Z reguły to zawodnicy NBA stają się dziennikarzami, a nie na odwrót. Po zakończeniu kariery spora część graczy decyduje się przecież spróbować swoich sił w mediach. Jason Preston przeszedł jednak zgoła inną drogę. Jeszcze kilka lat temu blogował o Detroit Pistons, opisując poczynania m.in. Reggiego Jacksona czy Marcusa Morrisa. Dziś 23-latek dzieli z nimi jedną szatnię, bo sam reprezentuje barwy Los Angeles Clippers.
Ponad rok na swoją szansę czekać musiał Jason Preston. Wybrany na początku drugiej rundy draftu w 2021 roku koszykarz stracił poprzedni sezon z powodu kontuzji kostki. Tymczasem jeszcze przed startem tamtych rozgrywek wydawało się, że ma spore szanse na minuty w rotacji Los Angeles Clippers. Dobrze wypadł w lidze letniej. Potem zachwycał na treningach, a koledzy z drużyny mówili o nim, że gdy inni grają w warcaby, to on gra w szachy.
Niestety pechowy uraz sprawił, że obrońca marzenia o debiucie w NBA musiał odłożyć w czasie. Aż do marca tego roku nie był w stanie podróżować ze swoimi kolegami. Większą część rehabilitacji spędził w Los Angeles, wykorzystując ten czas na wzmocnienie ciała oraz zadawanie pytań.
W klubie nie było chyba osoby, której nie zadałby pytania. A pytał o wszystko. Dzięki temu nie tylko zyskiwał wiedzę, ale też pozostawał blisko drużyny. Na pewno nie zastanawiał się też, co by było gdyby… W przeszłości mierzył się już z dużo trudniejszymi sytuacjami, które nauczyły go tego, by nigdy się nie poddawać.
W wieku 15 lat stracił bowiem mamę, która zmarła z powodu raka płuc. Ojciec nigdy nie był częścią jego życia, a występująca w roli prawnego opiekuna ciotka żyła na Jamajce. Pomogło kuzynostwo oraz przyjaciele mamy, z którymi zamieszkał po jej śmierci. Pomogła też koszykówka, którą zafascynowany był od najmłodszych lat. W świat pomarańczowej piłki wprowadziła go zresztą mama. Nie tylko woziła go na treningi i motywowała do pracy, ale też podkreślała, że nie samą grą koszykarz żyć powinien.
To ona zaszczepiła w nim chęć bycia studentem gry. Chęć oglądania meczów i analizowania ich pod wieloma różnymi kątami. Stąd wzięła się ta ciekawość Prestona oraz ogromna motywacja do nauki i chłonięcia wiedzy. Jako młody chłopak uwielbiał Detroit Pistons i marzył o grze w NBA, ale wczesne lata w szkole średniej brutalnie te marzenia zweryfikowały.
Preston był zbyt słaby i zbyt niski. Dość powiedzieć, że na pierwszym roku szkoły średniej notował tylko po dwa punkty w każdym spotkaniu. Wtedy postanowił więc o koszykówce pisać. Jako 16-latek wciąż pochłaniał wszystkie treści na temat Pistons aż w końcu pomyślał, że może sam spróbuje swoich sił. Jednym z jego ulubionych blogów był „Piston Powered” w blogerskiej sieci FanSided i to właśnie tam Preston po ukończeniu 17. roku życia zaczął swoją dziennikarską przygodę. Pisał o meczach i transferach. Oceniał występy poszczególnych zawodników, w tym m.in. Reggiego Jacksona czy Marcusa Morrisa, czyli ówczesnych graczy ekipy z Detroit, a dziś zawodników LAC.
Po ukończeniu szkoły średniej miał więc już w głowie plan. Zapisał się na lokalny uniwerek z zamiarem studiowania dziennikarstwa. Mniej więcej w tym samym czasie odezwał się do niego jeden z przyjaciół, który potrzebował piątego zawodnika do amatorskiego turnieju. Preston nie był już tym samym zawodnikiem, co w szkole średniej. Urósł o kilkanaście centymetrów, co pozwoliło mu wejść na wyższy poziom. Efektem tego była dominacja na wspomnianym turnieju, a to po raz pierwszy przykuło uwagę skautów.
To wciąż było jednak za mało, aby ktokolwiek zaproponował mu stypendium. Preston doskonale wiedział, że trenerzy z mniejszych czy większych uczelni potrzebują wpierw materiałów filmowych, aby zobaczyć zawodnika w akcji i ewentualnie się nim zainteresować. Tymczasem jego zagrań nigdzie nie można było obejrzeć, bo nikt ich po prostu nie nagrywał. On sam zajął się więc tym, by te nagrania zrobić. Jeden z jego przyjaciół na koniec sezonu zmontował je w krótkie wideo, a to okazało się przepustką do kariery.
Preston sam umieścił bowiem wideo ze swoimi zagraniami na twitterze, a materiał przykuł wreszcie uwagę ludzi w Ohio University. Co z tego, że piłkę ledwo było widać. Nie miało też znaczenia, że kamera nagrywała zawodników pod dziwnym kątem. Liczyła się znakomita postawa mierzącego 194 centymetrów obrońcy, który zachwycał przede wszystkim świetnym rozegraniem piłki. Nie bez powodu Clippers uważali go za drugiego najlepszego kreatora gry w całym zeszłorocznym naborze. Głównie dlatego zdecydowali się go pozyskać.
Dziś 23-latek jest już zdrowy i za sobą ma debiut w NBA oraz pierwsze punkty. Zapewne jest pierwszym blogerem, któremu to się udało. Skorzystał na problemach zdrowotnych innych graczy Clippers i ostatnio zaczął przebijać się nieco w rotacji ekipy prowadzonej przez trenera Tyronna Lue. Szkolił się też w G-League, gdzie jak do tej pory szło mu całkiem nieźle.
Wielkiej kariery jeszcze nie zrobił i może nigdy nie zrobi, ale za nim ważny pierwszy rozdział. Przed nim – jak to często u dziennikarzy – dopisywanie kolejnych. Jego historia potwierdza natomiast, że NBA to nie tylko maszynka do zarabiania pieniędzy, ale też wciąż miejsce spełniania marzeń.
Komentarze 0