Jeszcze niedawno wydawało się to kompletnie nierealne, jednak właśnie nastąpiło – Vince McMahon odszedł na emeryturę. Rządzący twardą ręką i nielubiany przez fanów i wrestlerów właściciel WWE został zmuszony do ustąpienia po dużym skandalu związanym z jego nazwiskiem. Władzę nad kreatywną częścią biznesu przejmie jego przeciwieństwo – Paul Levesque, znany lepiej jako Triple H. Czy zmiany faktycznie mogą nadejść tak szybko?
O powodzie emerytury McMahona pisaliśmy już jakiś czas temu. Jeszcze wtedy nie było wiadomo, czy głośne na całe Stany Zjednoczone sprawy o molestowanie seksualne zmuszą go do odejścia. Sam zachowywał się jakby nic się nie wydarzyło, a wiele głosów z wewnątrz mówiło wprost – chyba tylko śmierć jest w stanie odciągnąć go od władzy. A i tego niektórzy nie byli pewni.
POZYTYWNA NIESPODZIANKA
Nawet kiedy sam McMahon poinformował, że odchodzi na emeryturę (oczywiście bez wspomnienia dlaczego), znający go fani nie chcieli za bardzo w to uwierzyć. „Na pewno będzie sterował wszystkim z tyłu i to tylko PR-owy ruch”, „jako właściciel na pewno nie pozwoli na zmiany” – trudno się temu zresztą dziwić, bo przez lata tak to właśnie wyglądało.
McMahon był niemalże wrestlingowym dyktatorem. Potrafił wprowadzić w życie nawet najgłupszy pomysł, bo nikt nie był w stanie mu się sprzeciwić. Przez lata nie miał poważnej konkurencji na amerykańskim rynku, więc mimo spadków w oglądalności, WWE nadal było na topie. Nawet jeśli w teorii federacja przeprowadzała zmiany, to w praktyce ostatnie słowo zawsze należało do Vince’a, a w jego głowie nie zmieniało się nic.
Co więcej, nawet wrestlerzy nie do końca w to wierzyli. Jeden z nich anonimowo powiedział portalowi Fightful Wrestling, że uwierzy w to, jak pojedzie na galę i po wejściu za kulisy nie zobaczy tam właściciela WWE.
Okazało się, że właśnie tak jest. Wraz z emeryturą Vince’a, WWE ogłosiło kolejne zmiany. Jego córka, Stephanie, zajęła jego pozycję jako „chairwoman” oraz „co-CEO”, do spółki z Nickiem Khanem, zajmującym się w WWE sprawami biznesowymi. Z kolei mąż Stephanie, Paul Levesque, będzie zajmował się relacjami z wrestlerami oraz warstwą kreatywną. W skrócie – będzie najważniejszą postacią dla fanów, bo to on będzie decydował o tym, kto i w jaki sposób pojawia się na ekranie.
Dla wrestlerów jest to sytuacja idealna, której mało kto się spodziewał. Dotychczas wszystkie tego typu scenariusze kończyły się konkluzją, że Vince i tak będzie wszystkim sterował z tylnego siedzenia lub pozostawi cały biznes nie w rękach córki i zięcia, a swoich „potakiwaczy”, którzy nie zmienią nic.
JAK YIN I YANG
Tymczasem trzy najważniejsze osoby w federacji to aktualnie bardzo lubiana przez wrestlerów Stephanie McMahon, Khan, który co prawda nie należy do ulubieńców pracowników WWE, ale nadal nie jest to poziom Vince’a czy jego przybocznych, oraz najważniejszy z całej trójki – Paul Levesque, szerzej znany jako Triple H.
Triple H to jeden z najbardziej utytułowanych wrestlerów w historii WWE. Kilkunastokrotny mistrz federacji, który przez lata był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci tego biznesu. Jednak nie dlatego cały świat wrestlingu świętuje. Powodem jest fakt, że to właśnie on był odpowiedzialny za najlepszy w ostatnich latach produkt wydawany przez WWE, czyli galę NXT.
