Od Molesty do Maty. 5 polskich numerów rapowych, które stały się ważnymi głosami pokoleń

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
mata.jpg

Nazywanie ich pokoleniowymi hymnami jest trochę na wyrost. Ale wszystkie utwory z tej piątki zbiorowo materializowały lęki, frustracje, wkurwy i marzenia konkretnych generacji. A przy tym każdy z nich celnie opisywał realia, w których tym generacjom przyszło żyć.

Muzyka popularna zna sporo takich przypadków. Generacja lat 60. miała swoje Born To Be Wild zespolu Steppenwolf, odę do wolności w latach targanych wojną w Wietnamie i sypiącym się micie american dream. Dorastający dekadę później buntowali się w rytm Another Brick In The Wall Pink Floyd, dzieci lat 80. wystawiały środkowy palec przy Fight The Power Public Enemy i F**k Tha Police N.W.A., a zagubieni w latach 90. czuli się jak Creep z singla Radiohead. W Polsce ważnymi dla milionów młodych, dorastających w cieniu komunizmu ludzi były kawałki Perfectu Autobiografia i Chcemy być sobą, Jeszcze będzie przepięknie Tiltu czy Polska formacji Kult.

Pod względem doświadczeń pokoleniowych polscy raperzy mieli trochę łatwiej. Żadnych wojen ani dorastania w ciemiężącym ludzi komunizmie. Co nie znaczy, że kolejne generacje twórców i ich słuchaczy nie miały swoich problemów. Jakich? O tym opowiadają te kawałki.

1
Molesta – „Armagedon” (1998)

Na dobrą sprawę mogłoby tu wpaść wszystko ze Skandalu. Ale w Armagedonie mamy ponadczasowe one-linery (Po pierwsze: nie dla sławy), mamy manifest klimy, portret spalanych przez heroinę stołecznych blokowisk schyłku lat 90., a najwięcej poczucia głębokiej beznadziei, w jakiej taplali się wszyscy wychowankowie polskiego betonu, którym przyszło wchodzić w dorosłość na wysokości przełomu mileniów. Lepiej ustawieni i ci, którzy złapali bilet na transformacyjny ekspres, właśnie łapali robotę marzeń w raczkujących korpo, waląc w weekendy połowę wypłaty w nozdrza. Pozostali? Musieli kombinować. I możemy teraz robić sobie tribute'y do lat 90. albo reaktywować modele butów z tamtych czasów, ale warto mieć z tyłu głowy, że były to też paskudne, złapane w szczękościsk przemocy i ciężkich narkotyków lata.

2
Pezet/Noon – „Ukryty w mieście krzyk” (2002)

Dlaczego z tylu doskonałych numerów duetu Pezet/Noon tylko ten stał się pokoleniówką? Na pewno przez podmiot ujęty w liczbie mnogiej; zabieg prosty i momentalnie ustawiający poziom odbioru. Molesta nawijała w Armagedonie o rzeczywistości ujętej szerzej, Pezet skoncentrował się na tych, którzy razem z nim tworzyli tę kulturę, a przez ogół społeczny byli wciąż postrzegani jako dziwadła, czego nie zmieniły pierwsze naprawdę poważne wyniki krajowego rapu. I pewnie trochę przypadkiem (to nawet nie był singiel) wyszedł mu manifest z jednym z najlepszych tytułów w historii polskiej muzyki rozrywkowej.

3
Smarki Smark – „Kawałek o życiu” (2005)

Kiedy pierwsza fala zachłyśnięcia się krajowym rapem przez mainstream minęła, a w głównym obiegu coraz mocniejsze stawało się hip-hopolo, słuchacze zwrócili się do podziemia, gdzie rządził i dzielił Smarki Smark. I znów – to jest ten przykład, w którym lepszym wyjściem byłoby wrzucenie całego wydawnictwa. My wybieramy Kawałek o życiu, bo jest... o życiu. Wrodzony luz Smarka, na którym bujały się strzelane jak z procy wersy, eleganckie rozliczenie z przeszłością, zostawienie pewnych rzeczy za sobą i wejście w dorosłość – mało komu w polskim rapie udało się nawinąć o tym rozkroku między gówniarstwem a poważnym życiem tak stylowo i celnie, jak gorzowianinowi. Czas zap$%^dala, jak nawinął Lee Majors, a ten numer wciąż jest aktualny.

4
Taco Hemingway – „6 zer” (2015)

Trzeba było aż dekady i potężnych zmian w społeczeństwie, poziomie życia, ale i w samym rapie, by krajowy słuchacz zyskał kolejną pokoleniówkę. I to już była zupełnie inna Polska, chociaż... Od razu trzeba powiedzieć sobie jedno: Taco nie trafił swoimi tekstami do ówczesnych odpowiedników klimy, a odbiorcy wielkomiejskiego; Magdalena Ogórek powiedziałaby pewnie, że do takiego liceum Batorego. I ludzi, którzy nie słuchali przedtem rapu. Szcześniak przedstawił się jako wyjątkowy kronikarz rzeczywistości, niebywale czujny obserwator z inteligencją i brawurą komentujący Polskę dobrobytu, nawet jeśli to dobrobyt pozorny. Co z tego, że iPhone 6, skoro zarabia marne grosze. Nagle okazało się, że pokolenie prekariatu potrzebowało kogoś takiego. I sprawiło, że sześć zer przyszło do Taco Hemingwaya szybciej, niż w ogóle mógł się spodziewać.

5
Mata – „Patointeligencja” (2019)

Po czasie wydaje się, że szaleństwo na punkcie Patointeligencji buzowało dwutorowo. Wczuci w temat byli zaskoczeni tym, że Mata popłynął aż tak dosadnie. Cała reszta przeżyła szok poznawczy niczym nobliwa matka, która nagle odkrywa, że jej szóstkowa córka – klimaty konie, prywatne gimnazjum i korki z angielskiego – z lubością wali mefedron na klatce. Mój Boże, taki grzeczny chłopak, syn prawnika, a takie rzeczy śpiewa. Tymczasem Matczak odbrązowił pewien pomnik, ale nie jest też tak, że Patointeligencja to wyłącznie obrazek bogatych, zdegenerowanych dzieciaków – to także portret całego pokolenia przesytu, mającego nieporównywalnie lepszy start niż ich rówieśnicy z czasów Skandalu, obojętnie, czy mówimy tu o małym, czy wielkim mieście. Ludzi mających świat, języki i wszystkie dobra kultury na jedno kliknięcie myszką; generacji, nad którą rozpływali się politycy i socjologowie, zachwyceni, że taką piękną młodzież udało nam się wychować. No i na tej sielankowej scence rodzajowej nagle pojawiły się wymiociny, a Patointeligencja stała się odkręconym wentylem z balonika zadowolenia. I świetnym kawałkiem, który pociągnął za sobą miliony.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.