Grudzień to w Formule 1 zawsze czas podsumowań i wystawiania ocen. Głównie zawsze skupiamy się na kierowcach, ale zapominamy, że panowie są częścią większej układanki. Tym razem w skali szkolnej oceniliśmy ten sezon w wykonaniu poszczególnych zespołów.
„Rozchodzi się jednak o to, żeby plusy nie przesłoniły wam minusów”. Te słowa Ryszarda Ochódzkiego to mimo wszystko święta prawda. Często końcowy wynik potrafi wypaczyć nam patrzenie na sezon danej ekipy, a niejednokrotnie to kierowca ciągnie zespół za uszy. Wpływ na ocenę miała oczywiście ogólna forma ekipy w porównaniu z tą z poprzedniego roku, zachowanie samochodu, niejednokrotnie komentowane przez zawodników czy rozwój konstrukcji na przełomie sezonu. Pod uwagę bierzemy także wszelakie kary i afery, które na przestrzeni roku pojawiały się w padoku. Tych niestety było zdecydowanie mniej przez fakt warunków, w jakich ten sezon rozgrywano.
Oczywiście decyzje strategiczne w trakcie wyścigów czy też te personalne również mają wpływ. Pojedziemy w kolejności od najgorszych do najlepszych, a z pierwszym wyborem myślę, że zgodzi się większość.
*****
10. HAAS 1+
Po prostu nie dało się inaczej. Drugi sezon Haasa, który jest w ewidentnej rozsypce. W 2018 roku walczyli z Renault o czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej i wtedy największym znakiem zapytania pozostawali dla obserwatorów ich kierowcy. 2019 to chowanie błędów konstrukcyjnych świetnym silnikiem Ferrari, ale nadal 28 punktów w klasyfikacji końcowej w porównaniu z 93 z sezonu wcześniej pokazywało, że zdecydowanie coś nie idzie w dobrą stronę. Ten rok to już niestety ostateczny upadek amerykańskiej ekipy. Trzy punkty w klasyfikacji generalnej i najgorszy sezon od początku startów w F1.
Wybory personalne Gunthera Steinera w kwestii kierowców zeszły na dalszy plan i nikt praktycznie o tym nie pamiętał. Kiedy Haasa zabrakło w realnej walce o punkty to przestano mówić o Romainie Grosjeanie i Kevinie Magnussenie. Lata wątpliwości nagle uleciały, a zespół wpadł w swego rodzaju niebyt, szczególnie pośród mniej zaangażowanych kibiców. Jednak to właśnie Francuz i Duńczyk dawali nam do zrozumienia przez team radio, że tegoroczny bolid pozostawia wiele do życzenia. Sezon upływał pod znakiem komunikatów, że „tego nie da się prowadzić”, „ciągle ucieka mi balans” czy zwyczajnie „co za kawał gówna”. Ich częstotliwość zwiększała się wraz ze zmianami w sytuacji kontraktowej, ale o tym za chwilę.
Dziennikarze doszli w końcu do problemu konstrukcyjnego, który nękał Haasa i jak się okazało nie tylko jego. Amerykanie nigdy nie ukrywali swoich związków z Ferrari i faktu, że kupują od nich wszystko co tylko się da, a resztę outsourcingowo produkuje im Dallara. To właśnie w Maranello popełniono błąd konstrukcyjny, który sprawiał, że przegrzewało się tylne zawieszenie samochodu przez błędnie zrobione chłodzenie tarcz hamulcowych. Kiedy „Czerwoni” poradzili sobie z tym dość szybko po diagnozie problemu, tak Haas borykał się z tym praktycznie do samego końca sezonu. Sprawiało to, że grzejące się zawieszenie nie było w stanie utrzymywać odpowiedniej wysokości i wpływało na zmieniający się balans. W F1 o złym prowadzeniu auta może zadecydować błędnie ustawione przednie skrzydło o 1 stopień, więc łatwo się domyślić jak wielkie problemy mieli kierowcy. Podsumowując – ta konstrukcja ma fundamentalny problem, który Haas musi rozwiązać. Inaczej czeka ich 2021 rok pełen łez i kolejnych rozczarowań, ale przy nowych ruchach Gene’a Haasa i Gunthera Steinera powinno się to udać.
