Nawiązanie do zespołu nieprzypadkowe, bo solówka Vito brzmi tak, jak muzyka jego składu. Przyznamy, że liczyliśmy na lekką zmianę.
Jeśli śledzicie karierę Vito od samego początku, z pewnością zauważyliście dość fascynującą przemianę stylistyczną tego typa. Od wydanego w 2007 Kissin’ Like Hulk – z typowego truskulowca lat zerowych tworzącego razem z Peerzetem, Eskaubeiem czy 834 Denver/Vito zmienił się w gościa, który swoim melodyjnym zaśpiewem porywał tłumy na koncertach Bitaminy. Wykonania na żywo żarły tu szczególnie mocno w towarzystwie live-bandu, o czym przekonał się sam piszący te słowa. Nieprzypałowe piosenki o miłości? Jesteśmy w tym. Ale każda formuła musi się wypalić. Nowych rozwiązań zespół próbował szukać na zeszłorocznych Kwiatach i Korzeniach, ale było czuć, że Vito potrzebuje chwilowego oderwania się od działalności drużynowej, by pracować na pierwszym od 13 lat solowym materiałem. Problem w tym, że przez przypadek nagrał kolejną płytę Bitaminy. No, nie do końca, ale trochę tak.
Nowe dźwięki
Pytanie brzmi: czy Vito był potrzebny jakiś inny pomysł na (nie)debiutancki album? Zdziwilibyście się, jak wiele oddanych fanek i fanów ma i Bitamina, i jej główny wokalista – w sumie trudno się temu dziwić, głos ma świetny i zastanawia, jak sprawdziłby się z nim w nieco poważniejszych klimatach, wymagających wyciągnięcia ze strun wszystkiego, co się da. Odpowiadając na zadane wcześniej pytanie: nie, inny pomysł był tu zbyteczny – Vito potrzebował ugruntować pozycję swojej ksywki w środowisku i zrobił to tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Oczywiście, tekstom jak zawsze można zarzucić przesadną ckliwość (chociażby Oddaj z Natalią Szroeder), ale takich piosenek też potrzeba polskiej muzyce. Brak u nas ostatnio kontynuatorów myśli artystycznej Myslovitz i ich jakościowego pop-rocka, więc jeśli ktoś już ma robić rzeczy utrzymane w podobnych tonach, to niech robi to porządnie i umie śpiewać. A Vito umie.
Banjo-Kazooie i muzyka kościelna
Mimo że spora część numerów na albumie może brzmieć jak 12938 reinterpretacja Domu czy Pytania do niej, to krążek ma momenty warte wyróżnienia. Jest chociażby takie Fikaruzi (Luv), którego połowa podkładu została nagrana na kazoo (bądź instrumencie podobnie do kazoo brzmiącym). Jest Pytanie Do Niego, które wcale nie jest tym, czym myślicie – to bardzo osobisty numer o religijności, utrzymany w stylu kościelnych zaśpiewów. Wyszło zgrabnie, chociaż nie będziemy tu z siebie robili ekspertów od chorałów gregoriańskich, żeby oceniać jego pełną poprawność (z drugiej strony wątpimy, by było to komukolwiek potrzebne). Fajny pomysł stoi też za Je Suis Polonais, w którym Vito dokonuje klasycznego flexu swoimi umiejętnościami językowymi, mieszając polski, francuski, niemiecki i hiszpański. Halo, schafter?
Do zobaczenia na koncertach?
To nie tak, że ten album jest jakąś totalną kalką Bitaminy, natomiast cierpi na zdecydowaną bitaminozę zwłaszcza w kwestiach muzycznych. Brak zaskoczeń to efekt tego, że za większość oprawy muzycznej odpowiadali ci sami ludzie, którzy odpowiadają właśnie za produkcyjną odsłonę zespołu. Aż chciałoby się, żeby Vito pokusił się o momenty nieco bardziej z pogranicza rapu - w stylu swojego świetnego hot16challenge. Brakuje też przyatakowania nieco agresywniejszą linijką – wiemy, że to umie już od czasu Placu Zabaw. Ale być może to tylko nasze widzimisię, bo Vito w tym, co robi, brzmi niebywale szczerze i wątpimy, żeby chciał dokładać do albumu elementy, na które nie miał ochoty. Wiadomo za to, że będzie hit. My nie będziemy często wracać, no bo przecież przywiązaliśmy się już do Kawalerki i Placu Zabaw. Fun fact: to drugie wyszło nie wczoraj, a 6 lat temu. Trudno uwierzyć.