Jeśli komukolwiek mogło się wydawać, że Manchester City wpadł ostatnio w niewielki dołek, niedziela na Etihad Stadium rozwiała wątpliwości. Obrońcy tytułu mają się lepiej niż kiedykolwiek. Druga połowa derbowego starcia z United to być może najlepsze trzy kwadranse w wykonaniu piłkarzy Pepa Guardioli w obecnym sezonie. Wynik 4:1 dość dobrze odzwierciedla różnicę pomiędzy obydwoma klubami, która obecnie jest gigantyczna. Ale najbardziej kibiców Czerwonych Diabłów musi boleć styl, w jakim City rozprawili się z ich idolami.
Kevin De Bruyne i jego koledzy wyglądali w tym spotkaniu tak jakby od niego właśnie zależało zdobycie mistrzostwa. W drugiej połowie, gdy podkręcili tempo, goście przestali istnieć, a po podwyższeniu na 3:1 zaczęli się bawić. Bernardo Silva tańczył z piłką, Joao Cancelo strzelał efektownie z powietrza. Bramka Riyada Mahreza po dośrodkowaniu KDB z rzutu rożnego przypominała element treningowej gierki. The Citizens deklasowali rywala pod każdym względem – od posiadania piłki (w jednym kwadransie rozkładało się tak: 92% MC – 8% MUTD) po indywidualne popisy. Maszyna z Etihad Stadium pracowała perfekcyjnie.
Dyrygował tym najlepszy zawodnik meczu, De Bruyne. Holował piłkę, napędzał ataki, strzelił dwa gole, zanotował asystę. Bawił się z przeciwnikiem, wyglądał jak ktoś z innej planety. A jego gole numer 50. i 51. w Premier League znacząco podniosły szanse City na obronę tytułu.
BEZ RONALDO
Ralf Rangnick spróbował zagrać odważnie. Nie mając do dyspozycji kontuzjowanego Cristiano Ronaldo rzucił do przodu Anthony’ego Elangę. Po golu Jadona Sancho na 1:1 można było uwierzyć, że United nawiążą walkę, że skasują z pamięci kibiców fatalny występ na Old Trafford, w którym City ich zmiażdżyli. Ale drużyna Guardioli zupełnie się tym trafieniem nie przejęła. Grała swój mecz. Nie obchodził jej ani wysoki pressing gości w pierwszych kilkunastu minutach. Pokazali zresztą po zmianie stron, jak zakłada się go na dłużej.
Koszmary United wróciły. Znów wszyscy oglądali się na Davida De Geę. Ale Hiszpan nie miał szans uratować Czerwonych Diabłów przed ofensywną nawałnicą. Niesamowite jest to, że lider zagrał bez swojego najlepszego strzelca, Raheema Sterlinga, a w zasadzie tego nie odczuł. W genialnej formie jest Mahrez – ostatnich 9 meczów Algierczyka to 8 goli i 3 asysty! De Bruyne wskoczył na najwyższy poziom. Cancelo haruje na całej długości boiska. Trudno było w tym spotkaniu znaleźć słabe punkty gospodarzy.
WŚCIEKŁY KEANE
Nie potwierdziły się obawy Guardioli. Katalończyk przewidywał bowiem, że rywale będą się okopywać we własnym polu karnym, wybijać piłki i próbować kontrataków, jak robił to Everton. Ale Manchester United najwidoczniej nie chciał w taki sposób zaprezentować się w derbach. I poniósł srogie konsekwencje.
Tak się składało, że derby ostatnio zdecydowanie częściej wygrywali goście. United pokonali City na ich boisku w trzech ostatnich przypadkach. Jednak ta dość świeża historia nie miała żadnego znaczenia. Roy Keane, były kapitan Manchesteru United, stwierdził po ostatnim gwizdku Michaela Olivera, że „pięciu, sześciu zawodników United już nigdy nie powinno wystąpić w barwach tego klubu” i wyznał także, że „coś naprawdę złego dzieje się z tym klubem”.
Koszmary United wróciły. Znów wszyscy oglądali się na Davida De Geę. Ale Hiszpan nie miał szans uratować Czerwonych Diabłów przed ofensywną nawałnicą.
Porażka nie oznacza końca nadziei na miejsce w Top 4, ale mocno komplikuje życie drużynie z Old Trafford. Zwłaszcza, że Arsenal pokazał kawałek dobrego futbolu w starciu z Watfordem i zdobył trzy punkty. Kanonierzy są teraz na czwartym miejscu, mają punkt więcej niż United i aż trzy mecze rozegrane mniej. Jeśli sami nie podłożą sobie nogi, naprawdę mogą zagrać w Champions League. Drużyna Rangnicka nie może więc już do końca liczyć tylko na siebie, ale i na potknięcia rywali.
NIEPOTRZEBNY KANE?
Trudno dziś jednoznacznie ocenić wicemistrzów Anglii. Z jednej strony wciąż są w grze w LM, biją się o Top 4, ponieśli pierwszą porażkę od 3 stycznia, z drugiej – te trzy żenujące kwadranse na Etihad obnażają ich wszystkie najsłabsze punkty. Tak, musimy pamiętać, że to Manchester City w najlepszym wydaniu, ale biorąc pod uwagę fakt, że w rywalizacji mistrzów Anglii z druga drużyną poprzedniego sezonu ci pierwsi wyglądają jak goście z innej planety, coś tutaj ewidentnie nie gra. Oba Manchestery są blisko, ale tylko na mapie. Na boisku to kosmiczna przepaść.
107 bramek zdobytych przez Man City w tym sezonie ligowym i pucharowym kładzie na łopatki wszystkie teorie o kłopotach tego klubu w związku z nieudanym transferem Harry’ego Kane’a. Napastnik Tottenhamu z pewnością miałby na Etihad duże pole do popisu, ale ci piłkarze, których ma w kadrze Guardiola, dają radę. Aż pięciu graczy zdobyło co najmniej siedem bramek. Zagrożenie dla rywala płynie z każdej niemal strony. Juergen Klopp po obejrzeniu niedzielnego widowiska z pewnością nie poczuł powiewu optymizmu.
Guardiola przegrał z United sześć razy, ale historia nie miała teraz znaczenia. Przepaść pomiędzy tymi dwoma klubami pogłębia się od chwili odejścia sir Alexa Fergusona i ma wyraźne odbicie w tabeli. Od 2013 roku City sięgnęło po 11 trofeów, a United tylko po 3. Przy czym obaj rywale z Manchesteru wydali w tym czasie na piłkarzy blisko 1,2 mld funtów.
Juergen Klopp po obejrzeniu niedzielnego widowiska z pewnością nie poczuł powiewu optymizmu.
Dla United jedynym ratunkiem jest znalezienie swojego Guardioli. Menedżera, który umie budować piłkarzy, wznosić ich na wyższy poziom. Jeśli tego nie zrobią, jeśli znów nie trafią z obsadą najważniejszego stanowiska, nie mają szans na wyjście z cienia sąsiadów.
Komentarze 0