Pierwszy raz w historii derby Kraju Basków miały rozstrzygnąć o zdobyciu Pucharu Króla. Zapowiadał się najbardziej sentymentalny finał od lat, dlatego szefowie Athletiku i Realu Sociedad ustalili, że wolą go rozegrać przy pełnych trybunach. Baskowie chcą święta, nawet jeśli mieliby czekać do 2021 roku na otwarcie stadionów.
Jednym wirus zabrał ostatnie miesiące gry lokalnego bohatera Aritza Aduriza, drugim przyjemność oglądania najlepszej od lat drużyny, która dowodzona przez Martina Ödegaarda wypchnęła z pierwszej czwórki Atlético Madryt. Na więcej nie chcą już pozwolić. Tym bardziej, że 18 kwietnia mieli zmierzyć się w najważniejszym meczu od wielu dekad.
Nigdy w historii nie mieliśmy jeszcze takiej rywalizacji w finale Pucharu Hiszpanii. Mowa o dwóch klubach, które już swoim juniorom wpisują klauzulę przeciwko największemu rywalowi. Nastolatek podpisuje pierwszą umowę w życiu i zwykle musi przystać na warunek „anti-Athletic”. Formalnie nie można zabronić mu transferu do ekipy rywala, ale prawnicy Realu Sociedad znaleźli na to sposób. W przypadku ewentualnego transferu do Athletiku ustalają osobną klauzulę – znacznie wyższą. Czasem próbują ją przeforsować nawet wtedy, gdy sprzedają piłkarza. Na wszelki wypadek, aby móc go w przyszłości odzyskać i nie zostać wyprzedzonym przez Athletic polujący na każdego utalentowanego Baska. Dlatego w niektórych przypadkach zespół z San Sebastian broni się dwukrotnym albo trzykrotnym podwyższeniem kwoty wykupu zawodnika.
Oba kluby co prawda zmierzyły się o Copa del Rey w 1910 roku, kiedy były rozgrywane dwa równolegle krajowe puchary. Nie można jednak brać tamtego spotkania pod uwagę, skoro rozgrywki były nieoficjalne, brały w nich udział trzy drużyny i zostały zorganizowane przez związek hiszpańskich klubów. To nie był tradycyjny format, a Real Sociedad z powodów licencyjnych występował pod nazwą Vasconia. I choć RFEF zatwierdziło formalnie zdobycie pucharu, 110 lat później trudno uznać tamten finał za prawdziwy, jakim miał być ten rozgrywany w tym roku na Estadio de La Cartuja w sercu Andaluzji. Na obiekcie kojarzonym z finałem Pucharu UEFA z 2003 roku, gdy Porto wygrało 3:2 z Celtikiem po złotym golu Derlei'a w dogrywce.
Choć zwykle Athletic i Real rywalizują ze sobą na każdej płaszczyźnie, teraz są jednogłośni. Szefowie obu klubów zgodzili się, że wolą poczekać aż sytuacja wróci do normalności i rozegrać ten finał na stadionie wypełnionym kibicami. Nawet jeśli oznaczałoby to czekanie do przyszłego roku, baskijskie kluby są w stanie zaakceptować takie warunki. Byle tylko umożliwić swoim fanom przeżycie tej wyjątkowej rywalizacji razem z nimi. Nie widzą sensu w rozgrywaniu przy pustych trybunach tak ważnego meczu, którego stawką będzie pierwsze trofeum od dawna. Przypomnijmy: ostatnim sukcesem Athletiku był Superpuchar w 2015 roku (a Copa del Rey wygrali w 1984 roku), z kolei Realu krajowy puchar w 1987 roku. Tym razem każdy jest przekonany, że odświeży gablotę.
Jak mogłoby to wyglądać w praktyce? W przyszłym roku, nawet w jednym miesiącu, mogłyby zostać rozegrane dwa finały Pucharu Hiszpanii. Aktualni finaliści oczekują tylko zapewnienia, że takie rozwiązanie będzie legalne, a zwycięzca uznany oficjalnie przez federację. RFEF akurat popiera ten pomysł i staje po stronie baskijskich zespołów. Jest w stanie przenieść rozstrzygające spotkanie na 2021 rok i poczekać na sprzyjające okoliczności do otwarcia stadionów dla publiczności.
Największym problemem w tym przypadku pozostaje kwestia kwalifikacji do europejskich pucharów. Real Sociedad zajmuje czwarte miejsce, więc niezależnie czy rozgrywki uda się dokończyć, czy zakończą się aktualną tabelą, zakłada grę w Europie w następnym sezonie. Miejsce należne zdobywcy pucharu chcieliby zatem przyznać Athletikowi – dziesiątemu w tabeli, ale finaliście. Wszyscy patrzą na to korzystnie oprócz samej UEFA. Ona wyznaczyła termin do 3 sierpnia, by określić zwycięzcę Pucharu Hiszpanii. Nalega też na granie przy pustych trybunach, o ile inne rozgrywki wrócą na boiska. Jeżeli rozstrzygający mecz nie zostanie rozegrany, zamierza przyznać ostatnie miejsce w Lidze Europy siódmej drużynie w tabeli, czyli Valencii. Szefowie europejskiej federacji domagają się rozwiązań sytuacji.
O to będzie toczyć się największa walka. Athletic nie zgadza się ze zmianą kryterium i próbuje legalnie szukać wejścia do europejskich pucharów. Jeżeli nie ugra nic w UEFA, być może stanie przed opcją wyboru: finał przy pustych trybunach albo rezygnacja z gry w Europie. Jeśli jeden z finalistów będzie chciał grać, RFEF musi im to umożliwić. Najwięksi rywale tym razem zamierzają jednak mówić jednym głosem. Podobnej sprawiedliwości domaga się między innymi Saint-Étienne, które dotarło do finału Pucharu Francji, ale przez decyzje rządu nie mogło go rozegrać. Również zostało z niczym i czuje się potraktowane niesprawiedliwie, bo federacja nie uwzględniła ich w awansach do pucharów.
Baskom dumnym ze swojego pochodzenia, mającym niepodległościowe zapędy, własny język oraz wyraźną odrębność kulturową, zależy, by należycie celebrować ten finał. Podkreślali to zresztą w oświadczeniu: „Chcemy docenić jedno z najbardziej prestiżowych i tradycyjnych wydarzeń w futbolu, tym bardziej wyjątkowe w tej edycji, razem z naszymi kibicami, partnerami, karnetowiczami, sympatykami. Zależy nam, aby ten finał miał należytą oprawę i reprezentował istotę tego cudownego sportu”. Baskowie chcą święta i być może odpuszczą puchary, aby się go doczekać.
Nie można być wyznawcą romantyzmu w piłce i nie sympatyzować z Athletikiem. Przy każdym nowoczesnym działaniu ten klub idzie pod prąd. Wszyscy ścigają się o zawodników, oni stawiają tylko na Basków. Wszyscy wpadli w kłopoty finansowe, żyjąc latami na kredytach i cienkiej linie bezpieczeństwa, oni mieli gotowe zabezpieczenie finansowe. Wszyscy myślą o pieniądzach z Europy i zyskach, oni na pierwszym miejscu szukają rozwiązań najlepszych dla swoich fanów. Niezależnie jaką decyzję podejmie ostatecznie, takich Athletików we współczesnym futbolu nie ma już wiele.
