Jakaś klątwa musiała ciążyć nad Expend4bles. Odejście i powrót Sylvestra Stallone’a; pandemia; problem z decyzją, czy robimy właściwą część franczyzy, czy spin-off poświęcony postaci Jasona Stathama. Chocholi taniec skończył się zasłużoną katastrofą w kinach.
Po druzgocących prognozach przyszło rozliczenie box office'u, które okazało się jeszcze brutalniejsze dla paczki Sly'a niż zakładano w najgorszych scenariuszach. Film z budżetem na poziomie stu milionów dolarów zarobił w weekend za oceanem niewiele ponad osiem baniek, uzyskując przy tym – zawrotną – kilkunastoprocentową ocenę na Rotten Tomatoes. I taki będzie najprawdopodobniej smutny finał popularnej serii.
Niezniszczalni wzięli się na początku poprzedniej dekady z genialnego w swej prostocie pomysłu, żeby wykorzystać tęsknotę za kinem akcji lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, łącząc bohaterów napierdalanek z VHS-ów w drużynę na kształt Avengersów. Jeszcze przed pierwszymi Avengersami.
W trzeciej części franczyza złapała co prawda zadyszkę, ale wcześniej zapewniała głupawą, bezpretensjonalną i rozkoszną rozrywkę. Czyli właśnie to, czego można było oczekiwać po crossover episodzie dla publiki wychowanej na Rockym, Rambo, Uniwersalnym żołnierzu, Szklanej pułapce, Zabójczej broni czy Predatorze. Ale też tym młodszym – od, powiedzmy, Transportera.
Trwał więc w Niezniszczalnych urzekający festiwal boomeriady. Prosty jak konstrukcja cepa, ale skuteczny. Uderzający pięknie w nostalgiczne nuty za sprawą obecności legend gatunku na ekranie; tych z podstawowego składu i dochodzących – jak Jet Li, Arnold Schwarzenegger, Bruce Willis, Mickey Rourke, Eric Roberts, Chuck Norris czy Jean-Claude Van Damme.
Problem zaczął się wraz z trójką, ale nawet wówczas trudno było przypuszczać, że Niezniszczalni wrócą w znacznie gorszej formie; niemal dekadę później. Często powtarza się w rozmowach o futbolu, że nazwiska nie grają. No to nie jest żadną tajemnicą, że w Expendables akurat grają. Mamiono więc jeszcze kilka lat temu perspektywą obecności Pierce'a Brosnana, Jacka Nicholsona i Clinta Eastwooda w obsadzie, ale ostatecznie z nowych postaci przez ekran przewijają się 50 Cent, Megan Fox i Andy García. Dla porównania – poprzednio udało się ściągnąć Mela Gibsona, Harrisona Forda, Antonio Banderasa i Wesleya Snipesa. Jakby mało było obsadowych strzałów ślepakami – projekt na kilka miesięcy został porzucony przez samego Stallone'a. Aktor dał się w końcu namówić do powrotu, ale jego udział jest dość symboliczny.
Expend4bles sprawiają przy tym wrażenie zrealizowanych zupełnie po kosztach. Dwie chujolokacje na krzyż, karykaturalne CGI rodem z czołówki fantastycznego zestawienia redakcji Mojo... Do rangi symbolu urasta w tym kontekście pogłoska o tym, że nie zapłacono greckim żołnierzom zaangażowanym w produkcję. Scenarzyści grają kliszami bez polotu, żenują dialogami, dokonują aktu rozpaczy w plot twistach. Ich wysiłki najlepiej podsumowuje z kolei ta scena, gdy na finał Lee Christmas (Statham) zostaje zapytany przez innego z bohaterów, czy rozumie, dlaczego tak się to wszystko musiało potoczyć, a w jego oczach dostrzegalna jest absolutna pustka.
Expend4bles: wh4t a lo4d of cr4p – napisał po seansie recenzent Daily Telegraph i nie ma tu nic więcej do dodania. Niezniszczalni po latach stylowej rozpierduchy okazali się aż za bardzo zniszczalni.
