Ojciec chrzestny hiszpańskiego futbolu. Jak Tebas stworzył swoją rzeczywistość

Zobacz również:Narodzeni na nowo. Najwięksi wygrani restartu najsilniejszych lig europejskich
JavierTebas-1166061307.jpg
Fot. Gualter Fatia/Getty Images

Na każdej wojnie i zarazie da się zarobić, ktoś zawsze wyjdzie z nich bogatszy. Javier Tebas może nie zyskał finansowo, ale na pewno wizerunkowo. Bezpiecznie i transparentnie przeprowadził wątpiących przez okres pandemii. Tam, gdzie słyszał „nie da się”, brał za rękę i pokazywał rozwiązania. Dlatego LaLiga startuje w czwartek.

Jedni śmieją się z niego, że mówi pokracznie po angielsku i jak diabeł wody święconej unika rozmów bez tłumacza, drudzy doceniają, że świat dostrzega w nim smykałkę do biznesu oraz zdecydowanie w działaniu. Przecież Serie A zabiegało, aby Hiszpan został szefem ligi włoskiej. Chcieli zrewolucjonizować rynek transferów, podkupując prezydenta ligi. Mógł zażądać czego chciał, lecz został w kraju. Jak to jednak świadczy o człowieku, skoro miał dyrygować calcio. Środowiskiem rozkochanym we własnym świecie.

Javier Tebas zawsze będzie polaryzował ludzi. Najpewniej dlatego, że nie boi się twardych, odważnych poglądów. Kiedy coś sobie założy, uparcie w to wierzy i zamierza działać, aż przekona świat do swojej racji. Nigdy nie rozkocha w sobie kraju. Tym bardziej takiego kochającego debatę. Będą mu wytykać słówka, będzie kojarzony z sektorówką, gdzie kibice przedstawili go półnagiego, jednak ciągle pcha krajową piłkę do przodu swoimi pomysłami. Potrafi liczyć pieniądze i to jego największy atut. Daje kolejne argumenty, by obracać się w większych sumach, walcząc z piractwem i niosąc markę LaLiga na kolejne kontynenty. Hiszpanie w końcu zaczęli gonić Anglików w sprzedawaniu swojego produktu. To nadal przepaść, ale już malejąca.

Przez większość został wrzucony do worka z polityką, a wiemy, jak trudno się z niego wydostać. Skoro już został ubabrany w świecie prezesów, nie ma opcji, aby odbierać go korzystnie. Jedyne, czego nie można mu zarzucić, to brak działania. Był pierwszym, który zakasał rękawy i przeprowadził całe środowisko przez trudny czas kryzysu. Wyszedł publicznie z kwotami, jakie stracą ludzie związani z piłką, wskazał wkład w PKB, opowiedział o dole piramidy, który ucierpi bardziej niż milionerzy. Proponował bezpieczne rozwiązania i pchał biznes do przodu. Wychodził do mediów o stałych godzinach, został regularnym gościem wieczornych programów, nosicielem dobrych wieści i optymizmu. Kiedy ktoś wytykał mu luki w planie, zawsze miał gotową odpowiedź. Strzelał nimi jak z karabinu. Nawet jeśli logika nakazywała drążyć temat i wskazać jego potencjalną ułomność. Ale właśnie dzięki jego przekonaniu rząd szóstego kraju najbardziej dotkniętego wirusem zdecydował się na współpracę i wszelką pomoc krajowym rozgrywkom.

Hiszpanie tak jak wszyscy inni wzbogacą transmisje o opcję z podłożonym dźwiękiem kibiców. Pójdą jednak krok dalej i komputerowo wygenerują widzów na trybunach. Może nieco rozmazanych, ale jednak – efekt rodem z gier komputerowych. W niedzielny wieczór w programie „El partidazo de Vamos” Tebas pokazał światu, jak to będzie wyglądało. Przyjrzeli się pierwszej kolejce Bundesligi i chcieli maksymalnie urozmaicić odbiór audio-wizualny. Chcą wrócić jako liga, która wywoła najwięcej zainteresowania. Mają być odpowiedzią na brakujące mistrzostwa Europy. Przynajmniej w swoim wyobrażeniu.