W teorii miał to być poligon doświadczalny. Trafiali tam niedoświadczeni wrestlerzy albo tacy, którzy nie doświadczyli jeszcze pracy w federacji pokroju WWE. Mieli się rozwijać i w odpowiednim momencie być wzywani przez Vince’a McMahona na główne gale – Raw i Smackdown. Dotyczyło to każdego aspektu wrestlingu, również scenarzystów, producentów i wszystkich dookoła. Dlatego też Vince nie dołożył sobie tego obowiązku. Wysłał Triple H'a, by i on w ten sposób uczył się biznesu.
Triple H jako wrestler – szczególnie na początku XXI wieku – był często arogantem, który wykorzystywał swoją pozycję zięcia szefa dla korzyści ringowych i chociażby kolejnych tytułów mistrzowskich. Za jego wstawiennictwem niektórzy koledzy po fachu tracili tzw. „Push” (czyli rozpisanie postaci do walki o najwyższe cele). Mówiąc w skrócie – około dwadzieścia lat temu Levesque nie był wcale najprzyjemniejszą osobą do współpracy.
Jednak to się zmieniło, a Triple H w roli szefa okazał się całkowitym przeciwieństwem McMahona. Trudno znaleźć w ostatnich latach wrestlera, który powiedziałby na jego temat cokolwiek złego. Co więcej, nie tylko relacje z pracownikami były u niego na wysokim poziomie, ale także to, co lądowało na ekranie. To oczywiście kwestia gustu, ale znacząca większość wrestlingowych fanów przez kilka lat wyraźnie podkreślała, że NXT to najlepszy produkt, jaki WWE wydało od wielu lat – a przecież to miała być tylko „rozwojówka”. Tymczasem na „czarno-złotej” (od kolorów loga i wystroju) gali wszystko wydawało się lepsze niż na Raw i Smackdown, na czele z poziomem walk. A słynny „palec Triple Ha”, czyli zdjęcie z szefem wskazującym na nowego mistrza/mistrzynię lub jednego ze swoich ulubieńców, stał się już żartobliwym synonimem znaku jakości.
O jakości świadczyły też opinie ekspertów. Dziennikarz wrestlingowy Dave Meltzer znany jest z tego, że wystawia walkom oceny w skali do pięciu gwiazdek. Otrzymanie pełnych pięciu oznacza, że walka jest z miejsca historycznym, wrestlingowym klasykiem. WWE w całej swojej historii ma takich tylko piętnaście – aż dziewięć (!) to wydarzenia z NXT i to wszystko w ciągu ostatnich pięciu lat.
BOLĄCE SERCE LEGENDY
Problemem było to, co później. Wrestlerzy bardzo dobrze radzili sobie w NXT, więc będący u władzy poziom wyżej Vince McMahon szybko pokazywał palcem i mówił „dajcie go/ją do mnie”. A potem najczęściej psuł całą postać. Zmieniał cały jej zarys, imię zawodnika i próbował absurdalnych pomysłów, które oczywiście nie działały. Winą obarczał – a jakżeby inaczej – wrestlerów, a nie swoje pomysły, bo przecież sam do błędu się nie przyzna. Często kończyło się to zmarnowaniem potencjału danego wrestlera w oczach fanów, a ostatecznie zwolnieniem.
Triple H często próbował interweniować, np. odradzając niektóre pomysły lub w ogóle próbując powstrzymać Vince’a przed zabraniem wrestlera z NXT, ale to przecież do właściciela należało ostatnie słowo. W ten sposób z federacji odchodziły byłe gwiazdy NXT, mające potencjał na gwiazdy całego WWE – Aleister Black, Keith Lee, Samoa Joe, Isaiah „Swerve” Scott to tylko kilka zwolnionych nazwisk, a są jeszcze takie, które poprosiły o swoje zwolnienie (Andrade Almas, Toni Storm) lub odeszły po zakończeniu kontraktu, jak Adam Cole czy Johnny Gargano, których Triple H w NXT rozpisywał jak przyszłe największe gwiazdy federacji (na podobnym poziomie był też m.in. Lee, pierwszy podwójny mistrz w historii NXT).
