Satanistyczne wizuale, makijaże, a do tego specyficzny język słuchaczy, którzy stają się już obiektem memów. Carti ze swoim labelem Opium wynosi metalowy trend w rapie na nowy poziom.
I wiele wskazuje na to, że właśnie jego mrok zapisze się w historii jako ten najbardziej wpływowy.
Ciężkie brzmienie. Długie włosy. Do tego czarne teesy, które zdobi yourever — popularny deathmetalowy font. Czasem nawet śmiały piercing i zwaliste buty na koturnie. Z czym to kojarzymy? Ze słuchaczami Megadeth? Z dzieciakami emo? Z fanami skandynawskiego metalu? Może. Ale wszystko to zaanektował również rap, co obecnie nie powinno być żadnym zaskoczeniem.
Kiedy to się stało? Pierwsze jaskółki zaczęły krążyć niemal dekadę temu. W tym momencie oldschoolowcy z pewnością się uśmiechną. Przecież drogi takiego Public Enemy i trashmetalowego Anthrax przecinały się już w latach 80. Nawet dobrze znany millenialsom nu metal to ninetiesy. Jednak współczesny rap otworzył zupełnie nową drogę do krzyżowania rozmaitych uniwersów estetycznych. I ma nowych pionierów z ciągiem na hałaśliwe gitary. To choćby Bones w USA czy Scarlxrd w UK, którzy eksperymentowali z łączeniem trapu z metalem już w 2014 roku. W swoim czasie pełnili raczej role twórców osobnych, choć trend przeżywał wtedy pierwszy rozkwit i znajdował naśladowców także w Europie. Z dużym powodzeniem choćby w Rosji. Wszyscy ci uczestnicy wczesnej ery trapowego metalu cieszyli się sporą popularnością, jednak trudno by rzec, że współtworzyli mainstream. Teraz jednak dla szeroko rozumianej sceny wydają się wykonawcami na wskroś — jeszcze bardziej niż wtedy — relewantnymi. Czyja w tym zasługa?
Zróbcie mosh pit
Można wskazywać wielu, ale jedno jest pewne. Wystarczy wybrać się na dowolny koncert rapującego artysty, który zaczął wydawać muzykę na przestrzeni ostatniej dekady, aby zrozumieć, jak bardzo ten gatunek zbliżył się — na poziomie estetycznym — do zjawisk kojarzonych kiedyś z brutalną muzyką gitarową. Tylko z innym przekazem. Bo przecież mosh pity — zamiast falujących w górze łap — przywodzą na myśl raczej energię kojarzoną z koncertami punkowymi czy właśnie metalowymi. I zadomowiły się już na stałe, stając się niemal kolejnym elementem hip-hopu. Trudno nawet powiedzieć którym, skoro breakdance czy klasyczny DJ-ing dawno odeszły do lamusa.
Trudno jednak opisywać to zjawisko, wrzucając cały współczesny gatunek do jednego kotła. Wydaje się wręcz, że trzeba wyszczególnić jeden movement, który napędza rozlewający się strumień mroku. Gdzie go szukać? Za metalowy zwrot odpowiedzialne jest w dużej mierze środowisko skupione wokół jednego z najważniejszych raperów ostatnich lat. Ba — coraz większej popularności tej ekipy zawdzięczamy fakt, że o takim zwrocie w ogóle mówimy.
Tak jest. Label Opium Playboia Cartiego to spiritus movens. Nie tylko specyficzny styl, ale i benchmark, który doczekał się nawet miejsca w memosferze i sieciowym języku. I tak jak drill, który został zaprezentowany światu przez Sosę, zainfekował mainstream dopiero kilka lat po jego głośnym debiucie — tak metalowo-trapowy styl rozpycha się łokciami w głównym nurcie z niemałym opóźnieniem. Kontynuując kierunek, który parę lat wcześniej rozwijali Ghostmane czy SosMula i ZillaKami. I to wszystko za sprawą rapera-modela, którego artystyczna droga meandrowała m.in. ścieżkami wybiegów na pokazach Louis Vuitton.
Kolorowy paw, mroczny kruk
Co ciekawe — Carti początkowo znany był jako thrift store kid, czyli dzieciak lubujący się w ciuchach z lumpeksów. Już na wczesnym etapie kariery jego odwaga, jeśli chodzi o stylizacje — skądinąd mogła być pokłosiem jego wyjebki na konwenanse, z czego brały się problemy w szkole — przykuwała uwagę. Amerykański magazyn modowy GQ okrzyknął go liderem stylu wśród młodych już w 2017 roku. Jednak wtedy słynął raczej z kolorowych ciuchów i przyciągającej wzrok biżuterii. Zauważalny skręt w kierunku tego, co teraz konstytuuje stylówę Opium, pojawił się dopiero na okładce słynnego pierwszego studyjnego albumu Die Lit. Mowa oczywiście o zdjęciu Nicka Walkera, który zilustrował płytę punkową energią — uwieczniając lot rapera nurkującego ze sceny w tłum. Sam fotograf zresztą pstrykał na niejednym gitarowym koncercie. W wywiadzie dla Complex przyznał, że zadaniem mu zleconym było uchwycenie tego samego klimatu. Referencją dla obrazu była nawet stara fotografia z punkowego występu. Punk rock zawsze szedł pod prąd, podobnie jest z muzyką Cartiego — przyznawał.
I choć muzyka Die Lit podzieliła fanów, została optymistycznie przyjęta przez krytykę jako album przełomowy. Jednak prawdziwa rewolucja dopiero miała się wydarzyć. Bo jeśli ktoś nie był gotowy na superrepetytywne kawałki, zdominowane głównie przez ad-liby, a nie tradycyjnie rozumiane teksty, większy szok mógł przeżyć wraz z przyjściem wampira.