„Współpracowaliśmy z norweską firmą Vizrt specjalizującą się w wirtualnej widowni, a także z EA Sports, ponieważ tworzy takie rzeczy w grze FIFA. To, co tam słyszymy, to prawdziwy dźwięk ze stadionów z różnych miejsc świata. Najważniejsze jednak będzie, że wszyscy dostaną opcję wyboru tego, co ich satysfakcjonuje” – zaznaczał prezes LaLiga.

Tebas zawsze stawał po stronie popychania wszystkiego do przodu. Żąda normalności, nie zadowoli się jej namiastką. Potwierdził, że jeśli w niektórych miastach sytuacja będzie opanowana, będzie walczył o powrót kibiców na trybuny. Nawet jeśli w Madrycie czy Barcelonie zawody odbędą się przy pustych trybunach, być może w Vigo czy Eibarze pojawią się tysiące fanów. „Jeśli gdzieś będzie to możliwe, a gdzie indziej nie, jestem za takim rozwiązaniem. Zawsze będę za graniem z kibicami” – mówi człowiek, który przez lata walczył z fanami o mecze rozgrywane w poniedziałki. Teraz dopiął swego, bo liga hiszpańska nie dostanie dnia oddechu. Jego rozgrywki będą dostępne każdego wieczora.

Z pewnością to jedna z najbardziej wpływowych postaci hiszpańskiego futbolu. Pociąga za wiele decydujących sznurków. Aby doprowadzić do powrotu piłki, przystał na chwilowy rozejm z największym wrogiem Luisem Rubialesem. Wszyscy myśleli, że pozabijają się na 8-godzinnym spotkaniu w zamknięciu, lecz wysłali w świat fotografię, gdy podają sobie dłonie na znak pokoju. Dla Tebasa w tym wszystkim najważniejszy był biznes. Byle dalej kręcić lody. Byle stracić jak najmniej z tego, co zaplanowali przed sezonem. Byle dopiąć najważniejsze interesy z telewizją i zgromadzić uwagę całego świata.

Zwłaszcza piłkarscy romantycy stają w opozycji do Tebasa. Teraz wytykają mu tworzenie sztucznej rzeczywistości z fałszywym dźwiękiem i obrazem, lecz akurat on nikogo nie zmusza do tego rodzaju spektaklu. Zwyczajnie daje wybór. Tym spragnionym piłki w naturalistycznej postaci i tym chcącym dostać jak najpełniejszy produkt. Bez względu na jego prawdziwość.

Poradził sobie ze wszystkimi opozycjonistami. Gdy Fali z Kadyksu był gotów zakończyć karierę, by nie narażać zdrowia swojej rodziny, a tym samym zrezygnować z atrakcyjnego, czteroletniego kontraktu, Tebas uznał, że upadł na głowę. Gdy strach zaczął się zmniejszać, tym głupim pozostał Fali, który nie chciał wychodzić z domu ani grać bez szczepionki. Takich przeciwników prezes błyskawicznie gasił i sprowadzał do miana szaleńców. Oferował rozwiązania, którym przekonywał społeczeństwo. Ale zawsze stoje po tej stronie, która zagwarantuje mu sukces. Tebas najpierw tańczył w jednym rytmie z rządem, by później wbrew protokołowi bezpieczeństwa i słowom premiera zachęcać, by obiekty powoli się wypełniały. Wtedy już spojrzeli na niego krzywo. Ale skoro dostał swego, ruszył po kolejne.

Szef ligi to postać cyniczna i autorytarna. Odcina się mocno od krytyków, jest gotów poświęcić tych, którzy nie chcą pójść za jego pomysłem. Lubi czuć swoją moc. Wiele jego słów może wywoływać kontrowersje, ale to on przeprowadził piłkarską Hiszpanię przez najtrudniejsze czasy od dekad.

Na ośrodkach treningowych klubów zawisły hasła, że ludzkie życie i zdrowie nic dla nich nie znaczą, ale więcej znajdzie się osób, dla których piłka będzie lekiem na kryzys. Tebas wiele słów rzuca w eter, po czym rzadko kiedy się z nich wycofuje. Obiecał dać wszystkim piłkę, znów odkręcić kurek z forsą i słowa dotrzymał. Wiele zaryzykował, ale jako czołowy aktywista wyszedł na tym lepiej niż Francuzi. Ci patrzą z zazdrością, że kilkadziesiąt kilometrów dalej zagrają i będą się tym chlubić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.