Wcześniej wspomniana współpraca z Ferrari zdecydowanie się zacieśnia. Najpierw w dość bezceremonialny sposób pożegnano się jednego weekendu z Grosjeanem i Magnussenem, a panowie prawie jednocześnie wydali swoje oświadczenia. Wypadek z Bahrajnu nieco przyćmił nam dość słabe zachowanie Francuza, który dwa wyścigi po ogłoszeniu zwolnienia „wysypał” się dziennikarzom o problemach z zawieszeniem. Ta decyzja w połączeniu z doniesieniami o słabej kondycji finansowej pokazywała kierunek jakiego powinniśmy się spodziewać. W ten sposób dostaliśmy juniora Ferrari, pomimo wieloletnich zapewnień Steinera, że Maranello nie będzie decydowało o żadnym z jego foteli. Kiedy problemy zaczęły się piętrzyć Amerykanie poszli po rozum do głowy. Dostali kierowcę jakiego chcieli, czyli Micka Schumachera w pakiecie z Simone Restą i kilkoma innymi pracownikami. To jest sytuacja win-win, bo przy nowych limitach budżetowych Ferrari ulokuje w Haasie część swoich pracowników i zarazem ukryję część działu R&D. Świetnie posunięcie dla obu stron i za to tak naprawdę moja ocena ma w sobie ten plusik. Ze względu na nadzieje na lepsze czasy i w końcu mądre posunięcia w czasach kryzysu.
Co do nowych kierowców. Drugi fotel dość niespodziewanie zajął Nikita Mazepin, syn oligarchy Dimitriego, właściciela Uralchemu oraz Uralkali. Niespodziewanie, bo nazwisko dwóch rosyjskich panów łączone z F1 jest od dawna, ale nigdy nic z tego nie wychodziło. Mieli kupić Force India, przegrali ze Strollami. Mieli kupić Williamsa, temat zupełnie ucichł, a finalnie znalazł się zupełnie inny inwestor. Haas to logiczny wybór dla obu stron. Mazepin po cichu może liczyć nawet na odkupienie zespołu, jeżeli Gene Haas miałby dać sobie spokój z prowadzeniem zespołu, ale obecnie otrzyma mocny dopływ rubli, który zdecydowanie pomoże. Świat Formuły 1 jest brutalny i niestety budżet pozyskiwać trzeba, nie da się tego faktu przeskoczyć. Po fatalnych doświadczeniach z Rich Energy wypłaty z Rosji powinny być pewniejsze i bezproblemowe.
Jeżeli chodzi natomiast o Nikitę, to przynosi on czarny PR, który obecnie niezbyt potrzebny jest ekipie. Nie warto rozwodzić się nad obecnie trendującym hashtagiem #WeSayNoToMazepin i całą sytuacją z Dubaju, bo napisano o tym już wszystko. To dziecinne zachowanie, na które nie ma miejsca w obecnym świecie. Większym problemem jest fakt, że Rosjanin jeździ w niebezpieczny sposób i może wprowadzać na tory zagrożenie. Częste wypychanie z toru rywali, jazda już za limitem tego, co rozumiemy przez ostrą walkę, czy wszczynanie burd po sesjach, łącznie z machaniem sierpami. Mazepin nie jest złym kierowcą, ale Haas wziął sobie na głowę problem, który lepiej żeby był wart zachodu, przynajmniej od strony biznesowej.
9. FERRARI 2-
„Santo Maranello, Carletto! W coś Ty się wpakowal?!” To chyba najczęstsze myśli, jakie pojawiały się w głowie Charlesa Leclerca przez większą część tego sezonu. Mimo tego, że zaczęło się przecież od podium w Austrii! Jednak nie możemy się zagalopować w tym wszystkim. To w końcu sezon zespołu, a nie Leclerca. Ten wykonał tytaniczną pracę i wyciągał Ferrari na ile tylko pozwalały mu na to umiejętności, bo bez wątpienia wyciągał 120% z maszyny jaką dysponował. Na końcu 2019 roku zastanawialiśmy się w podcastach ile zmieni w przyszłym sezonie to porozumienie Ferrari z FIA w kwestii silnika. Przecież Włosi uciekli od kary, a większość stawki była absolutnie oburzona. To nam trochę przyćmił „różowy Mercedes” i późniejszy regres trzech zespołów zasilanych tymi jednostkami napędowymi, które powstały już po nim.
