Ma 29 lat, a mimo to doświadczeniem w łyżwiarstwie szybkim przebijają ją znacznie młodsze koleżanki. Na igrzyskach w Pekinie w teorii nie powinna się znaleźć, ale los oddał jej to, co należne. Kiedy my patrzyliśmy na to, co zrobią Kaja Ziomek i Andżelika Wójcik, ona obok nich walczyła z historią. Jeszcze nigdy wcześniej czarnoskóra kobieta nie zdobyła złota igrzysk w zimowej konkurencji indywidualnej. Teraz to się zmieniło, a wszystko za sprawą Erin Jackson.
Igrzyska olimpijskie widziały już wiele nieprawdopodobnych historii mistrzów, którzy z różnych względów nie powinni nawet na nich startować. Niewiele jest jednak opowieści mówiących o olimpijczykach, którzy trafili na igrzyska zaledwie cztery miesiące po rozpoczęciu poważnych treningów w danych dyscyplinie. Niewiele jest też takich, w których mistrz olimpijski zaczyna brać udział w poważnych zawodach w wieku 25 lat. Obie te rzeczy charakteryzują Erin Jackson – i to nie są ostatnie wyjątkowe okoliczności jej olimpijskiego triumfu.
NA ROLKACH DO… WROCŁAWIA
Jackson urodziła się w Ocali – średniej wielkości miasteczku na Florydzie. Biorąc pod uwagę, że mówimy o jednym z cieplejszych stanów w Stanach Zjednoczonych, łyżwiarstwo szybkie nie od razu było jej pisane. Jeździła chwilę na „figurówkach”, ale lód zdecydowanie nie został jej pierwszą miłością. Wybrała jazdę na rolkach, do której jak się okazało miała naprawdę duży talent i szybko zaczęła odnosić sukcesy, bo za taki należy uznać mistrzostwo świata juniorów w wyścigu na… 500 metrów – ten dystans chyba już na zawsze będzie jej ulubionym.
O jakimkolwiek sporcie olimpijskim Jackson jeszcze wtedy nie myślała. Powód był prosty – była naprawdę świetną „rolkarką”. W latach 2012-13 uznano ją nawet za najlepszą w Stanach Zjednoczonych. Ścigała się i… używała przemocy, bo poza wyścigami można ją było też zobaczyć w roller derby – kontaktowej odmianie rolkarstwa lub wrotkarstwa, całkiem popularnej w USA. Bywała nawet MVP play-offów w niektórych rozgrywkach, a ESPN pisało artykuły o „rolkarce, która odmienia świat roller derby”.
Jednak przemoc i adrenalina to jedno – najważniejszy dla jej późniejszej kariery był fakt, że wciąż ścigała się na najwyższym poziomie. Jackson zwyciężyła w igrzyskach panamerykańskich a jeszcze chwilę przed tym, jak przeniosła się na łyżwy, wystartowała w innych igrzyskach – tych dla sportów nieolimpijskich. World Games odbywały się wtedy (2017) we Wrocławiu i mało kto z będących na zawodach rolkarskich kibiców przewidywał, że jedna z tych zajmujących dalsze miejsca zawodniczek za kilka miesięcy pojedzie na zimowe igrzyska olimpijskie.
SKĄD ONA SIĘ WZIĘŁA?
Mówiliśmy, że to filmowa historia, więc gdyby faktycznie przenieść całą sytuację na duży ekran, to teraz nadszedłby moment, w którym do załamanej po słabszym starcie w World Games Erin podszedłby jej trener lub mentor i zasugerował: „a co gdyby spróbować łyżew?”.
W rzeczywistości myślała o tym od jakiegoś czasu, ale nie była w stanie zadeklarować nowej dyscypliny na stałe. Zaczęła zresztą w Holandii – kraju zakochanym w łyżwiarstwie szybkim – po tym, jak spróbowała tego odwiedzając koleżankę.
Z jednej strony można powiedzieć, że to proste i łyżwiarzom dość często zdarza się zaczynać od rolek lub na rolkach w lecie trenować. Z drugiej jeśli ktoś zmienia dyscyplinę tak drastycznie, z letniej na zimową, to zazwyczaj robi to najpóźniej w wieku juniorskim. A Jackson niedługo po wspomnianych World Games skończyła 25 lat.
Problem nie był z samą zmianą – nikogo nie zdziwiłoby, gdyby startowała sobie na łyżwach w jakichś lokalnych zawodach w USA. Problem był z wejściem na najwyższy międzynarodowy poziom, o czym myślała od samego początku. Udało jej się to błyskawicznie, a po czterech miesiącach od pierwszych startów na poważnym poziomie… pojechała na igrzyska w Pjongczangu (2018). Furory tam rzecz jasna nie zrobiła, ale już sam debiut zdawał się czymś niemożliwym.
