Oscar Pistorius wiedzie nowe życie: ma długą brodę, prowadzi kółko biblijne, nadal siedzi w więzieniu i zostanie w nim przynajmniej do 2023 roku. ESPN właśnie wypuścił serial dokumentalny na jego temat. Kolejny raz wracają pytania o to, jakie demony w głowie kazały mu pociągnąć za spust.
Ludzie szybko zapominają. Ale on wraca. Na razie w formie książek i zeznań po latach. Teraz też w formie serialu. Pistorius jest zgniły, RPA jest zgniła, w tej historii wszystko jest zgniłe, jakby ktoś nagle odkrył, co kryje się na końcu tęczy. Nie ma już bohatera narodowego. I nie ma też inspiracji milionów niepełnosprawnych. Znikła kolejka reklamodawców oraz bajka o przekraczaniu granic. Facet, który całe życie szukał sposobu na jak najszybsze dotarcie do mety, dzisiaj – choćby chciał – to biec nie ma gdzie. Przed sobą widzi szarą ścianę więzienia w Pretorii.
Daniel Gordon, autor dokumentu w ramach cyklu „30 for 30” w ESPN dalej nie wie, co o tym sądzić. Zdanie zmienia w zależności od tego, którą część filmu obejrzy. Podstawowe fakty są jednak znane. Pistorius zabił. Zrobił to w Walentynki 2013 roku, pistoletem, który trzymał obok łóżka. Najpopularniejszy niepełnosprawny sportowiec świata czterema strzałami w drzwi łazienki zamordował swoją dziewczynę Reevę, bo myślał, że to włamywacz. Potem był proces stulecia i wymioty na sali sądowej. Sceny rozpaczy, gdy stanął przed sędzią na kikutach nóg, próbując wzbudzić współczucie. Wszystko na oczach kamer.
Tak upadał mit wielkiego Oscara. A w tle palił się ogień: od dyskusji o apartheidzie po walkę płci. W RPA średnio co osiem godzin kobieta ginie z rąk męża albo partnera. Każdego dnia 118 zgłasza policji, że zostało ofiarą gwałtu.
OSZUKAĆ PRZEZNACZENIE
Był globalnym bohaterem, wicemistrzem świata z Daegu i złotym medalistą igrzysk paraolimpijskich. Mówiono, że to „Łowca Androidów”, ponieważ biegał na specjalnych protezach. Wygrał nawet walkę w sądzie z IAAF, by jako pierwszy w historii biegacz niepełnosprawny wystartować z pełnosprawnymi czterystumetrowcami. Dzisiaj brzmi to jak żart, ale on naprawdę stanowił przykład jak żyć i przełamywać bariery. Urodził się bez wykształconych kości podudzia. Nogi stracił w wieku 11 miesięcy. Ojciec powtarzał mu: nie jesteś niepełnosprawny, tylko inaczej uzdolniony. A on z tą mentalności szedł w świat, zawsze z podniesioną głową, choć jako dzieciak przeżył rozwód rodziców, a matka zmarła, kiedy miał 15 lat.
Niektórzy mówią, że to wtedy powstała pierwsza emocjonalna wyrwa. Bomba zegarowa zaczęła odliczanie. Pistorius wypełniał pustkę kolejnymi kobietami. Coraz mocniej rozpychał się w świecie sportu. To była historia jak z filmu: chłopak bez nóg zakłada protezy i biegnie najszybciej w kraju. Za moment mówią o nim w świecie. A zaraz potem jest w takim miejscu, że na igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 roku robi za drugą największą gwiazdę lekkoatletyki po Usainie Bolcie. Rósł, bo nie dość, że był świetnym sportowcem, to jeszcze spotykał się z niepełnosprawnymi dziećmi i przekazywał darowizny. Ludzie kochali ten wizerunek: uśmiechnięty, tryskający optymizmem facet, który oszukuje przeznaczenie. W Nike twierdzono, że to będzie gwiazda na lata.
