XXI wiek generalnie więcej nam dał niż zabrał, ale... jedno zjawisko znikło na dobre wraz z nowym milenium. Subkultury. Kiedyś to wygląd określał to, czego się słuchało i w co wierzyło. Dziś jest zupełnie inaczej.
Wyobraźcie sobie pójście jednego wieczora na techno i na trapy. Bez zmiany outfitu. To żaden problem, po prostu ubieracie się na czarno. Ale kiedyś za baggy jeansy z miejsca wyrzuciliby was z co bardziej elektronicznych miejscówek... o ile oczywiście w ogóle byście tam weszli; zainteresowanym polecamy ciekawą anegdotkę (tę z udziałem Reda) z książkowej biografii O.S.T.R.-ego. Zresztą w ogóle dzisiaj wszelkie dyskusje o tym, jak się ubierać, można wsadzić do lamusa; dziś strój nie określa niczego poza złym albo dobrym gustem tego, kto go nosi.
Kilka dekad temu wyglądało to jednak zgoła inaczej. A razem z marką Dr. Martens przyglądamy się zbuntowanym subkulturom, których członkowie nosili właśnie te buty, prezentując wam przy okazji po jednym ważnym przeboju dla każdej z grup.
Modsi
Tacy angielscy hipsterzy przełomu lat 50. i 60., ale niestroniący od bitki: regularnie tłukli się z rockersami, czyli antagonistyczną subkulturą, zakładali gangi, jeździli na vespach, no i rzecz jasna nosili Martensy - które dopełniały ich jaskrawe ciuchy; pamiętajcie, że tamte lata na Wyspach Brytyjskich stały pod znakiem szarości. Co jeszcze? Słuchali modnej, młodzieżowej muzyki (jazz, rock, rhythm and blues, pop) i opowiadali się za rewolucją seksualną. Nic dziwnego, że przyciągali do siebie rzesze młodych ludzi, którym bardzo nie podobała się zastana rzeczywistość.
Skini
W Polsce owiani złą, chuligańską sławą. Ale pamiętajmy, że w rzeczywistości ruch skinheadów miał nieco mniej wspólnego z przemocą, a więcej z buntem. Pierwsi skinheadzi wyrośli z fuzji modsów z jamajskimi rudeboys, którzy przyjechali do Anglii w latach 50., przywożąc ze sobą nowatorskie jak na tamte czasy, karaibskie brzmienia. Przeciwko czemu się buntowali? Przeciwko biedzie i braku perspektyw; skini w przeważającej większości pochodzili z ubogiej klasy robotniczej.
Hipisi
Nie wierzcie nikomu po 30-tce - to chyba najbardziej wymowne hasło tego nurtu. Hipisi byli na kontrze do świata dorosłych, który zmuszał ich do zakładania rodzin, brania kredytów i, ogólnie ujmując, prowadzenia konwencjonalnego trybu życia. Wierzyli w ideę pokoju na świecie i - nie można zapomnieć - w wolną miłość. Nosili wielobarwne ciuchy, długie włosy, okulary lenonki (z pacyfistycznymi ideami sympatyzował lider The Beatles John Lennon), ale oprócz dominujących sandałów zakładali też Martensy. W odróżnieniu od modsów i pierwszego nurtu skinheadów była to często spotykana subkultura także w Polsce.
Punkowcy
Punk to po angielsku określenie śmiecia, rzeczy tandetnej, bezwartościowej. Mniej więcej tak sami siebie sytuowali przedstawiciele tej subkultury, ochoczo podkreślający swoje odszczepienie od społeczeństwa. Byli hałaśliwi, bardzo widoczni przez swoje charakterystyczne fryzury, postrzępione, brudne ciuchy (dominowały jeansy z naszywkami i agrafkami, jeansowe katany i skóry) i wyjątkowo prostą, jazgotliwą muzykę. Muzykę, która - jak wiecie - wywarła ogromny wpływ na rozwój innych gatunków, z hip-hopem na czele.
Grunge'owcy
Poprzednie subkultury rządziły w latach 60. i 70., poza hipisami przede wszystkim na Wyspach. Grunge natomiast eksplodował na przełomie lat 80. i 90., mając swoje korzenie przede wszystkim w muzyce. Młodzi słuchacze mieli bowiem dosyć wszechobecnego popu, a że do tego często pochodzili z mniejszych amerykańskich miejscowości, które nie miały szans choćby otarcia się o gospodarczy boom, to mieszanka wściekłości i beznadziei zrobiła potężny ferment. Muzycznie grunge był brudny, prosty, ale i melodyjny, przez co mocno przebojowy, o czym świadczą choćby sukcesy Nirvany i Pearl Jamu (by wymienić tylko najważniejszych). Do podartych jeansów i kraciastych koszul grunge'owcy nosili półdługie lub długie włosy, trampki albo właśnie Martensy. Zresztą przypomnijcie sobie wizerunek choćby Kurta Cobaina, grunge'a w najczystszym wydaniu.
Pamiętajcie też o tym, że w październiku tuż obok stacji PKP Warszawa Śródmieście znajduje się Dr. Martens Pop Up Store...

...czyli wyjątkowa miejscówka, w której możecie obejrzeć koncert, spersonalizować sobie torbę, customizować buty, zaliczyć wizytę u barbera albo nauczyć się robienia fanzinów - medium szczególnie popularnego właśnie w środowiskach opisywanych przez nas subkultur. Zresztą wizyta w Dr. Martens Pop Up Store będzie właśnie z jednej strony delikatną podróżą w czasie, z drugiej - opcją kreatywnego przerobienia sobie stylówy. Dopisujcie się koniecznie do wydarzenia na fejsie.

