Gdyby reżyser Joe Berlinger był producentem rapowym, to wyjątkowo łatwo byłoby zrobić jego type of beat.
Tu już pierwsze ujęcia pokazują, że gramy dalej ten sam kawałek. Miałam wtedy dwadzieścia lat... – zaczyna prawniczka Wendy Patrickus, powoli obracając się w stronę kamery. Potem wjeżdża emblematyczna dla netfliksowych true crimes muzyka. A potem ujęcie, które musi pojawić się w każdej tego typu produkcji: kamera z samochodu, jadącego przez skąpane w nocnym mroku ulice, filmuje podświetlone tablice drogowe. I oczywiście panorama wielkiego, oświetlonego miasta z helikoptera. Jeśli widzieliście jeden serial, w którym palce maczał Joe Berlinger, to widzieliście wszystkie.
Swoją drogą, facet zrobił poważną karierę na zbrodniach i seryjnych mordercach. Tylko od 2019 roku wyprodukował osiem miniserii true crimes: trzy części Conversations with a Killer (ostatnią jest właśnie ta poświęcona Jeffreyowi Dahmerowi), serial o Jeffreyu Epsteinie, Murder Among The Mormons, Confronting a Serial Killer i dwie części Crime Scene, poświęcone odpowiednio zabójcy z Times Square i morderstwom dokonanym w hotelu Cecil. Jakość nie powala, bo i weź tu rób dwa dobre seriale rocznie, ale co z tego, skoro widownia się zgadza. Berlinger i jego firma Third Eye Motion Picture Company doskonale wypełniają zapotrzebowanie widzów na historie o zbrodniach, które przecież mogły wydarzyć się obok nas, a jak wiadomo – takich boimy się najbardziej. Pomyśleć, że reżyser zaczął swoją poważną przygodę z kinem od wyjątkowo nieudanego sequela Blair Witch Project.
Krewni ofiar Jeffreya Dahmera albo nie byli zainteresowani udziałem w filmie, albo w ogóle mi nie odpowiedzieli – mówił reżyser w rozmowie z Entertainment Tonight, dodając jednocześnie, że zależało mu na tym, by podejść do ofiar z szacunkiem. Oczywiście, że te asekuranckie wypowiedzi są pokłosiem afery, jaką wywołały tweety Erica Perry'ego, kuzyna siostry jednego z zabitych przez Dahmera mężczyzn. Perry wściekł się na Netfliksa po tym, gdy dowiedział się o powstaniu fabularnego serialu Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera (nasz tekst o nim tutaj), a nikt z producentów nie poinformował o tym jego rodziny; to o tyle istotne, że postać wspomnianej kuzynki pojawiła się w scenariuszu. Ale też trudno się rodzinom dziwić, bo mają już zwyczajnie dosyć mediów i producentów, wracających do sprawy kanibala z Milwaukee. O Dahmerze nakręcono pięć filmów pełnometrażowych i dwa seriale, a jakby tego było mało, rodziny ofiar przypominały sobie o zbrodniarzu za każdym razem, gdy w radiu leciał hit Dark Horse Katy Perry i Juicy J-a, gdzie w jednej ze zwrotek przywołano jego imię i nazwisko. Oraz wątek jedzenia ludzkiego serca. Dlaczego w takim razie, zaledwie paręnaście dni po premierze hitowego fabularnego serialu Netflix wypuścił również dokument o Dahmerze? Właśnie dlatego, że fabuła zapowiadała się na hit. Trzeba wycisnąć z tego krwawego cytrusa, ile się da.

Joe Berlinger podkreślał, że to dokumentalne dopełnienie jest ważne, bo fabuła może zawierać elementy twórczej wyobraźni, ale już twarde fakty to twarde fakty. Tyle że research niekoniecznie pomógł producentom. Podążamy za Jeffreyem Dahmerem bez chronologii, skacząc pomiędzy latami jego zbrodniczej działalności, zaczynając od parnego wieczoru latem 1991 roku, gdy zabójca został schwytany przez policję. Doprowadzony na przesłuchanie, opowiadał nad wyraz chętnie, a taśmy dowodowe są osią fabuły, zresztą dokładnie tak, jak miało to miejsce w dokumentach poświęconych Tedowi Bundy'emu i Johnowi Wayne'owi Gacy'emu. Ale żeby urozmaicić scenariusz, trochę czasu poświęca się również prawniczce Wendy Petrickus, dla której obrona Dahmera była równocześnia... pierwszą sprawą, jaką zlecono jej w karierze. Jej historia nie jest jednak wyodrębniona na tyle mocno, żeby mówić tu o szczególnie istotnym wątku.
I tu pojawia się największy problem dokumentalnej serii Berlingera (premiera – 7 października). Masowy widz poznał aż za dobrze postać Jeffreya Dahmera z serialowego przeboju, a Taśmy niewiele tu wniosą. Wiemy, że był smutnym, samotnym mężczyzną. Że zabijał, bo chciał zawładnąć pięknymi, młodymi mężczyznami, nawet jeśli było to chwilowe; Dahmer uprawiał seks z ich ciałami dopóki nie znalazły się w stanie uniemożliwiającym stosunek. Brakuje natomiast szerszego kontekstu jego przerażającej działalności. Oglądamy serial, skacząc od zbrodni do zbrodni, niczym śledczy. Ale żeby lepiej poznać zabójcę, trzeba prześwietlić jego otoczenie, background, wejść w tkankę Milwaukee, a w tym przypadku – lokalnej kultury gejowskiej, szalenie ważnej dla całej sprawy. Tymczasem Berlinger, prawdopodobnie i ze względu na ograniczenia czasowe produkcji, i goniony przez deadline, zaledwie ślizga się po tych kluczowych przecież didaskaliach. Paradoksalnie, w serialu o zabójcy jest zbyt wiele zabójcy, co jednak da się logicznie wytłumaczyć, wiedząc, że to druga premiera poświęcona Jeffreyowi Dahmerowi, która trafiła na Netfliksa w odstępie dwóch tygodni.

Czy rzeczywiście podpięcie się pod potencjalny sukces Dahmer – Potwór było najważniejszym wytłumaczeniem, dla którego nakręcono Taśmy? Taki wysyp produkcji o seryjnych mordercach jest niebezpieczny, bo sprawia, że te przerażające historie zaczynają nam się zlewać i powszednieć. A przecież u zarania tego podgatunku najważniejsze było właśnie to pokazanie życia mniej zwyczajnego. Wytrącenie widza ze strefy komfortu, uświadomienie mu, jak wiele okropnych historii, w które nie można uwierzyć, faktycznie się dzieje. I jak cienka jest granica, dzieląca normalnego sąsiada od potwora. Tymczasem, przepraszamy za wyrażenie, ale jeszcze więcej tytułów o seryjnych mordercach i widz zacznie mieć je regularnie w dupie. Nie wspominając już o ofiarach, a w końcu te seriale powstają także po to, by wzbudzić w odbiorcach współczucie.
Tymczasem ten wysyp serial killerów nie tylko normalizuje ich obecność w popkulturze, ale i spłaszcza samą formę gatunku. Ledwie pięć lat temu nowa seria true crime była wydarzeniem, bo wiadomo było, że pokaże naprawdę wyjątkową, ważną historię. Teraz wydarzenie jest wtedy, jak trafi się miesiąc bez nowego seryjnego mordercy. Może chociaż w Halloween nam odpuszczą?

Komentarze 0