Make rap metal great again
The King Vamp Tour, czyli trasa, która promowała wypuszczony w gwiazdkę 2020 roku — album Whole Lotta Red, pokazała zupełnie nieznane oblicze Cartiego. I choć ten od zawsze kojarzony był jako barwna postać, tym razem udało mu się zaskoczyć z jeszcze większą mocą.
Tą barwnością okazała się tym razem paradoksalnie czerń. Okładka autorstwa Art Dealera znów była punkowa — nawiązywała do legendarnego punkrockowego czasopisma Slash z lat 70. Konkretnie do numeru, na którym znalazł się David Vanian z the Damned. Na samej płycie Carti baby voice zamienił w krzyk, a kolorowe stylizacje na taki look, jakby miał zamiar zostać nowym członkiem grupy Kiss. Korespondowało to oczywiście z brzmieniem WLR, które ponownie dzieliło słuchaczy i wprawiało w zachwyt krytykę. I dzisiaj już możemy śmiało powiedzieć, że to jeden z najbardziej wpływowych materiałów z perspektywy trwającej właśnie dekady. I że gdyby nie Whole Lotta Red, być może rage Yeata brzmiałby inaczej.
Całą tę mroczną — momentami gotycką — otoczkę uzupełnił dodatkowo deal z ekscentrycznym punk skaterem o ksywce Burberry Erry. Gościem o fryzurze przywodzącej na myśl fiński zespół The Rasmus, który ściany obwiesza okładkami zespołu Bauhaus. W wywiadach z niemałą ekscytacją wspomina jak dzień lub dwa przed premierą WLR Playboi Carti odezwał się do niego z propozycją spotkania podczas koncertu. Skater był absolutnie zaskoczony, ale wybrał się tam bez wahania. Tak zaczęła się ich przyjaźń, a później oficjalna współpraca. Erry dołączył do Opium jako pierwsza osoba, która nie zajmuje się w tym labelu nagrywaniem. Pełni tam przede wszystkim rolę dyrektora kreatywnego, ale też kogoś w rodzaju modela. Kiedy uświadomimy sobie, że taki koleś decyduje o walorach artystycznych w środowisku, na które zwrócone są oczy całego rapowego świata zainteresowanego nowymi trendami, nie powinno nas już dziwić, skąd biorą się memy na temat ubioru fanów Opium.
Po — co tu dużo mówić — dość nużącym początku wydawniczego przedsięwzięcia Cartiego, nagle okazało się ono superwpływowym. Charakteru Opium nadało z pewnością to, że występy wszystkich reprezentantów są bardzo spójne. Czy mówimy o bardziej mantrycznych Homixide Gang, czy o nieco bardziej melodyjnym Destroy Lonely — ich gigi oprawione są wizualizacjami rodem z horrorów. Gdzieniegdzie przewija się też satanistyczna symbolika. Tchnięcie nowego ducha w rapowy metal okazało się strzałem w dziesiątkę, kiedy Lonely czy Ken Carson urośli w siłę; także jako indywidualni artyści — m.in. dzięki przebojom na TikToku.
I choć można narzekać na miałkie zaangażowanie niektórych we własne koncerty — kluczem okazała się konsekwencja. Zresztą — młodzi słuchacze są często tak zafascynowani Opium, że wystarczy im głośny beat puszczony z głośników, aby rzucili się w pogo.
Opium Final Boss, czyli memy
No właśnie, fani. Specyficzna estetyka zaowocowała charakterystycznym fanbase'em, na temat którego jak już zostało napomknięte — powstają memy. Jeden z najpopularniejszych, które można znaleźć na TikToku czy Instagramie to formatka Opium Final Boss. Zdjęcie lub wideo z rzeczonym podpisem przedstawia zwykle człowieka ubranego na czarno w ekstrawaganckie oversizowe ciuchy z ogromnym kapturem (albo kilkoma kapturami). I najlepiej z trampkami od Ricka Owensa na nogach. Albo po prostu przedstawia kogoś przebranego za… maga. Opium bossem — według memiarzy — okazał się nawet Sam Smith w słynnej lateksowej stylizacji z Brit Awards. A katedra w Kolonii krąży w sieci z podpisem: Opium arena.
Moda na Opium dostrzegalna jest i nad Wisłą, gdzie — poza klasycznymi podziałami na fanów i antyfanów muzyki ze stajni Cartiego — trafimy też na specyficzny idiolekt. Na przykład pod filmami na TikToku, gdzie pojawia się osoba stylistycznie bliska klimatom Opium, możemy przeczytać zwroty pokroju Brat niszczy samotność. To oczywiście kalka z języka angielskiego odnosząca się do ksywki Destroy Lonely. W mediach społecznościowych znajdziemy nawet osobne konta nazwane od tej frazy.
Oczywiście Opium to tylko wyimek zjawisk, które ukształtowały metalowe oblicze rapu. Od Trippie Reda, przez odmęty soundclouda, aż po samego Travisa Scotta, który w FE!N nagranym z Cartim udowadnia, że wciąż jest bliski tego nurtu — na każdym poziomie widzimy, jak amerykański hip-hop zbliżył się do estetyki, którą kojarzyć można z ciężkimi gitarami. Jednak to właśnie Carti z Opium, sądząc po sieciowych trendach, wykreował zjawisko, które prawdopodobnie posłuży za materiał dla przyszłych odcinków netfliksowej Ewolucji Hip-Hopu.
A członkowie Opium zagrają niebawem w Polsce. Ken Carson pojawi się 7 czerwca na Orange Warsaw Festivalu, a Playboi Carti, Destroy Lonely i Homixide Gang (ich najnowszy album i5u5we5 jest już w sieci) – 13 i 14 lipca na CLOUT Festivalu.
Komentarze 0