przestał być elementem jakiejkolwiek kultury, tu traktuje się go wciąż jako fragment większej całości. I nie piszę w tym momencie tylko o trueschoolowych głowach, dla których rap musi płynąć pod sampel i pochód boom-bapowych bębnów, a klasyczny, nowojorski panel jest nieodłącznym elementem tego równania. Ale również o stosunkowo młodych ekipach dla których auto-tune jest naturalnym środkiem ekspresji, a zbasowany powark syntezatora równie, bądź nawet bardziej, inspirujący niż soulowa próbka. Dla nich zwykle ładne jest brzydkie, brzydkie jest ładne, a latanie po mieście z puszką na bombie to ważny składnik tego podwórkowego stylu życia.

W większości tych starych ekip, od INS po Wysoki Lot, byli zawsze ludzie, którzy bardziej lub mniej aktywnie malowali. Podobnie jest dzisiaj – od ĆPAJ STAJLU po nas – zaznacza Kobik, którego southowa proweniencja dla wielu twardogłowych reprezentantów środowiska nijak nie łączy się z graffiti.

Dla nas to jest naturalne pole działania i to się cały czas przecina; to jest kultura. Writerzy zawsze byli i dziś wciąż są trendsetterami, których raperzy powinni się trzymać, żeby wiedzieć, czym żyje miasto i co za chwilę będzie w cenie. To, że dzisiaj pół świata popierdala z nerką w kurtkach North Face’a, to nie jest zasługa Drake’a albo kogoś tam innego, tylko właśnie writerów. To samo było wcześniej z gore-texem, Reebokami Classicami i dziesiątkami innych rzeczy. To wszystko zasługa writerów, bo to są ludzie, którzy w tym osiedlowym trybie najczęściej jeździli po świecie, mieli kumpli zza granicy i co chwila przywozili skądś jakieś nowe trendy. Estetyka wyniesiona z malowania pomaga zresztą na każdej płaszczyźnie pracy kreatywnej; zarówno przy muzyce, jak i teledyskach, okładkach czy innych kwestiach wizualnych.

Od pierwszych tagów MSC, utworu Graffiozo Tru Kru na KRK Rap Atak i długoletniego zaangażowania Zooteki w popularyzację murali w Małopolsce, aż po niedawne Menace 2 Society, obrazy, które Kobik sprzedaje na Instagramie i wszędobylską wręcz obecność niektórych rapowych składów, bądź powiązanych z nimi ekip, na murach współczesnego Krakowa – historia małopolskiego rapu i graffiti jest niemożliwa do rozdzielenia. O ile scena warszawska, poznańska czy wrocławska w kwestiach związków rapu z graffiti jest nieco bardziej zdystansowana i tylko pojedyncze ekipy czy ludzie są łącznikami pomiędzy tymi dwoma światami, o tyle w grodzie Kraka wydaje się, że oba te obozy trzymają się dużo bliżej, a ich szlaki nieustannie się przecinają.

Żeby jednak opisać dzieje krakowskiego grafu – rządzące im zależności, punkty styku ze światkiem rapu i wpływ, jaki to wszystko miało na wersy wypowiadane do mikrofonów – to, kto z kim nagrywał, a kto przepadł gdzieś w międzyczasie ze względu na różne miejskie przełożenia, potrzeba byłoby zapewne drugiego takiego tekstu. Tekstu, który nigdy nie powstanie, gdyż łatwo mógłby wpaść w niepowołane ręce, a graffiti, choć po wielokroć ratowało ludzi przed kryminałem i w haśle HIP-HOP SAVED MY LIFE odgrywało chyba zawsze rolę ważniejszą niż rap, to z prawem też nieustannie było na bakier, definicję fame’u filtrowało przez wymóg anonimowości i żadnym organom nigdy się nie kłaniało. Szczególnie w mieście, które system pierdoliło jeszcze za czasów Stalina, hasło JP rozpromowało na skalę porównywalną bądź nawet większą jak Warszawa HWDP, a litery zawsze stawiało wyżej niż cyfry.

W KRK pękają bańki, KRK wygrywa ranking

Ja nie przyjechałem tu na Erasmusa / Jestem u siebie, twoje pierdolenie mnie nie rusza

Kobik feat. Dexter – „Nie przyjechałem tu na Erasmusa”

Tymi literami zapisano całą historię rapowego Krakowa. Miasta, którego rola w historii krajowego hip-hopu nigdy do końca nie wybrzmiała, a które po wielokroć przecierało szlaki, przesuwało granice i nakłuwało ogólnie przyjęte status quo. Europejskiego miasta kultury, którym targa odwieczna Święta Wojna, a pobrzmiewające poezją śpiewaną, bohemiarskie kawiarnie sąsiadują z bramami, w których uliczne drapieżniki kroją turystów z pełnych euro portfeli. Miasta, które większość ludzi kojarzy z zabytkową starówką i być może cały ten jego brud, dla którego rap od zarania dziejów stanowił najlepszą spłuczkę, nie jest tu przez nikogo dobrze widziany. Miasta z którego imprezowych szponów wydarli się nieliczni, a niezbędna przecież do artystycznej ekspresji wrażliwość u wielu została zdeptana przez bezwzględne osiedlowe zależności, które u schyłku zeszłego wieku były nieporównywalnie silniejsze, ale dziś wciąż mają realny wpływ.

