Nigdy nie lekceważ tymczasowego trenera. Hans-Dieter Flick i renesans Bayernu

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
bayernglowne-1.jpg
Roland Krivec/DeFodi Images via Getty Images

Monachijczycy po ośmiu latach spotykają się ze swą traumą. Chelsea, prowadzona przez tymczasowo tam pracującego Roberta Di Mattea, w 2012 roku sprzątnęła im Ligę Mistrzów sprzed nosów. Teraz sami liczą na podobny scenariusz.

Najpóźniej od 19 maja 2012 roku w Bayernie Monachium wiedzą, by nigdy nie lekceważyć zespołu prowadzonego przez trenera tymczasowego. Tamten wieczór już na zawsze pozostanie czarną datą w historii bawarskiego klubu. Uli Hoeness, były prezydent, przypomina sobie, jak dzień później obudził się ze straszną myślą, że takiej szansy, by wygrać Ligę Mistrzów w swoim mieście już nigdy nie będzie. Prezes Karl-Heinz Rummenigge przypomina sobie, jak jechał przez puste i smutne miasto, które miało wtedy być pełne i rozśpiewane. Bayern przegrał jednak po rzutach karnych z Chelsea, choć przez pełne sto dwadzieścia minut niepodważalnie dominował. Roberto Di Matteo dał wtedy Romanowi Abramowiczowi to, czego wcześniej nie dali Jose Mourinho, Carlo Ancelotti czy Luiz Felipe Scolari, a później choćby Antonio Conte czy Maurizio Sarri. Wielkie projekty też potrzebują czasem odrobiny przypadku.

WSTRZYMANE POSZUKIWANIA

Osiem lat później to Bayern przystępuje do meczu z Chelsea, mając na ławce trenera tymczasowego. Hans-Dieter Flick pierwotnie miał prowadzić zespół tylko do zimy. Obecnie obowiązująca wersja mówi, że były asystent Joachima Loewa zostanie do końca sezonu. Poszukiwania jego następcy jednak ucichły. W Bayernie są tak zachwyceni Flickiem, że liczą, iż przypadkiem to właśnie w nim znaleźli trenera, którego od odejścia Pepa Guardioli szukali.

TRUDNY POCZĄTEK

Rummenigge, jako największy krytyk zwolnionego w listopadzie Nika Kovaca, nawet gdy ten wygrywał, kręcił nosem. Uważał, że Bayern ma zwyciężać w określony sposób. - Ofensywny, dominujący futbol, oparty na posiadaniu piłki – powtarzał przy każdej nadarzającej się okazji. Wydawało się, że po zaniedbaniach na rynku transferowym, spóźnionej wymianie pokoleniowej i nieszczęśliwych wyborach trenerów, futbol z czasów Guardioli, Louisa Van Gaala czy Juppa Heynckesa nie jest już w Monachium do otworzenia. Gdy startowała Liga Mistrzów, Bayern wyjątkowo nie był zaliczany do wąskiego grona kandydatów do zwycięstwa. Nie po upokorzeniach na rynku transferowym, jakich doznawał w lecie 2019. Nie po tym, jak prezentował się w każdym praktycznie aspekcie.

PROBLEMY KONKURENCJI

W piłce sytuacja potrafi zmieniać się jednak błyskawicznie. Pod koniec lutego nie widać w Europie wcale tak wielu drużyn, które byłyby zdolne do wygrania Ligi Mistrzów. Real Madryt i Barcelona wciąż nie wygrzebały się z dołków. Atletico Madryt, nawet po wygranej z Liverpoolem, wciąż jest tylko wspomnieniem drużyny sprzed kilku lat. Juventus Turyn Sarriego nie wydaje się silniejszy niż w poprzednich latach. Paris Saint-Germain ciągle rozsadzają te same problemy. Manchester City nawet w Anglii, gdzie zwykle był silniejszy niż w Europie, przestał być nietykalny. Jest wprawdzie jeszcze Liverpool, ale i on, wyjeżdżając na kontynent, potrafi się mylić, co pokazały podróże do Neapolu, czy Madrytu. Konkurencja nie wydaje się tak silna, jak jeszcze w sierpniu.

GRA JAK DAWNIEJ

Bayern z kolei przestał się wydawać tak słaby. Okazało się, że faktycznie wystarczyło wymienić Kovaca na jego asystenta, który od piętnastu lat, gdy zwolniono go z III-ligowego Hoffenheim, nie prowadził samodzielnie żadnej drużyny, by monachijczycy zaczęli wygrywać seryjnie i w sposób, jakiego oczekują szefowie. - Wraz z Flickiem do drużyny wróciła filozofia Bayernu – cieszy się w Kickerze Rummenigge. - Drużyna jest przed meczami nastawiona tak, jak była za Van Gaala, Heynckesa, czy Guardioli. Flick to ważny czynnik. Ma dobre relacje z drużyną i radzi sobie w kontaktach z mediami – chwali trenera.