Król był nagi. Najszybsze auto zeszłego sezonu wydawało się ułudą i historią sprzed lat. Ferrari straciło swój najważniejszy element i okazało się, że konstrukcyjnie samochód leży, kiedy odejmiemy z niego potrzebne konie mechaniczne. Śledztwo FIA w sprawie legalności silnika i następnie rzeczona ugoda sprawiły, że w Maranello trzeba było na prędce zbudować nowy silnik. Prawdopodobnie poprzednia konstrukcja była tak mocno oparta na rozwiązaniu z szarej strefy, którego zakazano, że nie dało się tego w żaden sposób uratować. W tym roku wielkie Ferrari dysponowało najgorszym silnikiem w stawce i było to widać gołym okiem. Brak prędkości powodował problemy aerodynamiczne. Konstrukcja była zwyczajnie stworzona do działania w innym oknie pracy, a przez brak odpowiednich prędkości nie byli w stanie go osiągnąć.
Auto miało też wady konstrukcyjne, między innymi przegrzewające się zawieszenie, o którym pisałem przy okazji Haasa. Jedno natomiast Włochom trzeba przyznać. Cały sezon pracowali i było widać, że chcą zmienić w samochodzie jak najwięcej przed sezonem 2021, kiedy to konstrukcja zostanie zamrożona, a możliwych będzie tylko kilka zmian. Oczywiście pracowali także nad nowym silnikiem, który ma wyglądać obiecująco na „hamowni”, ale szef zespołu Mattia Binotto studzi optymizm i mówi o nadal ogromnej stracie do czołówki. Bolid prowadził się fatalnie, do tego ewidentnie nie leżał on Sebastianowi Vettelowi, który przez cały sezon miał problemy i często słyszeliśmy jego narzekania. To też może łączyć się z inną sprawą, ale o tym za chwilę. Ferrari zepsuło ten sezon koncertowo, ale potrafiło cokolwiek z niego uratować i wyciągnąć wnioski, które, mam nadzieję, przełożą się na lepszą formę w przyszłym sezonie.
W nim natomiast w Maranello pojawi się nowy pracownik i po sześciu latach zabraknie tam Vettela. Czterokrotny mistrz świata został pożegnany przez Ferrari w sposób, który zaprzecza wszystkiemu, co wiemy o tej ekipie. Włosi to wielka rodzina, która zawsze trzyma się razem i wszyscy pracują ze sobą w wielkie zażyłości. Ludzie pracują tam latami i znają się jak łyse konie. Seb wszedł do tej rodziny bez reszty, ale kiedy doszło do zmiany warty na zespołowej „jedynce” bezceremonialnie mu podziękowano. Binotto zapewniał na testach w Barcelonie, ze to Niemiec jest ich pierwszym wyborem i przed nimi negocjacje, żeby dosłownie kilka tygodni później podziękować mu za dalszą współpracę… przez telefon. Później tłumaczył to chęcią ułatwienia Vettelowi znalezienia nowego pracodawcy, ale wygląda to nadal bardzo słabo i jest dla mnie wielką rysą na tegorocznym sezonie Ferrari.
Zatrudnienie Carlosa Sainza stara się ją delikatnie wypolerować pastą Tempo, ale to nie takie proste. To zrozumiały ruch i Hiszpan powinien być nadwyżką nad Sebastianem. Dwa świetnie sezony w McLarenie cementują jego pozycję, jako szybkiego i solidnego kierowcy. W Woking zdecydowanie dojrzałi ten krok przychodzi chyba w idealnym momencie kariery, mimo wątpliwej formy Ferrari, ale im się nie odmawia. Real Madryt, Barcelona, Los Angeles Lakers, Ferrari. Są marki, które zawsze będą kusić, a jeżeli po przyjściu tego zawodnika forma wróci na najwyższy poziom, zostaniesz w sercach kibiców na zawsze. Z tej czwórki szczególnie tych włoskich.
W Maranello jest do wykonania ogromna praca, ale wydaje się, że tym razem do problemu zabrano się w sposób należyty. Jeżeli następny sezon nie będzie wyglądać lepiej, to raczej pożegnamy się z Mattią Binotto, a Ferrari będzie musiało rozglądać się za człowiekiem z zewnątrz i oczekiwać rewolucji na poziomie Jeana Todta i Michaela Schumachera. Kierowca już jest, pytanie czy szef nadąży.
