Reprezentacja Polski nie nadążała ani za rywalami, ani za piłką. I zbyt często była rozbita na dwa zespoły: broniący i atakujący. Pytanie, czy z tymi konkretnymi piłkarzami da się je w ogóle skleić.
David Winner, w książce “Brilliant Orange”, stanowczo zbyt często cytowanej w tekstach o holenderskiej piłce, łączył tamtejsze postrzeganie przestrzeni w futbolu z odwieczną walką, jaką ten naród toczył z naturą o przestrzeń do życia. Wydzieranie morzu skrawków lądu miało nauczyć Holendrów szczególnie mądrego wykorzystania miejsca i doceniania jego znaczenia. W Warszawie Holendrzy wreszcie nie musieli nikomu wydzierać przestrzeni i miejsca zawsze mieli dostatecznie dużo. Tak, jakby Holandia nagle rozlała się na mapie od morza do morza. W tygodniach, gdy Polska nie żyła kadrą, lecz piłką klubową, skupialiśmy się na tym, że możemy wystawić atak z Barcelony i Juventusu. Ale im dłużej trwał mecz Ligi Narodów, tym bardziej stawało się jasne, że musimy wystawić obronę z Benevento, Spezii i zmiennika z Aston Villi, zabezpieczając ją weteranem z Al-Shabab. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej Holendrzy sprowadzali Polaków na ziemię, patrząc na nich z góry, jak przystało na najwyższy naród w Europie.
Polacy przystąpili do meczu, grając bez piłki (czyli przez większość czasu) w ustawieniu 5-3-2. Wahadłowi Przemysław Frankowski i Nicola Zalewski tylko teoretycznie byli nastawieni ofensywnie, w praktyce nie podchodząc do pressingu, rzadko włączając się do akcji ofensywnych i raczej skupiając się na zapewnieniu linii obrony odpowiedniego zabezpieczenia całej szerokości boiska. Od przodu defensywę zabezpieczali środkowi pomocnicy Grzegorz Krychowiak i Karol Linetty. W zależności od strony, którą Holendrzy wyprowadzali piłkę, dołączał do nich jeden z dwóch rozgrywających. Kiedy akcja szła stroną Piotra Zielińskiego i ten starał się wspomagać Roberta Lewandowskiego w przeszkadzaniu rywalom, Sebastian Szymański po drugiej stronie boiska cofał się do drugiej linii. Gdy Holendrzy przenosili ciężar gry na jego stronę, Szymański doskakiwał do ataku, a Zieliński analogicznie cofał się do drugiej linii.
Tak wyglądało to przynajmniej w teorii. W praktyce polski wysoki albo chociaż średni pressing nie istniał. Zwłaszcza w pierwszej połowie przednia trójka kompletnie się nie przemęczała, być może realizując wskazówki i kumulując energię na grę ofensywną, która miała od niej zależeć. Robert Lewandowski nie wysyłał sygnałów drużynie, by podeszła do pressingu, nie frustrował się, gdy tego nie robiła, tylko spokojnie chodził z przodu, gdy obok równie niespiesznie truchtali Zieliński i Szymański. Odpuszczenie przeszkadzania w rozgrywaniu akcji przez holenderskich stoperów było aż zbyt ewidentne, by mogło być niewypełnianiem założeń taktycznych. Zwłaszcza że mowa o trójce zawodników bardzo wysokiej klasy. Ta bierność sprawiała, że Virgil Van Dijk czy Nathan Ake mieli z piłką przy nodze tyle swobody, ile rzadko od kogokolwiek dostają. Wystarczyło jedno proste podanie, by minąć pierwszą linię polskiej drużyny, przełamując ją na dwie części — ośmiu graczy broniących i trzech atakujących.