DŁUGI MIESIĄC MIODOWY

Początkową efektowną grę oraz dobre wyniki można było tłumaczyć efektem otwarcia okna w zatęchłym pokoju. Piłkarze i Kovac byli sobą wzajemnie zmęczeni. Flick pogłaskał niedopieszczonych, postawił na niezadowolonych i mógł się cieszyć z efektów. Miesiąc miodowy trwa już jednak trzy miesiące, a na sielankowym obrazku nie widać żadnych ciemnych chmur. Przy ograniczonych kadrowych możliwościach, Flick znalazł wiele rozwiązań, które jak na razie znakomicie się sprawdzają.

OSTATNI POMYSŁ KOVACA

Do największych zmian względem czasów Kovaca doszło w obronie, która wydawała się najsłabszym punktem Bayernu. Po poważnych kontuzjach Niklasa Suelego i Lucasa Hernandeza, którzy przed sezonem byli planowani jako podstawowi stoperzy, Chorwat wystawił na mecz z Eintrachtem Frankfurt, jak się okazało jego ostatni, kompletnie zaskakującą czwórkę. Benjamin Pavard, wyuczony stoper, grał na prawej obronie. David Alaba, nominalny lewy obrońca, był stoperem. Alphonso Davies, szkolony jako skrzydłowy, był lewym obrońcą. Każdy z tych zawodników już oczywiście wcześniej na tych pozycjach grywał, ale dla żadnego nie było to miejsce, w którym czuje się najlepiej. Efektem była klęska 1:5 i zwolnienie trenera.

ODMIENIONA DEFENSYWA

Flick niespodziewanie przy tym ostatnim pomyśle Kovaca jednak został. I okazało się to znakomitym ruchem. Davies, 19-letni Kanadyjczyk, który wielbił Didiera Drogbę, strzelca gola w bolesnym dla Bayernu finale z 2012 roku i którego ojciec jest wielkim fanem Chelsea, to największy wygrany ostatnich miesięcy w Bayernie. Gdy widzi się szybkość, z jaką biega od linii do linii, dziesięć milionów euro wydane na jego transfer z Vancouver Whitecaps wydaje się groszami, a Hasan Salihamidzić, dyrektor sportowy, który go tam wypatrzył, wyrasta na wizjonera. Po tych zmianach drugie życie dostał Alaba, który w poprzednich latach trochę zatrzymał się na lewej obronie w rozwoju. Boateng, otrzymawszy u boku kogoś szybszego od siebie, może częściej eksponować atuty niż wady. A Pavard może nie jest tak skuteczny w grze do przodu, jak był Joshua Kimmich, ale za to zwykle lepiej od Niemca zabezpiecza bramkę. Gdy wszyscy przyzwyczaili się do gry w takiej konfiguracji, okazało się to rozwiązanie wręcz idealne. Jest tu siła fizyczna (Boateng i Davies) i szybkość (Alaba i Davies). Jest możliwość dobrego wprowadzania piłki (Boateng i Alaba), uważna gra w defensywie (Pavard) i wsparcie ofensywy (Davies). Prz tak stabilnej czwórce obrońców także Manuel Neuer zaczął grać na poziomie zbliżonym do dawnego. Błąd w ostatnim meczu z Paderborn to w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu epizod, a nie coś powtarzalnego.

NOWE SERCE ZESPOŁU

Tak zestawiona obrona pozytywnie rezonuje na cały zespół. Obsadzenie Pavarda na prawej obronie pozwoliło zbudować środek pola wokół Kimmicha i Thiaga. Sam Hiszpan zbyt słabo radził sobie w defensywie, przez co drużyna była zbyt podatna na kontrataki rywali. Z kolei ustawianie obok niego Javiego Martineza sprawiało, że zespół gorzej wyglądał w rozegraniu. Kimmich ma atuty defensywne, ale potrafi też dobrze uczestniczyć w płynnym wymienianiu piłki. A przy tym dla kogoś, kto — jak on — ma ambicje bycia liderem drużyny, przesunięcie do środka boiska jest dobrą informacją. Jak w pierwszych tygodniach sezonu Bayern opierał się na plecach Roberta Lewandowskiego i Neuera, tak w ostatnich tygodniach powstał między nimi całkiem stabilny szkielet.