Co więcej, sytuacja w WWE była na tyle zła, że odeszły (lub były zwalniane) także ukształtowane gwiazdy głównych gal, jak byli mistrzowie Daniel Bryan czy Bray Wyatt oraz Cesaro – wieloletni weteran, który nigdy nie doczekał się takiej szansy, jakiej oczekiwali fani. We wszystkim pomogło też powstanie AEW – pierwszej od dawna realistycznej alternatywy dla WWE.
Żeby było „ciekawiej”, w ostatnich miesiącach panowania McMahon z jakiegoś tylko sobie znanego powodu odsuwał od władzy i swoją córkę, i jej męża. Levesque stracił NXT oraz wielu ludzi ze swojego latami budowanego zespołu (chociażby inną niezwykle szanowaną przez wrestlerów legendę – Williama Regala) i został odsunięty na boczny tor. Wykorzystano do tego m.in. jego przerwę, spowodowaną problemami z sercem – fani, nieco żartując, twierdzili, że te problemy z sercem to nic innego jak ból spowodowany wieloletnim patrzeniem na to, jak McMahon marnuje jego „wychowanków”. Na szczęście dla wszystkich ze zdrowiem byłego mistrza zdaje się być już wszystko w porządku.
CO MOŻNA ZMIENIĆ W TAK KRÓTKIM CZASIE?
Znacznie poprawiła się także jego pozycja po nagłym odejściu McMahona. Fakt, że najważniejszą osobą w federacji jest jego żona, a on objął pozycję porównywaną do tej z NXT, mówi już bardzo wiele. Wydaje się też, że obejmuje władzę w idealnym momencie. Vince McMahon pozostawił WWE w najgorszym od lat stanie – z przetrzebionymi szatniami, słabymi wynikami oglądalności i produktem, który denerwuje większość pozostałych fanów.
Na dobrą sprawę wystarczy nie robić głupot, które często robił McMahon i to już będzie bardzo duży progres. A przecież Triple H i tak ma z marszu bardzo duży kredyt zaufania od fanów, którzy doskonale znają jego możliwości z NXT. Ma też sporo pieniędzy, bo odpowiedzialny za finanse Khan przyniósł do federacji wiele lukratywnych umów i to mimo tego że WWE w ostatnich latach nie mogło się poszczycić sukcesami w „słupkach”. Nic, tylko działać.
Po oficjalnym objęciu władzy przez Stephanie McMahon i Paula Levesque'a, fani podzielili się na dwa obozy – tych, którzy z wypiekami na twarzy czekają na jak najszybszą poprawę w galach federacji oraz tych, którzy od razu stwierdzili, że o szybkie zmiany będzie bardzo trudno, a zmiana podstaw funkcjonowania całej organizacji zajmie miesiące i dopiero wtedy będziemy oglądać WWE nowej ery.
Triple H dość szybko powiedział jednak „sprawdzam”. Tydzień po objęciu władzy, czego nie do końca się spodziewał, WWE organizowało jedną ze swoich flagowych gal PPV, czyli Summerslam. Jeśli chcecie wiedzieć, czy odejście McMahona to duża zmiana dla federacji to ujmijmy to tak – Summerslam 2022 było pierwszą w historii (!) galą PPV od WWE, przy której Vince McMahon nie był głównodowodzącym. Mimo tego że w trakcie wydarzenia większość historii i walk to były te wymyślone jeszcze przez Vince’a, Triple H postanowił pokazać nam pierwszy znak nowych czasów.
Już po trzydziestu minutach i pierwszej walce pojawiły się trzy wrestlerki – Bayley, Io Shirai i Dakota Kai. Bayley jest jedną z pierwszych „absolwentek” uniwersytetu Triple H'a, jakim było NXT i jednocześnie jedną z nielicznych niepopsutych przez McMahona gwiazd czarno-złotej gali. Właśnie z tego powodu jej powrót po kontuzji nie był zaskoczeniem – gdyby rządził Vince, moglibyśmy oczekiwać tego samego.