ROZGRYWAJĄCY ZIELIŃSKI
Podczas gdy holenderscy obrońcy byli pełnoprawnymi rozgrywającymi, których nikt nie musiał wspomagać w wyprowadzaniu piłki, polskie podejście było zupełnie inne. Za rozgrywanie nie brał się żaden ze stoperów ani wahadłowych, jak zwykle dzieje się przy grze z trójką środkowych obrońców, ani nawet defensywny pomocnik cofający się do linii obrony, co często robił w przeszłości Krychowiak, lecz wracający z przedniej formacji Zieliński. Przez wiele lat jego obecności w kadrze istniały dwa zasadnicze problemy. Gdy był ustawiany głęboko, zaliczał wiele kontaktów z piłką, napędzał akcje, ale zarzucano mu brak konkretów, czyli goli i asyst. O nie jednak trudno, gdy przez większość czasu gra się w kole środkowym. Kiedy z kolei ustawiano go wysoko, bliżej napastnika, wtedy mało uczestniczył w grze, bo stoperzy i Krychowiak nie byli w stanie znaleźć go piłką. Rozwiązaniem tego problemu miała być obecność drugiej dziesiątki, czyli Szymańskiego. Miało to pozwolić Zielińskiemu schodzić po piłkę do stoperów i zawiązywać akcje na własnej połowie, przy jednoczesnym zapewnieniu, że Lewandowski cały czas będzie miał obok siebie kogoś kreatywnego. Inaczej niż często się dzieje przy grze trójką środkowych obrońców, gdy półprawy i półlewy stoper regularnie włączają się do akcji ofensywnych, Jakub Kiwior i Jan Bednarek niemal przez cały mecz trzymali pozycje, nie podchodząc wyżej. Ich zadaniem było jak najszybsze przekazanie piłki Zielińskiemu. To on miał rozprowadzać całą ofensywę. Nieczęsto się wcześniej zdarzało, by w meczach reprezentacji był jednym z tych, którzy notują najwięcej kontaktów z piłką. Tym razem minimalnie ustąpił tylko Bednarkowi.
KROK ZA PÓŹNO
Jak się szybko okazało, wyjściowe założenia zarówno dotyczące gry z piłką, jak i bez niej, w rzeczywistości napotkały poważne problemy. W pierwszej połowie dwie najgroźniejsze akcje Holendrzy przeprowadzili polską lewą stroną, pokazując, że potrafią znakomicie korzystać z miejsca, które dostali. Zalewski, nie chcąc, by w linii defensywnej powstawały zbyt duże luki, ustawiał się w obronie dość wąsko. Denzel Dumfries, prawy wahadłowy Holandii, wykorzystywał to, czekając na piłki niemal na linii bocznej. Skoro nikt nie wywierał presji na stoperach, Van Dijkowi wystarczyło tylko zagrać piłkę na kilkadziesiąt metrów do niepilnowanego wahadłowego, co dla tej klasy zawodnika nie było zbyt trudnym zadaniem.
Takie crossowe podanie było natychmiast sygnałem dla środkowego pomocnika, by biec w kierunku narożnika boiska. Na boku powstawała w ten sposób przewaga Holendrów dwóch na jednego. Zalewski był spóźniony do wahadłowego, a ten w ciemno grał wzdłuż linii bocznej do niepilnowanego środkowego pomocnika. Jako że Kiwior wyraźnie pilnował, by nie dawać się wyciągać z szerokości pola karnego, za środkowym pomocnikiem miał biegać Karol Linetty. Tyle że zawsze był o kilka kroków spóźniony.
Komentujący mecz w Polsacie Andrzej Niedzielan narzekał, że Polakom brakuje determinacji w pojedynkach. Jednak problemem nie był brak determinacji, a brak możliwości w ogóle doprowadzenia do pojedynku. By do niego doszło, zawodnicy musieliby być tuż obok siebie. A Polacy często docierali do przeciwnika chwilę po tym, gdy już zdążył pozbyć się piłki. Holendrzy rozgrywali za szybko, by w ogóle wejść z nimi w zwarcie.
JAK W PIŁKARZYKACH
Rozegrawszy piłkę na skrzydle, rywale mogli swobodnie wpadać w pole karne, gdzie kilkakrotnie uwidaczniała się jeszcze jedna różnica między oboma zespołami. Barowa gra w piłkarzyki tym się różni od piłki nożnej, że piłkarzyki zawsze ustawiają się w tych samych miejscach – jest linia obrony, pomocy i ataku. W prawdziwym futbolu nie ma jednak ograniczeń w poruszaniu się. Stąd modne w ostatnich latach pojęcia półprzestrzeni — umowny pionowy pas boiska między bocznymi obrońcami a stoperami – czy poruszania się między formacjami, czyli schodzenie między poziome linie pomocy i obrony. Nasi stoperzy pilnowali więc z góry ustalonych miejsc, jak w piłkarzykach, podczas gdy rywale odrywali się od nich, cofając się o kilka metrów. Dochodziło w ten sposób do sytuacji, w której polscy obrońcy w polu karnym nie kryli w praktyce nikogo, a holenderscy napastnicy, ciesząc się przestrzenią, czekali na piłkę dograną z boku.
To był futbol bezkontaktowy. Polacy w takich momentach nie nadążali ani za piłką, ani za rywalami. Czesław Michniewicz słusznie zareagował w przerwie, zmieniając Linettego. Skoro i tak nie nadążał za rywalami w defensywie, wpuszczenie kogoś, kto dałby więcej od niego w ofensywie, miało więcej sensu.
