James Harden wreszcie dopiął swego. Wymusił transfer od Houston Rockets i trafił na Brooklyn. Tam dołączy do Kevina Duranta i Kyrie Irvinga, tworząc kolejne wielkie trio. I jak zwykle w takiej sytuacji, na pierwszy plan od razu wysuwają się pytania i wątpliwości. A przecież oczekiwania wobec Nets już przed tym transferem były duże – teraz są jeszcze większe. Czy te trzy gwiazdy będą w stanie odnieść sukces po połączeniu swoich sił?
W historii NBA wiele już było „wielkich trójek”. Ta stworzona właśnie na Brooklynie jawi się jednak jako naprawdę wyjątkowa. Nie było bowiem jeszcze w jednej drużynie trzech tak uzdolnionych ofensywnie zawodników. Cała trójka to ścisły top ligi w ostatnich latach, a Harden i Durant to dwóch spośród najlepszych ofensywnie graczy w dziejach. Odkąd w 2012 roku przestali razem grać dla Thunder, zdominowali kolejne lata. Zdobyli w tym czasie łącznie dwa tytuły MVP oraz cztery korony króla strzelców. Teraz znów łączą siły, a do spółki z Irvingiem mogą stworzyć tercet, jakiego jeszcze nie widzieliśmy.
To oczywiście w założeniu, że wszystko pójdzie dobrze, a tak wcale być nie musi. Jak zazwyczaj w przypadku tworzenia się takich tercetów nie brakuje wątpliwości. Tymczasem nowojorski zespół oddał nie tylko kilku utalentowanych zawodników, ale też niemal całą swoją przyszłość w drafcie. Łącznie cztery wybory w pierwszej rundzie draftu (z czego trzy swoje i jeden od Milwaukee Bucks) oraz prawo do zamiany czterech kolejnych wyborów. W związku z tym presja na Brooklynie poszła mocno w górę. I tak jak w przypadku innych wielkich tercetów, po drodze trzeba będzie rozwiązać sporo różnych problemów.
JEST TYLKO JEDNA PIŁKA
Z reguły najwięcej wątpliwości w przypadku drużyn z trzema gwiazdami pojawia się w kwestii posiadania piłki. Ta jest tylko jedna – jak więc pogodzić trzech takich zawodników? To trudne zadanie spada na Steve’a Nasha, czyli debiutanta w roli szkoleniowca. W teorii da się to jednak zrobić. Pierwsza rzecz to właściwe rozdzielenie minut między trzech najważniejszych graczy. Najlepiej tak, by na początku i na końcu meczu grali wszyscy trzej, a przez pozostałą część spotkania przynajmniej dwóch zawsze było ze sobą na parkiecie. Talent wciąż wygrywa w NBA mecze, a trzech takich zawodników w zespole to jednak ogromny luksus dla Nets.
Tu jednak pojawia się rzecz numer dwa: dzielenie się piłką między trójką zawodników. Pomóc może coraz szybsze tempo gry, dzięki któremu zespoły oddają średnio około 90 rzutów w każdym meczu. Durant, Irving i Harden w poprzednich latach – grając w różnych zespołach – oddawali średnio łącznie około 60 prób na spotkanie, więc każdy z nich powinien wciąż dostawać swoją część tortu. Problemem może okazać się jednak styl gry i to tutaj trener Nash będzie miał najwięcej pracy do wykonania. Żaden z tej trójki nie jest bowiem dobrym graczem bez piłki. W zasadzie tylko Durant nie potrzebuje jej w rękach aż tak bardzo. Potwierdzają to jego odległe miejsca w statystkach dotknięć piłki oraz czasu jej posiadania.