Symbol nowych czasów to dwie pozostałe panie. Io Shirai, japońska gwiazda i dla wielu jedna z najlepszych wrestlerek świata, w ostatnim czasie bardzo poważnie myślała o powrocie do Japonii, bo nie czuła się dobrze w WWE. Wystarczył powrót Triple Ha na odpowiednie stanowisko, by Io nie tylko została w Stanach Zjednoczonych, ale też od razu dostała awans z NXT na najważniejsze gale.
Jeszcze większym symbolem jest Kai, która w kwietniu tego roku została zwolniona z WWE – wiadomo za czyim wstawiennictwem. Jednym z powodów, dla którego musiała opuścić federację był fakt, że nie chciała wiązać z nią przyszłości i odmówiła przedłużenia kontraktu. Sytuacja w ostatnich dniach zmieniła się o 180 stopni i teraz ta przyszłość wygląda kompletnie inaczej. Nie trzeba mówić, że Shirai i Kai odnosiły największe sukcesy w NXT Triple H'a.
Co więcej, pojawiły się też plotki, że dwie inne kobiece gwiazdy – Sasha Banks i Naomi – które niedawno opuściły WWE bez słowa (ze względu na to, jak McMahon traktował ich postacie), są w rozmowach na temat powrotu, który jeszcze przed chwilą wykluczały.
BĘDZIE WIĘCEJ?
W pierwszych wywiadach po objęciu nowego stanowiska Levesque mówi wprost – tworzenie wrestlingu to kolektyw. Będzie nad tym siedziała cała grupa scenarzystów, wrestlerzy mogą przychodzić z własnymi pomysłami i – co dla WWE jest nowością – zostaną wysłuchani. Widać to zresztą po połączeniu w jeden zespół Bayley i Kai, które się przyjaźnią i od miesięcy bardzo chciały ze sobą pracować.
Fani od razu puścili wodze fantazji. Wielu ulubieńców Triple H'a jest niedostępnych, ponieważ podpisali wieloletnie kontrakty z AEW, jednak znaczna grupa wciąż jest na rynku – między innymi Gargano, który dla wielu jest być może nawet najbardziej lojalnym z lojalnych ludzi nowego kreatywnego szefa. Fani chętnie zobaczyliby z powrotem także Braya Wyatta, czyli wrestlera z ogromnym talentem do kreowania postaci, o ile mu się w tym nie przeszkadza, a to właśnie za każdym razem robił McMahon. Wspominany portal Fightful zwrócił się z kolei o anonimową opinię do wrestlerów, którzy są wolnymi agentami i tych, którzy odeszli m.in. do AEW.
Jedni mówią, że dzięki obecności Triple H'a jest bardzo duża szansa, że wrócą do WWE już niedługo, drudzy – że gdyby wiedzieli jak potoczy się sytuacja, to może odczekaliby chwilę i nie odchodzili z federacji. I nie jest to wcale żaden atak w stronę AEW, które nadal prezentuje bardzo wysoki poziom. Po prostu niektórzy tak bardzo uwielbiali pracować dla Levesque'a.
Takiej zmiany w historii wrestlingu jeszcze nie było. Nie dość, że odchodzi z niego Vince McMahon, co jeszcze chwilę temu wydawało się absolutną abstrakcją, to jeszcze zastępują go jedyne osoby, które dają fanom nadzieję na lepsze jutro. Już niedługo może się okazać, że sytuacja wrestlingowa na amerykańskim rynku się zmieni. Nie będzie to rywalizacja hegemona ze słabym produktem (WWE) z młodą federacją radzącą sobie coraz lepiej (AEW). Może być tak, że obie organizacje będą się wzajemnie nakręcały, dając fanom znakomity produkt. A może wspólna gala? Kto wie? Po odejściu McMahona dla WWE otwierają się wszystkie od lat zamknięte możliwości.
Komentarze 0