JEDYNA DZIAŁAJĄCA OŚ
Gra Polaków bez piłki nie wyglądała dobrze, ale z piłką było im jeszcze trudniej. Holendrzy zostawali wysoko i skutecznie przeszkadzali w wyprowadzeniu. Jedynym, który miał sposób na poradzenie sobie z nimi, był Zieliński. Pomocnik Napoli rozegrał, biorąc pod uwagę to, jak źle funkcjonowała gra całego zespołu, naprawdę znakomite spotkanie. Wielokrotnie potrafił się uwolnić przyjęciem kierunkowym, jednym dotknięciem, nie robiło mu różnicy, którą nogą uniknie pressingu rywala. Jako jeden z bardzo nielicznych grał w tę samą dyscyplinę sportu, co Holendrzy. Funkcjonowanie ofensywy utrudniało jednak to, że tym razem bardzo przeciętne spotkanie rozgrywał Szymański, który notował sporo strat i niecelnych podań, nie stanowiąc dla Lewandowskiego takiego wsparcia, na jakie pewnie liczył selekcjoner. Napastnik Barcelony szybko zorientował się w sytuacji i sam zaczął schodzić po piłkę piętro niżej. Gdy Zieliński szedł do własnych stoperów, kapitan pokazywał się w drugiej linii, gotów do przyjęcia podania. To na osi Zieliński — Lewandowski powstawały jedyne zalążki akcji. To im jako jedynym udało się w pierwszej połowie zaprosić do ofensywnej akcji wahadłowego (Zalewskiego). Konsekwencją tego była jednak kompletna nieobecność Lewandowskiego w polu karnym. Przez cały mecz zanotował tylko jeden kontakt z piłką w szesnastce rywala.
OŻYWIONY STEREOTYP
Jak Szymański był na boisku po to, by rekompensować zejścia Zielińskiego w głąb boiska, tak Arkadiusz Milik wszedł po to, by zapełnić lukę w polu karnym rywala, która powstawała, gdy Lewandowski cofał się do drugiej linii. To napastnik Juventusu oddał najwięcej strzałów w polskiej drużynie. To on doszedł do jedynej naprawdę dogodnej sytuacji, która znów była dziełem Lewandowskiego i Zielińskiego.
Kapitan zebrał drugą piłkę w środku pola, a Zieliński zagrał naprawdę trudne i nieoczywiste podanie do Frankowskiego, który dobrze obsłużył Milika. Gdyby trafił na 1:1, mecz mógł się potoczyć inaczej. Niestety, znów w meczu reprezentacji odezwał się stereotyp pudłującego Milika, towarzyszący mu przynajmniej od Euro 2016. Chwilę później Holendrzy zamknęli sprawę.
WYŻSZY ODBIÓR
Początek drugiej połowy wyglądał lepiej przede wszystkim dlatego, że Polacy wreszcie zaczęli utrudniać rywalom rozegranie. Na boisku nagle znajdowali się jednocześnie Lewandowski, Milik, Szymański i Zieliński, zabezpieczani tylko przez jednego defensywnego pomocnika. Po stratach cała czwórka starała się aktywniej grać w odbiorze na połowie rywala, przez co mecz się wyrównał. Wiadomo było jednak, że to broń obosieczna. Bo wyższy pressing oznacza konieczność grania wyżej ustawioną obroną. I większą odpowiedzialność środkowych obrońców za rozgrywanie piłki. Na nasze nieszczęście.
PROBLEM GLIKA
Ten mecz był kolejnym w ostatnim czasie, który pokazał, że zbyt rzadko rozmawia się u nas o Kamilu Gliku. Być może, na bazie przeszłości, wszyscy zakładają, że niezależnie od okoliczności, gdy przyjdzie do ostatecznych wyzwań, akurat on nie zawiedzie. Oby tak było. Bo mecz z Holandią był kolejnym w tej edycji Ligi Narodów, który dostarczył powodów do obaw o jego dyspozycję. Jego trzymanie głębi, połączone z coraz wyraźniejszymi ograniczeniami z piłką przy nodze, stanowią narastający problem. Kiedy gra w zwarciu ze statycznym rywalem, nawet wysokiej klasy, daje sobie jeszcze radę. Gdy jednak ma naprzeciw siebie kogoś ruchliwego, zmieniającego pozycję, wbiegającego w pole karne, a nie stojącego w nim, gra mu się znacznie trudniej. Z piłką przy nodze też generuje problemy. Już w pierwszej połowie miała miejsce absurdalna sytuacja, gdy naciskany Zieliński zagrał do niego. Gdyby się obrócił albo chociaż przepuścił piłkę między nogami, miałby przed sobą otwartą połowę boiska, z licznymi opcjami rozegrania. W panice oddał jednak piłkę obstawionemu Zielińskiemu, który musiał ratować się podaniem wślizgiem do Wojciecha Szczęsnego. W drugiej połowie sytuacja się powtórzyła. Ale tym razem, niestety, już z konsekwencjami.
