Osobowość mnoga. Nasze wrażenia po odsłuchu Tha Carter V Lil Wayne’a

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
lil-wayne-tha-carter-v-02.jpg

Zupełnie nas to nie dziwi, że Birdman chciał odstrzelić Weezy’ego, kiedy zrozumiał, że ten może opuścić szeregi Cash Money Records. Nie zaskakuje nas też to, że mama Dwayne’a Michaela Cartera Jr.’a - jak naprawdę nazywa się raper - płacze, mówiąc o nim w intro do jego najnowszego krążka.

Dosyć oczywistym natomiast wydaje nam się to, jak wielu fanów czekało latami na premierę dwunastego albumu w dyskografii tego kosmity, który jest bardziej ludzki niż niejeden człowiek. Bo choć właściwie zawsze budził on skrajne emocje, to chyba nigdy wcześniej nie wylewał ich z siebie tak celnie i dojmująco, jak właśnie na CV.

28 dzień wrześniowy zapisał się w historii amerykańskiego rapu równie mocno, jak w dziejach naszej sceny. Tego dnia Lil Wayne świętował swoje 36. urodziny, a jego liczni, rozrzuceni po całym globie fani celebrowali premierę dwunastego studyjnego krążka w dyskografii Tunechiego, albumu, który powoli już stawał się rapową wersją Chinese Democracy Guns’N’Roses. Zapowiadany od przeszło pięciu lat longplay domykający pentalogię zatytułowaną Tha Carter, był przecież wypatrywany przez całe światowe środowisko hip-hopowe, a z jego ukazania się nie był zadowolony chyba tylko Baby. Nawet zawiedzionym przełożeniem premiery Yandhi miłośnikom Kanye Westa’a Weezy poprawił na pewno nastrój tymi 23 nowymi numerami, a swoim oddanym słuchaczom nie tylko dał podkład pod harlem-shake’owy Uproar challenge, ale również jedną z najlepszych płyt w swojej długiej karierze.

I always give y’all all of me, but with this album, I’m giving you more than me - mówi Weezy w swojej zaskakująco skromnej i stonowanej zapowiedzi Tha Carter V, która trafiła na jego media społecznościowe niespełna tydzień temu. I to właśnie w jej tonie należałoby szukać zmian, które nastąpiły w jego życiu i podejściu do artystycznej ekspresji w przeciągu minionych, nie lada trudnych dla niego czterech lat. Bo choć cała właściwie dyskografia Lil Wayne’a - a szczególnie pentalogia, której zwieńczeniem jest jego najnowszy longplay - pełna jest ekshibicjonistycznych, pierwszoosobowych wersów, to bodajże nigdy wcześniej Tunechi nie był tak szczery i otwarty, jak właśnie na piątej części Tha Carter.

Kolejnym kluczem do odczytania jego twórczości są natomiast słowa, jakie padają również w tej kilkuminutowej zapowiedzi. Mówi on o tym, że nawet jeśli ktoś nie pokocha, bądź nawet nie polubi - nomen omen - CV, to przynajmniej będzie się tym krążkiem cieszył. Bo jak kiedyś w jednym z wywiadów mówił Martin Scorsese - najistotniejsi w historii popkultury są reżyserzy-przemytnicy. Nie ci, którzy przesuwają granice tego, czym kino może w ogóle być, tworząc swoje art-house’owe, awangardowe filmy. I tym bardziej nie ci, którzy zaspokajają wilczy apetyt branży rozrywkowej kolejnymi sztampowymi, komercyjnymi produkcjami. Ale ci, którzy swoje wywrotowe, progresywne myśli potrafią zamknąć w formie chwytliwej i przystępnej właściwie dla każdego. I to samo tyczy się również raperów, czy - dziś wypadało by bardziej napisać w ich kontekście - muzyków bądź - jeszcze szerzej - artystów.

Carter5-cvr.jpg

Rozkochany w swojej mamie, kobiecie i córkach mizogin. Odsądzany od czci i wiary przez prawdziwych hip-hopowców jeden z najlepszych MC’s w historii rapu. Spontanicznie nagrywający, podkręcany wszelkimi używkami perfekcjonista o hitotwórczym dotyku króla Midasa. Przez lata uznawany jedynie za sprawnego twórcę podkładów pod imprezy wizjoner, który przewidział południową przyszłość muzyki rozrywkowej na lata przed jej boomem. Od kiedy w wieku 11 lat zarejestrował do spółki z B.G.’m historyczny materiał True Story, Lil Wayne zawsze był osobowością równie charyzmatyczną, jak mnogą czy też wieloraką; schizofreniczną wręcz postacią, w której żyłach płynęła w tym samym czasie krew ludzka i obca, adrenalina, kortyzol i lean, pycha i skromność, (auto)agresja i miłość, siła i słabość. To wszystko, co sprawia, że jako MC jest on zupełnie niepowtarzalną postacią. A po tych ponad dwóch dekadach na scenie bardziej niż do innych raperów należałoby go porównywać do tak wielkich postaci afro-amerykańskiej popkultury, jak Louis Armstrong, Little Richard czy Rick James. To wszystko, co napędza i czym tętni Tha Carter V.