Naród też pokochał tę opowieść. Ludzie w RPA mówili, że jego historia przypomina historię kraju. Był torturą i upokorzeniem. Ale też nadzieją, że można. Odrodzeniem jak wtedy, gdy w 1994 roku Nelson Mandela został prezydentem, a segregacja rasowa zniknęła. Kiedyś jeden z kolegów Pistoriusa opowiedział o tym, jak zobaczył jego krwawiące kikuty. Dopiero wtedy zrozumiał ile ten facet włożył determinacji, by wejść na szczyt. Zatrudniał najlepszych naukowców i prawników, by dać sobie szansę na rywalizację z najlepszymi. W Londynie przybiegł na metę ósmy, ale i tak wiedział, że dopiął swego. Podczas ceremonii zamknięcia igrzysk niósł południowoafrykańską flagę. Świat patrzył i gratulował. A on już powoli wybiegał w przyszłość. Mówił o igrzyskach w Rio. Myślał o historycznym podium dla pierwszego niepełnosprawnego.
I nagle koniec. Bańka prysła.
Dzień po informacji o śmierci Reevy Steenkamp wszystkie billboardy w RPA zostały usunięte. Jeszcze wczoraj kraj go kochał, dzisiaj już nienawidził. Znowu stał się symbolem, tym razem złych mężczyzn, trzymających spluwę pod poduchą i traktujących kobiety jak przedmiot. Lulu Xingwana, ministra w rządzie RPA powiedziała wprost: „Ten kraj wychował facetów w taki sposób, że kobiety są ich własnością. Dlatego mogą zabijać”.
Wróciła też stara narracja z czasów apartheidu pt. „biały bogaty mężczyzna może wszystko”. Bo Pistorius, choć zabił, to na początku wyszedł z więzienia za kaucją 110 tysięcy dolarów. Rok pozostawał na wolności. Cały czas zasłaniał się tym, że działał w samoobronie. W październiku 2014 roku sąd skazał go na sześć lat więzienia, ale w 2017 roku jeszcze raz przyjrzał się zeznaniom, zamykając sprawę na 13 latach i 5 miesiącach. Najwcześniej o warunkowe zwolnienie Pistorius może ubiegać się w 2023 roku.
TELEFON DO SALONU TATUAŻU
Ludzie cały czas szukają prawdy. Skoro Pistorius działał w samoobronie, to dlaczego zaraz po śmierci dziewczyny zamiast na policję zadzwonił po znajomego? Pracownikom agencji ochrony, słyszących strzały, powiedział, że wszystko jest w porządku. Ciekawą sprawą jest też jego iPhone – nie było w nim ani historii połączeń, ani części smsów wysłanych już po strzałach w łazience. Dwójka sąsiadów zeznała, że wcześniej słyszała jak para się kłóci. Dochodzi też sprawa specyficznej psychiki lekkoatlety. Tego, że od dawna słynął z porywczych zachowań, czasem wręcz absurdalnych, gdy cierpiąc na bezsenność z nudów zadzwonił do salonu tatuażu i poprosił o usługę.
Wymieniać można długo: rozbita motorówka i 180 szwów na twarzy, gwałtowne strzały z pistoletu przez szyberdach, haniebna sprawa z zabitym psem, gdy ten wbiegł pod koła samochodu, a Pistorius wyszedł zza kierownicy i wycelował mu w łeb. Gdy pławił się w triumfach, nikt o tym głośno nie mówił. Ale z czasem puzzle ułożyły się w całość. Jeden z dziennikarzy „New York Times” opowiadał jak któregoś dnia jechał z lekkoatletą 250 km/h na godzinę i autentycznie bał się o życie. W tym czasie rozwścieczony kierowca pisał smsy z dziewczyną – kolejną z kategorii tych, które mają załatać emocjonalną pustkę.
Jedna z matek takiej dziewczyny po latach napisała nawet książkę. Oscar przedstawiony jest w niej jako szaleniec, płytki egocentryk, który zwariował, gdy pojawiła się sława. Dowodów nie ma, ale kilku świadków zeznało, że miał problemy z alkoholem. Często wybuchał w miejscach publicznych. Nie pomogło mu też wyraźne zainteresowanie bronią.