ZARZEWIE NIESZCZĘŚCIA
Przy drugim golu Glik znów miał mnóstwo możliwości rozegrania. Musiałby je jednak dostrzec. Zagrał jednak piłkę ryzykownie, przed siebie, doprowadzając do straty na własnej połowie.
Chwilę później niby był blisko holenderskiego napastnika, ale przegrał z nim pozycję, sprawiając, że Janssen bez problemów mógł odegrać piłkę na ścianę do partnera. Nie popisał się w tej sytuacji także Bednarek, który nie nadążył za rywalem i pozwolił mu swobodnie wbiec w pole karne.
Lubimy napawać się dobrą formą polskich napastników czy Zielińskiego i Szymańskiego, ale w tej akcji doskonale było widać, że czas więcej uwagi poświęcić temu, w jakiej formie jest Glik, jak przygotowany do mundialu będzie Bednarek, skoro na razie w ogóle nie gra i jak świadczy o możliwościach polskiej drużyny, że najstabilniejszą sytuację klubową spośród stoperów ma wchodzący do kadry Kiwior. Być może odrobinę ostudzi to przedmundialowy entuzjazm.
PEŁNA KONTROLA
Holendrzy, strzeleniem tego gola, kompletnie podcięli Polakom skrzydła. Spokojnie kontrolowali mecz, wymieniając podania na własnej połowie. Patrząc na średnie ustawienie obu drużyn, tylko trzech Polaków, przy aż sześciu Holendrach, spędziło większość spotkania na połowie przeciwnika. Co ciekawe, Holendrzy oddali w tym meczu tylko dwa celne strzały i stworzyli ledwie trzy naprawdę dogodne sytuacje. Jednocześnie pozostawili jednak wrażenie, że nie musieli rzucić na szalę wszystkiego i sporo sił zachowali na decydujące o pierwszym miejscu niedzielne starcie z Belgią. Pomijając pierwszych kilka minut drugiej połowy, wszystko mieli pod kontrolą i gdyby potrzebowali zrobić więcej, pewnie by to zrobili. Jak na mecz z drużyną, w której ataku biegają gracze Juventusu i Barcelony, holenderski bramkarz miał wyjątkowo spokojny wieczór. Bo oba zespoły dzieliła różnica klas.
SELEKCJONERSKIE PYTANIE
Kolejni polscy selekcjonerzy w którymś momencie zawsze muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czy bardziej im zależy na eksponowaniu atutów, czy na ukrywaniu wad. Jerzy Brzęczek wybrał drugą opcję, co upośledzało grę ofensywną i frustrowało Lewandowskiego, doprowadzając w końcu do zwolnienia selekcjonera. Paulo Sousa postanowił eksponować atuty, co podobało się Lewandowskiemu i innym napastnikom, przyniosło kilka świetnych widowisk, ale zbyt często oznaczało jednak koszmarne problemy pod własną bramką. Michniewicz wciąż pozostawia wrażenie, jakby jeszcze do końca nie wiedział.
DYLEMAT MICHNIEWICZA
Z jednej strony widzi potencjał ofensywny i żal mu marnować Lewandowskiego z Zielińskim na bieganie za piłką, utrudnianie rozegrania stoperom, przesuwanie i zamykanie przestrzeni. Z drugiej, widzi braki w środku pola czy w obronie, więc nie idzie też tak ofensywnie, jak poprzednik. Zatrzymanie się w połowie drogi też nie jest jednak rozwiązaniem. Mając takie problemy z tyłu, nie możemy sobie pozwolić, by ofensywna trójka niemal w ogóle nie pracowała w defensywie. Ale zostawianie całej gry ofensywnej trzem osobom, które są w formie i którym piłka nie przeszkadza, też jest skazane na niepowodzenie. Powoli na coś trzeba się zdecydować. Albo przekonać Lewandowskiego i Zielińskiego do pełnego poświęcenia w antyfutbolu przykrywającym liczne braki, albo podjąć niepopularne decyzje i uznać, że niektórzy zawodnicy grają zbyt archaicznie, by poradzić sobie z grą ofensywną. Próba zadowolenia jednych bez podpadnięcia drugim, raczej nie może się udać. Inaczej trzeba będzie liczyć na to, że następnym razem Milik wykorzysta tę jedną dobrą akcję w meczu, a potem jakoś pójdzie.
Komentarze 0