Poprzedni sezon trzeci raz z rzędu zakończyli nad Romą, ale w przeciwieństwie do niej nie zdobyli żadnego trofeum. Nie udało im się nic ugrać w Europie, ani awansować do Ligi Mistrzów. A gdybyśmy chcieli wyliczać ich naprawdę udane mecze, zatrzymalibyśmy się na dosłownie kilku. Lazio znalazło się w dziwnym położeniu. Z jeden strony wciąż uznaje się je za topową markę na mapie Włoch, z drugiej – od pewnego czasu stoi w miejscu. Szansą na coś więcej ma być rewolucja Maurizio Sarriego, ale żeby ją przeprowadzić, włoski trener musi dostać wsparcie.
W Rzymie można spędzić tygodniowe wakacje i, jeśli się nie wyjdzie z centrum, nie zauważyć, że komukolwiek się tu kibicuje poza Romą. Nie licząc jednej dzielnicy przy Watykanie, turystyczne miejsca są praktycznie zdominowane przez romanistów. Jak wyliczyli studenci z La Sapienza University, w całym mieście średnio na trzech fanów Romy przypada jeden z Lazio.
Biancocelestim specjalnie to jednak nie przeszkadza. Mają nawet piosenkę, w której z dumą oświadczają, że, tłumacząc luźno na polski, liczy się jakość a nie ilość.
WSPOMNIENIE LAT 90.
Lazio jest popularne szczególnie na północy Rzymu oraz jego przedmieściach. To tam do dziś wspomina się lata 90., czyli najpiękniejszy okres w historii klubu, kiedy sięgnęli nie tylko po scudetto czy krajowe puchary, ale też Puchar Zdobywców Pucharów i Superpuchar Europy. W błękitnych koszulkach występowały wtedy gwiazdy światowego formatu na czele z Paulem Gascoigne'em, a potem Sinisą Mihajlovićem, Alessandro Nestą czy Pavelem Nedvedem.
Dziś po wielkim Lazio nie ma już śladu i choć rzymianie co kilka lat dorzucają nowe trofea – ostatnio w 2019 roku wygrali w Pucharze Włoch – i regularnie grają w europejskich pucharach, czuć, że fani marzą o czymś więcej.
Zasadnicze pytanie brzmi jednak: o czym marzy Claudio Lotito, czyli kontrowersyjny biznesmen, który od prawie dwóch dekad zarządza klubem. To on decyduje o jego ambicjach, wyznacza cele i kierunki rozwoju. I to od niego tak naprawdę zależy przyszłość Lazio.
„LOTITO OPŁAĆ RACHUNKI”
Jak często bywa w takich przypadkach, Lotito jest postacią bardzo trudną do jednoznacznej oceny. Jego związek z rzymską drużyną zaczął się w jednym z najtrudniejszych momentów w jej historii. Poprzedni właściciel Sergio Cragnotti zbankrutował i wydawało się, że razem z jego firmą na dno powędruje też Lazio. W ostatnim momencie na pomoc przyszedł właśnie Lotito, który na początku wpompował w klub 18 milionów euro, a później uzyskał zgodę na rozłożenie spłaty wielomilionowego długu na kilkanaście lat.
– Zastałem klub na łożu śmierci i doprowadziłem do śpiączki – mówił, wierząc, że uda się postawić Lazio na nogi.
Do tego trzeba było gruntowych reform. Nowy prezes szybko dał się poznać jako ktoś, kto zanim wyda jedno euro, upewni się, że będzie mógł zarobić na nim trzy. Pogoń za wielkimi transferami, wynikami i trofeami odstawił na później, skupiając się przede wszystkim na przywróceniu normalnej sytuacji finansowej.
Jak opisywał później jeden z redaktorów portalu „The Laziali”, podczas tej przemiany fani czuli się jakby ich klub po jakimś groźnym wypadku przechodził żmudną rehabilitację. A potem wyrzucony z piłkarskiej rodziny królewskiej musiał zadowolić się chłopskimi warunkami, w których Lazio przestało być zespołem przyciągającym wielkie gwiazdy.
Zmiany Lotito sięgały też poza boisko. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, który robił wszystko, żeby pozostać w dobrych stosunkach z kibicami, nowy prezes nie chciał ustępować chuliganom, nazywanym przez niego „zmniejszającą się mniejszością”. Wypowiedział im wojnę, odbierając przywileje, czyli między innymi prawo do dystrybucji biletów na mecze wyjazdowe czy produkowanie klubowych gadżetów.
To oczywiście nie spodobało się rządzącym na Stadio Olimpico ultrasom z grupy „Irriducibili”, którzy organizując przeciwko niemu protesty, uczynili go wrogiem numer jeden. – Tylko dwa razy kibice Lazio i Romy się zjednoczyli: raz po śmierci Jana Pawła II, a drugi raz, kiedy podczas derbów zgasło światło i cały stadion śpiewał: „Lotito opłać rachunki!” – opowiada Paweł Trójniak z portalu SSLazio.pl.