Kiedyś tłumaczył się, że to tylko hobby i rzecz w RPA dozwolona. Ale potem zaczęły się opowieści ludzi i nagrania, gdzie dźwięk rozpadającego się arbuza porównuje do odgłosu postrzelonej głowy. Wyciągnięto też wywiad z „New York Times”, gdzie chwycił 9-centymetrowy pistolet i uczył dziennikarza poprawnego strzału. Zapytany, jak często praktykuje dziwne hobby, Pistorius powiedział: „Rzadko. Tylko wtedy, gdy nie mogę spać”.
NAWRÓCENIE
Reevę Steenkamp poznał w listopadzie 2012 roku. On był świeżo po Igrzyskach, ona właśnie pojawiła się w reality-show o gotowaniu. To miał być związek idealny: bohater narodu i znana wszystkim modelka, obaj z bogatych białych rodzin, do tego z silnymi charakterami.
Reeva dzień przed śmiercią zrobiła dla niego pamiątkową różową kartkę. Napis brzmiał: „Dziś jest chyba dobry dzień, by powiedzieć, że Cię kocham". W podobnym tonie pisała też na Twitterze z hashtagiem Walentynek. Byli ze sobą tylko trzy miesiące, ale wydawało się, że Pistorius w końcu znalazł kobietę życia. Jeden z przyjaciół modelki powiedział: „Gdyby poprosił ją o rękę, na pewno by się zgodziła”. Dopiero kuzyn Kim Martin w sądzie powiedział, że miał z Reevą rozmowę z prostym pytaniem: „Czy jesteś szczęśliwa?”. Odpowiedź brzmiała: „Tak, ale musimy o tym porozmawiać”. Poczuł wtedy, że muszą się spotkać na dłużej. Żałuje, że nie spytał o szczegóły.
Być może chodziło o podwójną osobowość Pistoriusa. W mediach bywał czarujący. Na bieżni chwytał za serce. W życiu prywatnym też potrafił wzbudzać sympatię, ale prawie każda dziewczyna, z jaką był, zwraca uwagę na jego chorobliwą zazdrość. Niektóre mówią: bał się porzucenia. Inne dodają, że żył nieustannym lękiem i nawet do końca nie potrafił go nazwać.
To dlatego przy łóżku trzymał broń, raz zresztą zszedł do ogrodu z nabitym Magnumem, po czym okazało się, że to tylko fałszywy alarm. Dzisiaj często szufladkuje się go jako „typowego maczo” z RPA, sięgającego po siłę za każdym razem, gdy nie radzi sobie z emocjami. Ludzie widzą w nim wytwór całego społeczeństwa. Stąd naciski, by zmienić pierwotną „śmiesznie pobłażliwą” karę w trzynastoroczną odsiadkę. Tak, by biali i bogaci nie mieli łatwiej tylko dlatego, że są biali i bogaci.
Historię Pistoriusa często porównuje się do sprawy O.J. Simpsona. Słynny gracz NFL w 1994 roku został oskarżony o zabójstwo byłej żony Nicole Simpson i jej przyjaciela Rona Goldmana. Serial ESPN na ten temat został uhonorowany Oscarem i w pewnym sensie wyznaczył nowe kanony dokumentu sportowego. Daniel Gordon, który podjął się opowiedzenia historii Pistoriusa też słyszał te porównania. Ale różnica jest prosta: Simpson był lustrem Ameryki, przed sądem nie stawał jedynie on, ale też obowiązujący porządek społeczny i jego instytucje. Był w centrum uwagi przez lata. Pistorius to opowieść o innej sile rażenia, choć też tragiczna i mocna.
Były szkolny nauczyciel biegacza, Bill Schroder cztery razy odwiedził go w więzieniu w Pretorii. Zobaczył człowieka z gęstą brodą, palącego papierosy, do tego namiętnie czytającego Biblię i dwa razy w tygodniu prowadzącego kółko rozmów o słowie Bożym. Wersja zdarzeń Pistoriusa dalej mówi o wypadku, o tym, że człowiek obudzony w środku nocy, w sytuacji strachu nie jest do końca sobą. Schroder nie wie, gdzie leży prawda. Ale ostatnio powiedział mu wprost: „Gdybyś zrobił to mojej córce, nigdy bym ci nie wybaczył. Jedyne, co możesz zrobić, to przebaczyć samemu sobie”.
