Opał zapowiedział nowy krążek w duecie z tajemniczym producentem, a my przyglądamy się dokonaniom śląskiego prowokatora.
Tak, jak uliczne credo wyznaczało główny horyzont wartości pionierskich czasów polskiego rapu, a materializm i jego krytyka charakteryzowała okres późniejszy, tak ostatnie lata stoją pod znakiem szczerych - a czasem nawet przesadzonych - emocji. Hip-hop stał się otwarty na emocjonalne wyznania i przerysowane deklaracje, ba, w postaci emo rapu doczekał się nawet podgatunku, który karmi się wyłącznie tym. Opałowi, dumnemu reprezentantowi Brain Dead Familii, zdarza się grzebać także w emo rapie, ale ma do zaoferowania o wiele więcej niż jaskrawą strzałkę skierowaną na serce. Po produktywnym i zepsutym przez pandemię 2020 zapowiada nowy krążek, do tego w formie raper-producent. Na razie nazwisko człowieka od bitów jest schowane za zasłoną tajemnicy, ale jeśli nie zapoznaliście się z postacią Opała, to warto to nadrobić. Nie pożałujecie - chłopak przeszedł długą drogę z piwnicy ochlapanej horrorcore'wymi trzewiami do refrenów, które chodzą za słuchaczem cały dzień.
Początkowy etap twórczości Opała doskonale tłumaczy jego akces do Brain Dead Familii. Wydawnictwa rapera z producentem Phoniciem to w sporej części typowy horrorcore. Bity, choć czasem błyszczące makabrą jak krew w filmach giallo, zazwyczaj odstają poziomem od tego, co dzieje się za mikrofonem. Opał na tamtym etapie był dumnym kontynuatorem śląskiego psycho rapu, który dość niepokojącym, frenetycznym stylem przelewał na papier swoją pasję do horrorów. Takie Oko z 2015 ma w sobie kilka naprawdę świetnych utworów - jak np. Zakład - ale jest głównie nośnikiem potencjału, lekko ściąganym w dół przez podkłady. Jako pozycja z dość ograniczonego katalogu polskiego horrorcoru wypada całkiem nieźle, nawet jeśli wiele lirycznych i aranżacyjnych zagrywek podpada pod stereotypy. Bez oryginalnych pomysłów na storytelling - jak u szefa BDF, Słonia, który postawił na kreatywną, kwiecisto makabryczną polszczyznę - łatwo popaść w szablonowość. Czyli niemal dokładnie tak, jak z horrorami, które zazwyczaj dobrze realizują konwencję, ale stają się kapitalne dopiero gdy kreatywnie ją łamią.
POYEB z 2017 roku to niejako pomost między typowo horrorcorowym etapem Opała, a czymś o wiele bardziej autorskim. Chorzowski raper wciąż stawia na makabryczną metaforykę, ale wykorzystuje ją również do braggi i typowych strzałów w kierunku sceny (np. fragment o boysbandzie z grzywką w stylu Maroon 5; chociaż czy Adam Levine rzeczywiście był grzywkowym zawodnikiem? Raperzy mogliby czasem robić fact checking!). Poprawiła się produkcja, zebrana od wielu różnych beatmakerów, w bardziej trapowym stylu i o wiele lepiej brzmiąca i zaaranżowana (szczególnie Sen - Nikt, Bosik co za bit!). Z powodzeniem można mówić o śląskiej szkole rapu, bardziej poetyckiej i technicznej, która sporo zawdzięcza np. Fokusowi. Opał wpisuje się w nią doskonale, mierząc się z językiem w zapasach testujących limity polszczyzny. Choć nie zawsze zwycięski - czasem wynikiem pojedynku jest pretensjonalność - należy docenić rzemiosło rapera i eksperymentalne wycieczki. Odpierdalala Mi może nie jest zbyt udanym testem wokalnych umiejętności, ale zapowiedzią o wiele lepszych prób w przyszłości. POYEB to zdecydowanie herald nowej ery w twórczości Opała.
Wydany rok później Motyl to kolejny krok naprzód. Szerszy zakres tematów, o wiele ciekawsze, bardziej atmosferyczne podkłady i przemyślane zabiegi aranżacyjne. Opał wreszcie otwiera się na tyle szeroko, byśmy mogli choć odrobinę poznać człowieka do tej pory ukrytego za ścianą klisz z horrorów. Motyl i wydana w zeszłym roku epka Pandora stanowią ciekawy duet, wydawnictwa ewidentnie bardziej osobiste i odsłonięte emocjonalnie. W tym wszystkim Opał nie zatracił ani technicznych umiejętności i mocnej świadomości języka, ani wokalnej kreatywności. Tyle, że tym razem zamiast do groteskowej przesady, zaprzągł ją do budowania o wiele bardziej osobistej i na dobrą sprawę ciekawszej perspektywy. Pod względem produkcji Motyl zgrywa się z tym zwrotem doskonale. Bity są rozmyte, melancholijne, czasem cloudowe, czasem emo, zawsze adekwatne do klimatu kawałków. O ile na etapie Oka Opał był ciekawostką z potencjałem, tak od Motyla wzwyż mamy do czynienia z artystą w pełni ukształtowanym i ten potencjał realizującym.
2020 to dla Opała dwie epki - wspomniana wcześniej Pandora i porządne wydawnictwo z Kleszczem 7G - oraz rewelacyjny album Oczy szeroko zamknięte. Artysta z Chorzowa na tym ostatnim wydawnictwie sięgnął po bardziej przystępne brzmienie i zakres tematów, co raczej wyszło mu na dobre. Na 7G wyzierały lekko pretensjonalne zagrywki - jak np. w Nieumiarkowaniu - być może podyktowane faktem, że epka wyszła w MaxFlo Rec., które lubuje się w nierównych, wypolerowanych brzmieniach tego typu. Oczy szeroko zamknięte idą zupełnie innym szlakiem. Nowoczesna produkcja, okraszona zaśpiewami, adlibami i pokrzykiwaniem (oraz przebojową aranżacją, jak w mocarnym Dropie) awansują Opała do czołówki. Ta fascynująca ewolucja artysty, od psycho rapowanych horrorów po udane realizacje emo rapu i przystępnych hitów, odbyła się bez straty dla jego umiejętności i artystycznych wartości, co wcale łatwe nie jest. Oczy szeroko zamknięte to płyta, do której wraca się z przyjemnością, nucąc niektóre, cytując inne fragmenty (I niech lecą we mnie kule, ja mam bullet time / Nim do końca tu zwariuję, skunem stulę czas / Nie mam siły już w ogóle, taki state of mind / I w slow motion obserwuję jak się psuje świat). Dużo tu melancholijnego stonerstwa i szczerych emocji. Znacząco poprawiła się również jakość featuringów - wlotka Jetlagz w WizzAir jest naprawdę świetna.
Zazwyczaj zwrot radykalnych twórców i twórczyń do ciepłego słońca przystępności kończy się obniżeniem poziomu. Szczęśliwie Opał ominął tę pułapkę. Oczy szeroko zamknięte to zwarty, konkretny projekt, poszerzający brzmieniowe i treściowe pola, po których porusza się śląski raper. Na następne wydawnictwo czekamy z niecierpliwością - jest szansa, że będzie równie dobre!