Na obronę projektu w Lazio włoski biznesmen ma jednak sporo argumentów. Przede wszystkim udało mu się przywrócić płynność finansową. Drużyna zaczęła normalnie opłacać zawodników i oddaliło widmo bankructwa. Na dodatek mimo braku wielkich inwestycji potrafiła utrzymać się w czołówce i dorzucić pięć trofeów.
– To przy tym, jak graliśmy w latach 90., to nie za bardzo imponuje. Ale pamiętajmy, że wcześniej Lazio rzadko cokolwiek wygrywało. Kiedy spojrzymy na to z szerszej perspektywy, zauważymy, że jego era nie jest tak uboga, jak powtarzacie – przekonywał jeden z kibiców.
W OCZEKIWANIU NA SARRIBALL
Niejako dowodem na ambicje Lotito mogło być zatrudnienie Maurizio Sarriego.
Sarri właściwie od pierwszego dnia pracy mierzy się z problemami, na które nie ma wpływu. Kiedy przychodził do Rzymu, mówiło się, że pierwszy sezon będzie „rokiem zero”, czyli okresem transformacji. Przyzwyczajeniem piłkarzy do nowej filozofii oraz przede wszystkim zmianą kadrową. Niemniej po zakończeniu rozgrywek przesłanek, że coś naprawdę może pójść do przodu, jest nadal bardzo mało.
W zespole wciąż brakuje klasowych zawodników, a w kwestii transferów więcej niż o wzmocnieniach słychać o piłkarzach, którzy odchodzą. To podpowiada nam, że na „Sarriball” trochę jeszcze poczekamy.
Co prawda, w zeszłym sezonie mieliśmy już jego przesłanki. Wiosną piłkarze Lazio wreszcie przyzwyczaili się do preferowanego przez Sarriego ustawienia 4-3-3. Coraz częściej kontrolowali grę, a piłka – mówiąc kolokwialnie – zaczęła „chodzić”. Biorąc jednak pod uwagę cały sezon, był to czas mocnej destabilizacji formy i chaosu. Idealnie zobrazowała nam to ostatnia kolejka. Po 14 minutach Lazio przegrywało z Hellas 0:2, następnie odrobiło straty i wyszło na prowadzenie, żeby kwadrans przed końcem dać sobie strzelić bramkę na remis.
PUNKTY ZACZEPIENIA I RZECZY DO POPRAWKI
Niewątpliwym atutem zespołu jest atak, który pod względem liczby strzelonych bramek (77) ustępował tylko Interowi. Przez większość sezonu kierował nim oczywiście Ciro Immobile. Kapitan Lazio z 27 golami na koncie po raz czwarty w karierze został królem strzelców i do rekordzisty Gunnara Nordahla brakuje mu już tylko jednej statuetki.
Oprócz Ciro, ofensywę napędzał Sergej Milinković-Savić. Dla niego były to najlepsze rozgrywki w karierze, w których zebrał 11 trafień i 11 asyst. W roli dżokera natomiast dobrze sprawdzał się Pedro, który zdecydowanie odżył po średnio udanej przygodzie w Romie.
Na przeciwnym biegunie znalazła się obrona. Duet Luiz Felipe i Francesco Acerbi, który jeszcze w sierpniu wyglądał co najmniej przyzwoicie, z czasem stał się jedną z najgorszych par stoperów w lidze. W sumie w 38 meczach Lazio straciło 58 goli, czyli więcej niż jakikolwiek klub z pierwszej dziesiątki Serie A. – Jakbym miał zobrazować grę Lazio w obronie, użyłbym tego mema, w którym przy drzwiach zamiast kłódki jest chrupek – śmiał się Trójniak.
W trwającym oknie transferowym defensywa jest więc priorytetem. Poza obrońcami trzeba zabezpieczyć pozycję bramkarza, którą zwalnia żegnający się z Rzymem Thomas Strakosha. Oprócz niego Lazio powinno wzmocnić także lewą flankę i środek pola.
Włoskie media dorzucają, że niezbędne będzie znalezienie zmiennika dla Immobile. 32-latek ominął w zeszłym sezonie siedem meczów ligowych i widać było, że kiedy nie ma go na boisku, Lazio zwyczajnie gra gorzej. Ponadto nadal nie rozwiązała się przyszłość Milinkovicia-Savicia. Jego strata byłaby dla rzymian ogromnym ciosem i oznaczałaby, że klub musi sprowadzić klasowego środkowego pomocnika.
Przed Lazio pracowite lato. Zaczęli je od przedłużenia do 2025 roku kontraktu z Sarrim. Teraz, jeśli tylko marzą o sukcesach, muszą dać mu zawodników, jakich potrzebuje. Bez tego nigdy nie zobaczymy na Stadio Olimpico „Sarriball”.
Komentarze 0