Cmentarz, pucha, odwyk, szpital psychiatryczny albo… powrót do mamy, to właściwie jedyne punkty docelowe dla ludzi prowadzących takie życie. Bo nie ma takich gangsterów, co prędzej czy później nie trafiają do ciupy i takich drag manów, co po dziesięciu latach ćpania nie kończą w psychiatryku – krótko i dosadnie konsekwencje życia na ulicy podsumowuje Noude. Te konsekwencje dotknęły też wielu krakowskich hip-hopowców i stanowią chyba niestety najważniejszy powód tego, dlaczego małopolska scena przez trzy dekady swojego funkcjonowania nie dorobiła się zbyt wielu głośnych płyt, rozpoznawalnych postaci i medialnych opracowań. Opracowań, z których to, jakie właśnie czytacie, jest chyba pierwszym od czasu panoramy pełzającej dopiero sceny – Kalego, będącego jeszcze częścią Intoksynatora i narzekających na lenistwo krakowian DJ’ów Krime’a i DMC – w którymś z pierwszych Klanów. W międzyczasie nikt nie pokusił się o to, żeby zadać pytanie, dlaczego Kraków jak zwykle ciągnie się gdzieś z tyłu i czy przez to właśnie nie jest wyjątkowy i osobny. Bo kiedy litery są dla ciebie ważniejsze niż cyfry, a misterne biznesplany przyszłych karier gubią się gdzieś podczas wysokich, acz często koszących lotów przez miasto, to zwykle muzyka wzrasta i kwitnie, wyrywa się wszelkim ramom i inspiruje kolejne pokolenia.

O ile więc Śląsk był na początku psycho, Poznań west coastowy, Warszawa uliczna, a Wrocław rozpoetyzowany, o tyle dawna stolica Polaków była i jest od zawsze niepokorna. Wolnościowa i straceńcza, eklektyczna i przećpana, wiarygodna i kryminalnie powiązana.

To wszystko miało wpływ na historię naszej sceny, bo ludzie obracający się w takim towarzystwie dosyć często idą do więzienia, wpadają w różne problemy i znikają… – zawiesza glos Mercedresu. Rap u zarania dziejów był przecież bardzo uliczny i zawadiacki, był takim podwórkowym urwisem, nie żadną miękką pizdą, co dzwoni po policję albo idzie do sądu bo dostała w ryj; takim „czułym barbarzyńcą”, że posłużę się cytatem z naszej noblistki. Bo sprowadzając to wszystko do kwestii kulinarnych, to ja i wielu moich kolegów zawsze woleliśmy zjeść trochę ostrzej, niż w kółko tylko miękkie kluski.

U nas to wszystko było od zawsze bardzo autentyczne. Ci ludzie, którzy zbudowali scenę, to były postaci prawdziwe i wiarygodne, wręcz folklorystyczne – podchwytuje Noude. Pamiętam, jak zaczęli się tu pojawiać ludzie, którzy już coś wiedzieli na temat tej kultury. Byli mocni, przywieźli coś z Zachodu, mogli nam wyjaśnić albo doprecyzować wiele kwestii. Słuchaliśmy więc razem płyt, oglądaliśmy filmy i ziny, gadaliśmy o graffiti i całej kulturze, a CRUEL – który był jedną z pierwszych i najważniejszych tego typu osób na naszej scenie – pytał nas „chłopaki, co tu się u was dzieje? Hip-hopowcy mają cynkówki koło oczu, doliniarze uczą się rapować; u nas czegoś takiego nie ma”.

I choć podobne osiedlowe przełożenia miały i niekiedy wciąż mają wpływ na większość lokalnych scen w innych miastach Polski, to albo nie były tam nigdy tak silne, albo też wcześniej udało się z nich gdzieniegdzie wyjść. Być może w skrajnie scentralizowanej Polsce nie bez wpływu pozostaje to, że z Krakowa nie ma wylotówki na Warszawę, co symbolicznie wręcz obrazuje niechęć krakusów do stolicy, w której znajduje się przecież większość wydawnictw, mediów i ludzi decydujących o tym, którędy ta branża może dalej pójść. W oderwaniu od tego, z roku na rok coraz bardziej merkantylnego i komercyjnego ekosystemu można jednak zwykle zrobić więcej, inaczej i bardziej bezkompromisowo. A nie oszukujmy się, szlaki dla tych, którzy później spijają śmietankę reklamowych kontraktów, stadionowych tras i fanowskiego kultu, zawsze przecierali ci, których biografie są często zupełnie zapomniane, a ich ksywki niby coś ludziom mówią, ale nikt nie wie, co dokładnie.