RENESANS MUELLERA

Podobnie jak w 2012 roku należy do niego Thomas Mueller, który za czasów Kovaca pierwszy raz w karierze miał bardzo poważną ochotę odejść z klubu. Już nie ma. Chorwat długo zmagał się z pytaniem, jak pogodzić Niemca, będącego symbolem klubu, z Coutinho, nowo pozyskaną gwiazdą. Flick postanowił ich nie godzić. Brazylijczyka spisał na straty, widząc, jak się prezentuje i uznając, że klub i tak go w lecie nie wykupi. Skupił się na odbudowaniu Muellera, który znów jest kluczową postacią, jak za najlepszych czasów. U Flicka zdobył już siedem bramek i zaliczył jedenaście asyst. Wreszcie znów ma kto pomagać Lewandowskiemu i od czasu do czasu go odciążać, co wiąże się też z wyczekiwanym sięgnięciem po młodych zawodników. Pod koniec jesieni dwa ważne gole strzelił po wejściu z ławki Joshua Zirkzee, napastnik, o którego istnieniu za rządów Kovaca mało kto wiedział.

ZNAKOMITY CZAS

Wszystkie dobre decyzje podjęte przez tymczasowego trenera przyniosły nie tylko widoczną, ale też bardzo wymierną zmianę. Z siedemnastu meczów, w których prowadził zespół, wygrał aż czternaście. Przegrał jedynie z Bayerem Leverkusen i Borussią Moenchengladbach, zremisował z Lipskiem. Wszystkie te mecze łączy jednak to, że Bayern był w nich zdecydowanie lepszy, a straty punktów naprawdę były wyłącznie wypadkami przy pracy. Za czasów Kovaca Bayern przestał być dla reszty ligi nietykalny. Za czasów Flicka znów zaczął. Jeśli przegrywa, to pechowo, a nie zasłużenie, jak coraz częściej zdarzało się wcześniej.

POWRÓT DOMINACJI

O dominacji Bayernu wszystko mówi bilans bramkowy 55:14. To oznacza o dwanaście goli strzelonych więcej niż w początkowej fazie sezonu za czasów Kovaca, a przy tym aż o dziesięć straconych mniej. Monachijczycy poprawili się na każdym polu. W Bundeslidze już są liderem, choć Flick przejmował ich na czwartym miejscu. A w tym sezonie wyjątkowo mają z kim przegrać na własnym podwórku, bo europejskie występy Borussii Dortmund i Rasenballsportu Lipsk pokazują, że trzeba ich traktować poważnie. Bayern, gdy jest w formie, jest jednak od nich lepszy. A ostatnio ciągle jest w formie.

PROBLEMY W TRYBIE OSZCZĘDNOŚCIOWYM

Odkąd Flick przejął zespół, Bawarczycy sześcioma bramkami rozbili Crvenę Zvezdę Belgrad, pięcioma Werder Brema i Schalke, a czterema Borussię Dortmund, Fortunę Duesseldorf i Herthę Berlin. Co jednak ważniejsze, w wielu meczach, by pewnie wygrać, nie musieli grać na sto procent możliwości. Bayern wrócił do stylu, w którym w początkowych minutach rzuca się na rywala, pozbawiając go złudzeń, a później kontroluje grę. Tak było choćby w Kolonii, gdzie monachijczycy po dwunastu minutach prowadzili 3:0, czy w Moguncji, gdzie taki sam wynik osiągnęli po dwudziestu sześciu minutach. Jedyne, do czego można się przyczepić, to tryb oszczędnościowy Bayernu. Zespół Flicka potrafi zmiażdżyć i rozstrzelać rywala, ale gdy próbuje grać na pół gwizdka i oszczędzać energię, potrafi jeszcze wpaść w tarapaty. Było to widać w obu wspomnianych meczach, ale także w pucharowym z TSG Hoffenheim, gdy Bayern omal nie roztrwonił prowadzenia 4:1. Nad tym trener na pewno musi jeszcze pracować. O ile w pierwszych połowach jego piłkarze zwykle są lepsi od każdego, w drugich zwalniają uścisk, przez co potem dostają czasem rykoszetem. Tylko dlatego stracili punkty z Lipskiem czy Gladbach, które w pierwszych połowach nie miały nic do powiedzenia.

INNY PUNKT WYJŚCIA

Przed rokiem Bayern przystępował do dwumeczu z Liverpoolem w 1/8 finału Ligi Mistrzów skazany na odpadnięcie. Tak też się zaprezentował. Na Anfield skupił się na wytrącaniu rywalom atutów. U siebie, gdy szybko stracił gola, nie był już w stanie przycisnąć drużyny Juergena Kloppa, odpadając z Ligi Mistrzów najszybciej od dziesięciu lat. Teraz monachijczycy przystępują do rywalizacji z zupełnie innego pułapu. Nie tylko dlatego, że Chelsea wydaje się przeszkodą znacznie łatwiejszą do przeskoczenia, niż w zeszłym roku „The Reds”. Dziś to Bayern chce dominować. Bayern chce pokazać, kto jest faworytem. Bayern ma rozdawać karty. Jeśli ma przegrać, to tylko w taki sposób, jak przed ośmioma laty: nieszczęśliwie i kompletnie niezasłużenie. Do nieodległych czasów, w których Bayern czeka, co zrobi rywal, nikt już w Monachium nie chce wracać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.