Harden to jednak zawodnik, który w poprzednich latach miał piłkę w posiadaniu najdłużej, a do tego grał najwięcej akcji izolacyjnych. Czy na Brooklynie odejdą więc od tego typu ofensywy opartej na Hardenie właśnie? Być może nie będą musieli, biorąc pod uwagę, że i Durant, i Irving doskonale rzucają w akcjach catch-and-shoot. A do tego potrafią sami kreować sobie pozycję do rzutu, podać i wejść pod kosz po koźle. Przy takiej kombinacji, przeciwnik będzie wybierał sobie własną truciznę: graj jeden na jednego z Hardenem albo wysyłaj pomoc, otwierając możliwości dla Irvinga i Duranta. Niemożliwe stałoby się też wysyłanie bardzo mocnego podwojenia w stronę Hardena, tak jak robili to Los Angels Lakers w bańce.
Nets najprawdopodobniej będą też szybko pchali piłkę do przodu, co robili jeszcze zanim sięgnęli po Hardena. Powinniśmy zobaczyć także sporo przekazywania piłki z rąk do rąk, w szczególności między niskimi zawodnikami. To sposób gry, jaki swego czasu spopularyzowali Mike D'Antoni (wtedy trener, dziś asystent) oraz Steve Nash (wtedy zawodnik, dziś trener) w Phoenix Suns. Drużyna z Nowego Jorku będzie także zapewne często szukać dobrych dla siebie matchupów po zamianie krycia, wysyłając swoją wielką trójkę do współpracy poprzez stawianie zasłon i ruch bez piłki.
W teorii najmniej problemów z dopasowaniem się do nowego stylu powinien mieć Durant. Tym bardziej że przecież znakomicie i naturalnie odnalazł się w Golden State Warriors obok Stephena Curry’ego oraz Klaya Thompsona. Drużyna z Brooklynu nie powinna mieć też kłopotów z rozciągnięciem gry, co zapewnią przede wszystkim Joe Harris i Landry Shamet. Pytanie jednak, która z gwiazd pogodzi się z mniejszą rolą, co może nastąpić tak jak w Bostonie, Cleveland czy Miami. Wtedy to odpowiednio Ray Allen, Kevin Love oraz Chris Bosh musieli zaakceptować pewną nową rzeczywistość. Każdemu z nich przyniosło to jednak sukces w postaci mistrzostwa NBA, czyli chyba warto.
GWIAZDY > GŁĘBIA SKŁADU
Mistrzostwa zdobywa się głównie talentem, a tego na Brooklynie nie brakuje. Potrzeba też jednak odpowiedniego wsparcia, a Nets właśnie oddali trzech ważnych graczy swojej rotacji. Są to Caris LeVert, Jarrett Allen i Taurean Prince. Nazwiska, które tak dużego wrażenia jak Harden nie robią. Z drugiej strony, Nets stawiają w tym momencie po prostu na siłę gwiazd, tym bardziej że kontuzjowany jest Spencer Dinwiddie. Wedle ostatnich doniesień, obrońca w trwającym sezonie raczej nie zagra. Rotację uzupełniają wspomniani już Harris i Shamet oraz Jeff Green, DeAndre Jordan i kilku raczej mało doświadczonych zawodników.
Krótka ławka dobrego wrażenia też więc nie robi, a na rynku ciekawych nazwisk nie widać. Na domiar złego, Durant i Irving to jakby nie patrzeć w pewnym sensie dzika karta w kwestii trwałości/gotowości do gry. Pierwszy wraca do akcji po zerwanym Achillesie, a drugi tak po prostu przestał pojawiać się w pracy. Zresztą obaj mieli w ostatnich latach sporo problemów ze zdrowiem i dlatego też wręcz wyjątkowo jawi się w tym względzie Harden. On akurat meczów bowiem nie opuszcza. Żaden inny gracz nie rozegrał tylu spotkań sezonu regularnego, odkąd 31-latek trafił do NBA w drafcie w 2009 roku.