Tak przecież było z przyćmioną przez Deuter i Kazika Chwilą Nieuwagi, zapomnianym już niestety w dobie krajowego dancehallowego boomu Mercedresu i dobrobitowym, basowym poruszeniem, które udeptało ziemię dla nadejścia takich projektów jak dzisiejszy Święty Bass. I choć Wysoki Lot wciąż nie ma kontraktu, ĆPAJ STAJL częściej doceniają dziennikarze niż masy, a Kara po chwili szerszego zainteresowania i gościnnym udziale u Margaret utknęła w getcie ulicznej niszy, to znów na południu czuć dzisiaj ten sam kreatywny ferment, jak w czasach wczesnej Zooteki. Ponoć wręcz możemy się niedługo doczekać drugiego KRK Rap Atak. Jak mówi Zulus, jest to projekt już zapowiedziany i wdrażany; premierę chcielibyśmy zrobić jeszcze w tym roku. Oby tak więc się stało. Oby lecącego coraz szerszym łukiem CRANK ALLa, miarowo przebijającego kolejne mury, niesłychanie konsekwentnego Kobika i wciąż jeszcze czekającego na docenienie jego pionierskich southowych ruchów Last Dance’a też nie dotknęła klątwa Krakowa.

Pato-pop. Postludium

Tylko nie mówcie, że zabiłem Michaela Jacksona drugi raz

Popek Monster – „Dirty Diana”

Psy bez kagańców, we Wiśle zwłoki, totalny lajt / Stragany, smród, pijany dziad i obdarte bloki / Dzieci w kałużach i złodzieje aut; brudny szmal / Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj / Po Grzegórzkach hasałem jako szkrab / Czy deszcz, czy grad, nie słuchałem rad; nic nie było ot tak / Pamiętam pierwszy plan, pierwszy fight; babcia patrzyła z balkonu, myśląc: co za słodki drań / Parę lat później już śmigałem z ziomkami, z rosnącymi długami i ostrymi sprzętami / Głupie pomysły wdupcały się drzwiami i oknami, sąsiedzi nie mogli spać ale psiarni nie wzywali / Na podwórku zawsze melanż aż nam ławki odebrano / Za to żeśmy darli japę jeszcze głośniej o siódmej rano / Po wódzie i dragach i prawie w agonii; tylko jedna osoba umiała nas rozgonić - nawija Alik w na wskroś profesjonalnym, a dodatkowo jeszcze dosyć elegancko prezentującym się studiu, gdzieś na Pojezierzu Łagowskim. Za stołem mikserskim profesjonalny realizator, po jego prawicy utytułowany producent, a wokół grupa instrumentalistów, którzy choć z rapem nie mają na co dzień za wiele wspólnego, to i tak palą się do tego, żeby rozbudowywać ten numer na wszelkie możliwe sposoby. Numer ten z jednej strony jest na wskroś krakowski, celnie podsumowujący szereg wątków z tego tekstu, a z drugiej – nie jest sensu stricte rapem. To przystępna, popowa wręcz piosenka, dedykowaną zmarłej babci herszta ĆPAJ STAJL, melodyjną elegią, w której refrenie Cool P śpiewa: Nie martw się, obiecuję, że nigdy nie stoczę się i nie skończę aż tak źle jak żule na ławkach na Plantach.

O ile bowiem trzy płyty ĆPAJ STAJL noszą znamiona pozaśrodowiskowego eklektyzmu, o tyle na swoim pierwszym solowym albumie Alik stawia kolejny krok na drodze do wyjścia z getta. W kontekście sceny, nad którą zawsze ciążyło fatum straceńczego wręcz melanżu i cień pobliskiego kryminału, a niektórzy jej reprezentanci skończyli niestety jak ci żule na ławkach, jego teksty można wręcz odczytywać jak requiem dla wszystkich zależności rządzących małopolskim środowiskiem hip-hopowym przez blisko trzy dekady jego istnienia. Przygotowana przez Alika demo wersja kompozycji, która towarzyszy tym słowom, jest tymczasem przekładana na zespół muzyków, przearanżowana i rozbudowywana, w procesie znanym zwykle dużo bardziej mainstreamowym wykonawcom czy wręcz gwiazdom pop. Trudno nazwać rapem efekt tych prac, nawet podług dzisiejszych, szerokich ram tego pojęcia. Nie pasuje do tego też jednak żadna inna powszechnie wykorzystywana kategoria muzyczna. O ile bowiem definicja popu zakładająca, że to po prostu muzyka popularna, melodyjna i przystępna, w ogromnej mierze zdaje się opisywać to co akurat wychodzi ze studyjnych odsłuchów, o tyle w polskiej muzyce rozrywkowej nie było wcześniej przykładów na pop równie wulgarny i naturalistyczny, przećpany i szczery, w swojej tematyce po wielokroć trudny, a jednocześnie niepostrzeżenie wgryzający się w podświadomość i mimowolnie nucony. Żaden pop alternatywny, niezależny czy indie; pato-pop czasów obecnych.

Więc – jak właśnie śpiewa w kabinie do nagrywania wokali Alik – Dziwko, ty kochaj mnie, póki tu jeszcze jestem / Dziwko, ty kochaj mnie, choć jestem szaleńcem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.
Komentarze 0