8. ALFA ROMEO 3-
To równie dobrze mogłoby być 2+, ale Alfa podołała walce z Haasem oraz Williamsem i wypadła w tabeli zdecydowanie najlepiej. Ważnym elementem jest też fakt, że ta konstrukcja broniła się całkiem dobrze, a dawny Sauber zdecydowanie stawia na sezon 2022, czego mogliśmy się dowiedzieć z naszej podcastowej rozmowy z szefem zespołu Fredem Vassuerem na początku tego roku. Oczywiście pierwotnie miał to być sezon 2021, a projekt tegorocznego bolidu był ewolucją, a nie rewolucją, co było zrozumiałe. Zespół z Hinwill zdecydowanie na tym ucierpiał i cały plan wziął w łeb. Rozwój w trakcie sezonu nie należał do najprężniejszych i ciężko było tego oczekiwać. Dużo zasobów musiało zostać cofniętych z projektu 2021, ale nie przekładało się to na rewolucyjne zmiany w aucie.
Alfa Romeo jest też ostatnim z wymienianych tu zespołów, które ucierpiały przez jednostkę spalinową Ferrari. W sezonie 2019 zdobyli 57 punktów, a w tym… jedynie 8. Zacieśniona współpraca z Maranello też nie pomogła w tej całej sytuacji, ale wyglądało na to, że jako jedyni z tego grona nie mieli problemów z tylnym zawieszeniem. Robert Kubica sam donosił, że samochód jest pewny i dobry w prowadzeniu, ale brakuje mu szybkości. Alfa pokazała, że potrafi budować naprawdę dobre auta, ale problemy Ferrari pokrzyżowały im zdecydowanie plany. Było wolno, ale wydaje się, że zespół poczynił kroki w odpowiednim kierunku, tylko silnik „nie podał”.
We względzie personalnym zmian nie uświadczyliśmy, co nieco wszystkich zszokowało. To w końcu tutaj miał zacząć swoją przygodę z F1 Mick Schumacher. Donosili o tym chociażby znakomici dziennikarze Roger Benoit i Robert Chinchero, a sama sprawa wyglądała na dogadaną oraz czekającą tylko na podpisy zainteresowanych stron. Natomiast zdecydowanie lepsza dyspozycja Antonio Giovinazziego i świetna praca dla ekipy miała sprawić, że Fred Vassuer postanowił zostawić go w ekipie, będąc z niego zwyczajnie zadowolonym. Inna sprawa, że doniesienia o Haasie i chęci dostania przez nich najlepszego juniora w mniemaniu Ferrari rzutują na tą sprawę nieco inaczej. Trzeba jednak pamiętać, że musi być w tym część prawdy, bo Vassuer równie dobrze mógł sięgnąć po Calluma Ilotta czy Roberta Shwartzmana. Alfa zostaje z dostatecznym i nadzieją, że poprawiona jednostka Ferrari pozwoli im wyciągnąć z tego bolidu coś więcej i chociaż dać im kilka wyścigów walki ze środkiem stawki.
7. WILLIAMS 3+
Jak można ocenić tak wysoko sezon zespołu, który nie zdobył nawet punktu? To akurat bardzo proste. Progres, który zaliczył zespół z Grove, był zdecydowanie największy z całej stawki i ewidentnie wyciągnięto wnioski z tak fatalnego, tak dla nich, jak i polskich kibiców, sezonu 2019. Samochód był zdecydowanie szybszy, pewniejszy w prowadzeniu i wyglądający o niebo lepiej. Jasne, farba nie jeździ, ale nawet to zwiastowało zdecydowanie lepszy sezon. Tym razem obyło się bez spóźnień i dowożenia części samolotem w bagażu podręcznym. Rozwój konstrukcji poszedł w dobrą stronę i wyeliminowano fundamentalne błędy, które spędzały sen z powiek George’a Russela i Roberta Kubicy. Było o tyle szybciej, że Brytyjczyk, który pozostał w ekipie, był w stanie sześciokrotnie awansować do Q2, co było niesamowitym wyczynem, jak na Williamsa.

Poza tym trzeba jasno sobie powiedzieć, powinno być już tylko lepiej. W końcu doszło do zmiany właściciela i rodzina Williams została już tylko w nazwie zespołu. Claire Williams, uważana za najgorszego szefa ekipy w F1, odeszła z zespołu wraz z założycielem Frankiem Williamsem, a nowym właścicielem zostało Dorilton Capital, czyli amerykański fundusz inwestycyjny. Nowi właściciele mają mieć gotowy plan odbudowy, a następne lata mają być jeszcze lepsze pod ich wodzą. Zespół wszedł w fazę restrukturyzacji i to widać. Zatrudnienie Josta Capito, który był bezpośrednio odpowiedzialny za potęgę Volkswagena w WRC to pierwszy z kroków, które powinny wzmocnić pozycję zespołu w najbliższych latach.