OBRONA? PO PROSTU ZDOBĄDŹ WIĘCEJ PUNKTÓW
Krótka ławka rezerwowych to jedno. Drugie to brak klasowych graczy zadaniowych, bo za takiego należałoby uznać w tej chwili tylko Joe Harrisa, a w nieco mniejszym stopniu także Jeffa Greena. Dinwiddie – kolejny najlepszy gracz Nets po trójce Durant-Harden-Irving – najprawdopodobniej w tym sezonie już nie zagra. Dodatkowo, odejście młodego Jarretta Allena mocno osłabiło formację podkoszową nowojorskiego zespołu. Bardzo dużo spada teraz na barki 32-letniego DeAndre Jordana, który najlepsze lata swojej kariery – i atletyzmu – ma już za sobą. A przecież na Wschodzie nie brakuje zwinnych rozgrywających, z którymi dużo lepiej mógłby sobie poradzić Allen – podkoszowy 10 lat młodszy od Jordana.
Defensywa od początku sezonu była zresztą największym znakiem zapytania dla mistrzowskich szans Nets. Teraz ze zdwojoną siłą wracają pytania o to, kto będzie bronić Anthony’ego Davisa i LeBrona James w ewentualnej serii z Lakers? Albo kogo wystawić przeciwko Giannisowi Antetokounmpo? No i jak poradzić sobie ze skrzydłowymi Celtics albo Clippers? Łatwo jest sobie bowiem dziś wyobrazić, jak przeciwnik bierze sobie za cel dwójkę Irving-Harden w kolejnych akcjach pick-and-roll. Nets będą musieli po prostu zdobywać więcej punktów od rywala… W trwających rozgrywkach mają bilans 0-5 w meczach, w których nie udało im się dobić do granicy 120 oczek.
A CO Z PRZYSZŁOŚCIĄ?
Nets poświęcili na transfer Hardena sporo wyborów w drafcie – albo je oddając (i to bez żadnej ochrony), albo umożliwiając Rockets zamianę picku. Nie są jednak wcale wyjątkiem, bo podobne ryzyko podjęli w ostatnim czasie także Clippers oraz Bucks, czy nawet Lakers. Wszystkie te kluby są wśród faworytów do zdobycia tytułu w tym sezonie. To pokazuje, że jeśli chcesz grać o duże stawki, to musisz dużo poświęcić. Drużyna z Brooklynu nie miała jednak takiego komfortu jak Bucks czy Clippers – bo te drużyny oddały dużo, ale w Milwaukee świętowali nie tylko Jrue Holidaya, lecz także nowy kontrakt Giannisa, podczas gdy w Los Angeles przyjmowali nie tylko Paula George’a, ale też Kawhi Leonarda.
W przypadku Nets, ściągnięcie Hardena wcale nie gwarantuje, że po 2022 roku ta drużyna nadal będzie miała w składzie wielką trójkę. Wszyscy trzej gracze po zakończeniu sezonu 2021/22 będą mogli bowiem wejść na rynek wolnych agentów. Być może zrobią to, by zostać na Brooklynie, ale pewności nie ma. Nie ma też zabezpieczenia dla Nets w postaci wyborów w drafcie. Te zawsze można by użyć do ewentualnego wzmocnienia drużyny lub przebudowy, gdyby coś poszło nie tak. Fani drużyny z Brooklynu raz przeżywali już zresztą podobną historię, gdy w 2013 roku Nets oddali wybory w drafcie do Celtics. Wtedy sięgali jednak po weteranów, teraz po Hardena w kwiecie wieku. Tym razem większe jest więc prawdopodobieństwo, że im się to opłaci.
Na papierze nowa wielka trójka wygląda imponująco, przede wszystkim ze względu na ogromny potencjał tego tercetu. Ale w praktyce znalezienie właściwego balansu między nimi może okazać się trudne i czasochłonne. Dodajmy do tego fakt, że z radarów zniknął właśnie Irving, a Harden też ma swoje za uszami, biorąc pod uwagę jego mało profesjonalne podejście do ostatniego rozdziału przygody w Houston. Charaktery też odgrywają w tym wszystkim dużą rolę – nawet jeśli gra przynosi sukcesy, czego najlepszym przykładem jest odejście KD z Warriors mimo dwóch tytułów mistrza. Na Brooklynie akceptują jednak ryzyko i tym transferem podbijają i tak wysoką już stawkę. Grają po prostu va banque.