Mimo że powyższy singiel nie pochodzi z CV, a z zapowiadanej na początek listopada płyty Swizz Beatza, świetnie obrazuje on to, w jak dobrej formie lirycznej i wokalnej jest Weezy (a także odpowiedzialny za produkcję hitowego Uproar Swizz). I choć część tracków składających się na imponujący, blisko półtoragodzinny czas trwania Tha Carter V zaczęła być rejestrowana już ponad 4 lata temu, to właściwie trudno tu mówić o kompilacyjnym charakterze tego albumu. Wszystkie te numery zostały przearanżowane tak, by spełniać dzisiejsze standardy brzmieniowe, a niektóre zwrotki czy bity były ponoć nagrywane w przeciągu ostatnich tygodni.

I tak od rozpoczynającego krążek, funeralnego wręcz w swoim wydźwięku (I sip from the Fountain of Youth / So if I die young, blame the juice / Bury me in New Orleans / Tombstone reads: "Don’t cry, stay tuned." / Bring me back to life / Got to lose a life just to have a life / But if heaven’s as good as advertised / I want a triple extension on my motherfuckin' afterlife / Rest in paradise) duetu z nieodżałowanym X’em, przez szereg rozpędzających się wraz z czasem trwania albumu, niekwestionowanych hitów, spośród których należałoby wymienić wspomniany już Uproar, porywające Hittas czy zupełnie niesamowity storytelling opowiedziany do spółki z Kendrickiem Lamarem (I got a story to tell / You know that I cherish these / Hope it ain't too many feelings involved), aż po dojmująco szczery, oczyszczający w swoim wydźwięku, domykający album utwór Let It All Work Out (I found my momma's pistol where she always hide it / I cry, put it to my head and thought about it / Nobody was home to stop me, so I called my auntie / Hung up, then put the gun up to my heart and pondered / Too much was on my conscience to be smart about it / Too torn apart about it, I aim where my heart was pounding / I shot it, and I woke up with blood all around me / It's mine, I didn't die, but as I was dying / God came to my side and we talked about it / He sold me another life and he made a prophet), każdy kolejny utwór z CV zdaje się być niezbędny dla zachowania spójnej wizji całości.

https://open.spotify.com/album/50yFYgKdwJANZ5O9MIbMkg

Bo choć - jak to zwykle bywa z tego typu ambitnymi, gęstymi i długimi materiałami - pewnie wyrzucenie kilku numerów z tracklisty pozwoliłoby tej płycie zyskać nieco bardziej spójny, zwięzły sznyt, to pozostawiające słuchacza z własnymi myślami wyznanie Lil Wayne’a dotyczące jego nastoletniej próby samobójczej straciłoby wówczas na sile i nie spełniłoby swojego katarktycznego wręcz zadania. Dwayne Michael Carter Jr. nie mógł bowiem zamknąć swojej autobiograficznej pentalogii w sposób mocniejszy, niż właśnie rozpoczynając ją płaczem swojej matki, a kończąc wersami o własnej śmierci i odrodzeniu. A że jeszcze zrobił to, uciekając od zbędnego patosu i łopatologii, dając swoim słuchaczom materiał, którym po prostu mogą się cieszyć - album stawia go w szeregu najbardziej zasłużonych artystów-przemytników w historii muzyki rozrywkowej. Miejscu, na które zasługuje przynajmniej od premiery Carterowej trójki, a na którym wiele osób nie widzi go, gdyż oślepia ich jego sława i blichtr. Miejscu, które być może opuściłby, gdyby CV wyszło te 5 lat temu, a on bez czasu na zastanowienie goniłby wciąż aktualne trendy. Miejscu, którego ramy będzie nadal poszerzał, nagrywając swoje kolejne krążki uwolniony spod jarzma kontraktu z Cash Money i coraz częściej podważając swoją decyzję o rapowej emeryturze, którą zapowiadał jeszcze chwilę temu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.