Nad Grove zza chmur wychodzi słońce, a zmiana właściciela oraz stały dopływ gotówki od Nicholasa Latifiego powinny pomóc w dalszym rozwoju. Przyszły sezon to praktycznie nadal praca z tą samą konstrukcją, a wygląda na to, że inżynierowie są w stanie eliminować problemy, które trapiły bolid w sezonie 2019. Marka Williams zostaje w F1 i pozostaje mieć nadzieję, że będzie już tylko lepiej, bo w końcu gorzej być nie mogło.
6. RED BULL RACING 4-
To prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjna z ocen, ale mam swoje powody. Red Bull był zdecydowanie drugim najlepszym zespołem w stawce, a Max Verstappen ugruntował swoją pozycję jako jeden z dwóch najlepszych kierowców na gridzie. Zespół ma jednak swoje problemy, które w tym sezonie zostały obnażone do końca, a pojawiło się też kilka nowych, z którymi poradzić musi sobie Adrian Newey, a nie grupa zarządzająca zespołem.
RB16 nie jest najlepszym samochodem jaki wyszedł spod jego ręki i to jest fakt. Silniki Hondy przez ostatnie lata dobiły do poziomu czołówki i pozbyto się chronicznych problemów z niezawodnością. Auta nabrały mocy i po świetnej końcówce zeszłego sezonu wydawało się, że to właśnie rok 2020 powinien być najlepszą okazją do walki z Mercedesem o palmę pierwszeństwa. To jednak się nie stało, a tegoroczna konstrukcja miała być problematyczna w prowadzeniu. Jej problemy miał świetnie ukrywać Max, ale po formie Alexa Albona i jego ciągłych narzekaniach na właściwości jezdne coś ewidentnie było na rzeczy. Zresztą i Holender czasami potrafił być krytyczny wobec samochodu i na team radio dawał upust swoim frustracjom. W trakcie sezonu Red Bull potrafił uporać się z częścią problemów, ale wygląda na to, że poświęcenie się projektowi Aston Martin Valkyrie przez Adriana Neweya odciągnęło go od odpowiedniego budowania bolidu. Budżet powinien zdecydowanie pomóc w naprawieniu auta, ale pytanie czy te zmiany pozwolą zbliżyć się do Mercedesa.
Oczywiście największy problem to nadal zarządzanie. Red Bull bardzo długo czekał z ogłoszeniem tegorocznego składu, ale finalnie podjęto słuszną decyzję o sięgnięciu po kierowcę z zewnątrz. Postawienie na Sergio Pereza to pierwszy raz od czasu Marka Webbera i lat dominacji na początku minionej dekady. To było jedyne słuszne rozwiązanie i RBR powinno tylko na tym zyskać. Meksykanin dostał roczną umowę i tylko od jego dyspozycji zależy czy będzie w stanie obronić się przed wymagającymi Helmutem Marko i Christianem Hornerem. Nie może na pewno liczyć na taki parasol ochronny, jaki miał Alexander Albon, a każdy jego błąd będzie uważnie analizowany, tak na górze zespołu, jak i przez dziennikarzy.
Red Bull nadal szuka rozwiązania dla fundamentalnego problemu, który pojawił się wraz z informacją o wyjściu Hondy z F1, ale i tam klocki powoli układają się w jedną całość. Ten sezon nie był tym, czego oczekiwaliśmy od ekipy z Milton Keynes i przez jego zdecydowaną większość Verstappen stanowił tło dla dominujących Mercedesów. Oczekiwania były zdecydowanie wyższe, a jeśli forma się nie poprawi nie można wykluczać, że i Max zacznie szukać dla siebie alternatywy, bo głód tytułu będzie tylko rosnąć.