GRA ZESPOŁOWA
W kolejnych latach powoli się rozwijała, jednak nic nie wskazywało na to, że coraz starsza przecież zawodniczka będzie w stanie nagle wskoczyć na najwyższy poziom i bić się o medale dużych imprez. Była siódma na mistrzostwach świata na początku 2020 roku, a potem… zniknęła. Oczywiście nie dosłownie – nie jest to historia, w której całkowicie przeciętny sportowiec znika na pół roku w nieznanej lokalizacji, a potem wraca w chwale promieniując od środków dopingowych. Powód jest prosty i znany nam aż za dobrze – pandemia. W sezonie 2020-21 rozegrano zaledwie dwa wyścigi na każdym dystansie w ramach Pucharu Świata i wzięli w nich udział głównie Europejczycy - Amerykanie (i kilka innych reprezentacji) spisali już sezon na straty.
Dało to Jackson czas do treningów i kiedy świat po prawie dwóch latach przerwy zobaczył ją na starcie olimpijskiego sezonu, wszyscy przecierali oczy ze zdumienia. Na Pucharze Świata w Tomaszowie Mazowieckim wygrała oba starty na 500 metrów. Potem dołożyła dwa kolejne zwycięstwa w trakcie sezonu, co sprawiło, że przed igrzyskami miała na koncie cztery zwycięstwa (i dwa inne miejsca na podium) w ośmiu startach – razem z Nao Kodairą i Rosjankami Angeliną Golikową oraz Olgą Fatkuliną tworzyła grono poważnych faworytek do medali.
Rzecz w tym, że nawet wtedy Jackson nie mogła być pewna występu na igrzyskach. Wszystko przez amerykański system kwalifikacji opierający się na tzw. „trialsach” – jeśli nie wygrasz eliminacji o miejsce w reprezentacji na własnym podwórku, nie jedziesz. Doskonale znają ten system kibice lekkoatletyki, bowiem niejednokrotnie pozbawiał on czołowych sportowców świata wyjazdu na najważniejszą imprezę czterolecia. Daleko nie trzeba szukać – na igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro (2016) nie pojechała biegająca na 100 metrów przez płotki Kendra Harrison, mimo tego że chwilę przed nimi pobiła rekord świata. Powodem była ogromna rywalizacja w amerykańskiej reprezentacji i dopiero czwarte miejsce na „trialsach”.
Amerykańskie eliminacje w każdej z dyscyplin są brutalne i nie wybaczają błędów – możesz być absolutnym dominatorem, który od pięciu lat nie przegrał zawodów, ale jeżeli potkniesz się na płotku, zrobisz falstart czy upadniesz, to na igrzyskach cię nie ma. Możesz też być liderką Pucharu Świata i zdecydowanie najlepszą z amerykańskich łyżwiarek na 500 metrów… a potem poślizgnąć się na kwalifikacjach krajowych.
Według zasad Jackson nie miała prawa pojechać na igrzyska. Trzymając się konwencji filmowej, w tym miejscu dostalibyśmy przełomową scenę, w której do zrozpaczonej błędem Jackson (koniecznie przy grającej na emocjach muzyce) przychodzi jej koleżanka i mówi, że to jej należy się miejsce i to ona powinna pojechać na igrzyska do Pekinu.
I o ile przy poprzedniej „scenie” rzeczywistość nam się trochę rozjechała, o tyle tutaj dokładnie tak było. W roli koleżanki wystąpiła Brittany Bowe, która wygrała eliminacje, lecz stwierdziła, że to Jackson jest największą (i w zasadzie jedyną) szansą USA na medal. Piękny gest, który zresztą został jej wynagrodzony – jedna z zagranicznych rywalek zrezygnowała z udziału i Bowe ostatecznie i tak wystartowała na 500 metrów jako zawodniczka rezerwowa.
Jackson wiedziała, że nie może nie wykorzystać takiej szansy. Jadąc w parze z Kają Ziomek ustanowiła najlepszy czas zawodów i została mistrzynią olimpijską.
Pokonała wszystkie największe rywalki, które zresztą pokazały, że trudno wywiązać się z roli faworyta – jedynie Golikowa zdobyła brązowy medal. Kodaira i Fatkulina nie były nawet blisko. Tymczasem Jackson pojechała idealnie i przeszła do historii. Jest pierwszą od dwudziestu lat amerykańską złotą medalistką olimpijską w łyżwiarstwie szybkim. Jest też pierwszą w historii Afroamerykanką, która zdobyła złoto na igrzyskach w konkurencji indywidualnej.
A to wszystko po historii rodem z Hollywood, po wszystkich ekspertach mówiących jej, że nie ma opcji, żeby wejść na najwyższy poziom, bo zaczyna za późno. Najwyraźniej nigdy nie jest za późno, a Erin Jackson już na zawsze będzie inspiracją dla kolejnych generacji olimpijczyków ze Stanów Zjednoczonych.
Komentarze 0