5. ALPHA TAURI 4+
Rozwiązanie problemu, o którym pisałem wyżej znalazło swoje rozwiązanie w siostrzanym zespole. To oczywiście na ten moment przypuszczenia, ale wiele wskazuje na to, że jest w tym duża część prawdy. Red Bull chce uniknąć za wszelką cenę powrotu do silników Renault, a z Hondy zadowoleni są na tyle, że chcieliby przy niej pozostać. Zatrudnienie Yukiego Tsunody, juniora japońskiej marki, w miejsce Daniiła Kwiata daje jasny sygnał, że to może być część barterowa takiej umowy. Do tego oczywiście jest jeszcze potrzebne zamrożenie jednostek napędowych, ale nawet F1 może na tym zależeć kiedy na horyzoncie mają potencjalne odejście dwóch zespołów ze stawki. Nie zrozumcie mnie źle, Japończyk wygląda na świetnego kierowcę, ale pozostaje ewentualna wątpliwość, że znowu mamy przed oczami ten sam błąd. Kolejny młody talent dostanie swoją okazję na Formułę 1 zbyt wcześnie.
Wracając jednak do tego sezonu. AlphaTauri ogromnie dużo zyskało na zacieśnianiu współpracy z Red Bullem, a ten otwarcie mówi, że to już nie jest zespół juniorski. Dużo więcej dzielonych części pomiędzy oba auta przyniosło skutek i włoska ekipa mogła realnie walczyć o punkty w środku stawki, a przy sprzyjających okolicznościach Pierre Gasly był w stanie wygrać wyścig na Monzy, co nadal pozostaje moją ulubioną historią tego roku. Bardzo dobre decyzje jeżeli chodzi o strategię i odpowiednie wykorzystywanie środków sprawiało, że AT maksymalizowało swoje wyniki. Jest to najlepszy sezon tej ekipy od 2008 roku i wiele wskazuje, że ta tendencja może się utrzymać. Red Bull gdzieś wydatki będzie musiał chować, więc rozwój zespołu z Faenzy jest kwestią czasu. Oczywiście, że to naginanie przepisów, ale cytując Marka Cieślaka „każdy tak robi”.

Rebranding się udał i wygląda na to, że środek stawki zyska nowego mocnego gracza. Gasly wyrósł na naturalnego lidera tej ekipy, a szef Franz Tost układa te puzzle w odpowiedni sposób. Duży progres, chociaż zdecydowanie mniejszy punktowo, co wynika z faktu, że jeszcze kilka innych zespołów poczyniło znaczący krok do przodu. Jednak AlphaTauri może stać się w najbliższych latach ulubionym underdogiem wielu fanów F1.
4. RACING POINT 5-
Czy to zawyżona ocena? Raczej nie. Pewne wydarzenia mocno ją zaniżyły. Wszystko oczywiście zaczęło się od pamiętnych testów przedsezonowych, gdzie RP20 zostało uznane za bezceremonialną kopię bolidu Mercedesa z sezonu 2019. Świat F1 zapłonął. Twitter zalały zdjęcia porównawcze, szefowie ekip byli wściekli, a szef Otmar Szafnauer tłumaczył, że to wszystko przecież pomowienia tylko w oparciu o zdjęcia. Nikt w to nie wierzył i do dzisiaj większość ma z tym problemy. Rozwój konstrukcji przebiegał jednak inaczej niż kopiowanego W10, samo Racing Point dość znacznie polepszało swoje osiągi, szczególnie w jednym z bolidów. Dużo sprawdzania nowych części, szukanie innych rozwiązań. To nie było tak, że dostali gotowca i z nim zostali. Niesmak pozostał, protesty skończyły się na zabraniu punktów z jednego wyścigu i ciągłych reprymendach, które nie wnosiły do sprawy zupełnie nic. Trochę zalatywało to Bareją.
Kolejne dwa minusy, które także rzutują na ogólny odbiór ekipy, to kwestie wątpliwych decyzji strategicznych. Owszem, nadal przechodzą restrukturyzację pod okiem Lawrence’a Strolla, ale część z zachowań pozostaje niezrozumiała. Sergio Perez stracił przez nie co najmniej dwa razy miejsca na podium, a Lance Stroll może spokojnie dołożyć jedno. Złe decyzje o zmianie opon czy przeciągnięciu stintu na konkretnej mieszance doprowadzały do gorszych wyników niż mogły być w rzeczywistości, a w ogólnym rozrachunku pozbawiły zespół trzeciego miejsca w generalce. Druga to oczywiście pożegnanie Pereza, który to o swoim zwolnieniu usłyszał z rozmowy prowadzonej za ścianą w motorhomie „Różowych”. Sportowo ta decyzja nie broni się w żaden sposób, bo Meksykanin jest zdecydowanie lepszym z dwójki kierowców jakimi Racing Point dysponowało. No, ale cóż, zespół ma takiego nie innego właściciela i niczego innego spodziewać się nie mogliśmy. Oczywiście, Stroll to świetny, młody kierowca, który nadal ma potencjał i jest dużo przed swoim primem, ale… No właśnie, zawsze zostaje to „ale”.
Ogólnie rzecz biorąc ostatni rok przed rebrandingiem na Aston Martina przebiegł w sposób bardzo dobry. Racing Point było realnym kandydatem do walki o podia i trzecie miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Nic nie zapowiada, żeby to miał być szczyt ambicji tego zespołu. Dyskusyjna pozostaje oczywiście kwestia „drogi na skróty”, ale tak naprawdę nikt niczego nikomu nie udowodnił. Wiem, to brzmi słabo, ale taka już jest Formuła 1. Jeżeli nie dasz się złapać za rękę, to ze wszystkiego jesteś w stanie wybrnąć. A jeśli kończysz jak w piosence Shaggy’ego, to zostajesz ze spodniami w kolanach, nie Ferrari? Racing Point ma je na swoim miejscu, zapina pasek Ralpha Laurena i z uśmiechem na ustach czeka na kolejny sezon.
3. RENAULT 5+
Przestałem wierzyć we Francuzów po sezonie 2019. Było źle, było słabo, ledwo wyprzedzili Toro Rosso w generalce, a z obiecanych podiów zostały tylko halucynacje. Renault zaliczyło regres i to bolesny, szczególnie z perspektywy podpisania Daniela Ricciardo i wiszącego widma odejścia z F1. Nic takiego jednak się nie stało, a koncern potwierdził swoje zaangażowanie w królową sportów motorowych. Demony poprzedniego sezonu zostały odgonione, a zespół Cyrila Abiteboula odrobił pracę domową na to rzeczone 5 z plusem.
Renault było widocznie szybsze. Ricciardo okrzepł w ekipie i zdecydowanie lepiej wszedł w sezon, tym razem nie urywając sobie skrzydeł ani nie cofając w Daniiła Kwiata. Samochód był dużo mniej zawodny niż miało to miejsce w zeszłym roku. Byli szybsi praktycznie w każdym miejscu, a powtarzanie jak mantry przez Cyrila formułki o świetnym silniku w końcu znalazło swoje odzwierciedlenie. Bolid był zdecydowanie lepszy na torach, gdzie to właśnie jednostka napędowa miała kluczowe znaczenie. Walka z McLarenem i Racing Point za plecami czołówki pozwalała na wykorzystywanie błędów Mercedesów oraz Red Bulli. Przerodziło się to w trzy podia Francuzów, których przed sezonem nikt nie mógł przypuszczać. Esteban Ocon potrzebował trochę czasu na aklimatyzację, ale nawet decyzja o jego zatrudnieniu, mimo wyraźnej przegranej z Ricciardo, na końcu się obroniła.
Renault wraca na właściwe tory, a tegoroczna konstrukcja to zwyczajnie udowadnia. Zatrudnienie Fernando Alonso na przyszły sezon to jedna z nielicznych wątpliwości. Człowiek znany z gigantycznego talentu, ale i równie dużej toksyczności może zadziałać na to wszystko dwojako. Sam Hiszpan oczywiście wciąż mówi, że on czeka na sezon 2022 i walkę o tytuł, a zespół, zmieniający nazwę na Alpine od przyszłego roku, wygląda na gotowy aby się tego podjąć. Już raz tak chwaliłem Renault, więc wiem, że niedługo może mi przyjść połykać te słowa. Wygląda jednak na to, że po ciężkim roku 2019 w ekipie poczyniono odpowiednie kroki i cały projekt wrócił na dobre tory. Doświadczenie Nando powinno w tym wszystkim pomóc i tylko rozwijać ten zespół. No, chyba, że coś mu się nie spodoba i zamiast tego znowu przez team radio usłyszymy tyrady zamiast pomocy.
2. McLAREN –6
Miałem dylemat, czy to nie powinno być pierwsze miejsce. To był sezon niemal idealny dla ekipy z Woking, a nawet więcej – to był sezon dający nadzieję na wiele więcej. Trwająca przebudowa i sprzątanie po czasach post-Dennisowskich dobiegła końca, a zespół zdaje się iść tylko do góry. Poprzedni sezon był najlepszym dla McLarena od lat, a ten tylko utwierdził w przekonaniu, że Zak Brown do spółki z Andreasem Seidlem robią wielką robotę, która może przywrócić im dawną świetność.
Brytyjczycy byli zdecydowanie najrówniejsi z trójki walczącej o podium w klasyfikacji konstruktorów. Udoskonalona konstrukcja wyglądała jeszcze lepiej niż w 2019 roku, a sam sezon otworzył się fantastycznym podium. Bardzo wysoka i przede wszystkim stała forma zawodników pozwoliła na zdobywanie dużych punktów i wykorzystywanie potknięć oponentów. Nawet na torach, które mniej sprzyjały tegorocznej maszynie byli w stanie osiągać wyniki ponad stan i łapać doskonałe punktowo wyniki. Błędów w sezonie było jak na lekarstwo, a największym było wjechanie w ścianę przez Carlosa Sainza w Rosji. Gdyby też nie pech w Grand Prix Wielkiej Brytanii i przebita opona u Hiszpana ten wynik byłby jeszcze bardziej imponujący.
Przyszły rok to powrót legendarnego duetu McLaren-Mercedes. Utrata Sainza na rzecz Ferrari została zrekompensowana przez zatrudnienie Daniela Ricciardo, więc kadrowo to wykonanie roboty na najwyższym poziomie. Konstrukcja sama w sobie jest świetna, a zmiana pod poszyciem na najlepszy silnik w stawce powinna wnieść zespół jeszcze wyżej. Ekipa z Woking pokazała, jak duże znaczenie ma odpowiednie zarządzanie i odpowiedni podział ról. W tym momecnie z tej grupy pościgowej to właśnie oni mają największą szansę na dołączenie do realnej walki o podia, a z czasem i o tytuł. Ten kolejny rok to wielki sprawdzian i niewiadoma, bo przez ograniczone możliwości przebudowy trzeba tą nową jenostkę napędową upakować najlepiej jak się da, mając ograniczone możliwości. Jednak w ostatnich latach McLaren udowadnia, że wie co robi i raczej się nie martwię o ich przyszłość, a nawet widzę ją w bardzo pozytywny sposób.
1. MERCEDES 6
Bezapelacyjny zwycięzca tego sezonu. Kolejny raz nie pozostawili swoim konkurentom żadnych złudzeń i zdominowali ten rok, w którym nawet nie byliśmy w stanie tego tak odczuć. Nawet kiedy Lewis Hamilton nie wystartował w wyścigu przez wzgląd na COVID-19 i Mercedes popełnił swój największy błąd w boksach w tym sezonie, to można było odnaleźć pozytywy. George Russell to bez wątpienia ich przyszłość, a test na torze w Bahrajnie wyszedł w wymarzony sposób dla Toto Wolffa i spółki.
Trudno znowu zachwycać się tym samym, ale Srebrne Strzały są po prostu niezrównane. Od lat budują samochody, które są zwyczajnie najlepsze i na przestrzeni całego sezonu takie pozostają. Nawet w momencie zaprzestania rozwoju konstrukcji na dany rok i przeniesieniu prac na rozwój kolejnego bolidu. Masa osób pracująca na ten sukces wypełnia swoje obowiązki w najlepszy możliwy sposób, co skutkuje biciem kolejnych rekordów. Siódmy podwójny tytuł z rzędu to absolutnie rekordowa seria, która zabrała kolejny wyczyn historyczny Ferrari. Zresztą Lewis Hamilton zadbał też o to, żeby pozbawić Michaela Schumachera, ich legendy, kolejnego, zdawałoby się osiągniecia nie do pobicia.
Przyszły rok prawdopodobnie znowu będzie pod dyktando Mercedesa i trudno się w sumie temu dziwić. Nie można mieć pretensji do tego zespołu, a raczej do całej reszty, że mimo wielkich nakładów finansowych nie są w stanie być chociażby blisko. W tym roku zaskoczyli wszystkich DAS-em, który w trakcie sezonu był żadnym tematem, a jego użycie wydawało się marginalne. Co zrobią w 2021? Coś, co znowu najprawdopodobniej da im przewagę. Na tyle dużą, że w nową erę w F1 będą mogli wchodzić zdecydowanie spokojniej. Takie dominacje są nudne, ale z drugiej strony oglądamy zespół, który za wiele lat będzie uznawany za najlepszy w historii, a przynajmniej wszystko na to wskazuje.
