OSTATNI MECZ #12. Teatr kukiełek

Zobacz również:Wraca Premier League! Faworyci, nowicjusze i Polacy w kotle najlepszej ligi świata (PODCAST)
teatr-kukieek-e1590934657984.jpg
fot. Alexei PavlishakTASS via Getty Images

„Ostatni Mecz” to powieść w odcinkach, którą w każdy weekend publikujemy na newonce.sport – piłkarski thriller rozgrywający się w Londynie. Galeria szemranych postaci, nadciągające zło i jeden człowiek, który znalazł się w centrum szalonych wydarzeń. Dziś kolejna część historii. 10 pierwszych rozdziałów przeczytacie TUTAJ. Rozdział 11 – TUTAJ.

Rozdział 12

TEATR KUKIEŁEK

Sophie Moon czuła, że ścianki kostki Rubika zaczynają się składać. Oczywiście, że sama nigdy tego nie zrobi. Dlatego tak bardzo irytowało ją teraz, że Konrad Werk nie odbiera telefonu. Słyszała o Układzie, jak mogłaby tego nie wiedzieć, znając wszystkich i bywając wszędzie. Widziała Werka kilka razy przy okazji różnych spotkań towarzyskich, ale zrobił na niej wrażenie kogoś, kogo nigdy nie byłaby w stanie uwieść. Bił od niego jakiś nieokreślony bliżej chłód. Ktoś jej powiedział, że przed laty był nieszczęśliwie zakochany i od tamtej pory praktycznie nie zwracał uwagi na kobiety. Dziwne. Patrzyła teraz jak Marcus Welsh dojada ośmiornicę i już wiedziała, że zaraz będzie musiała zamówić kolejne danie. Nie szkodzi, na zdrowie. Poczeka spokojnie, a potem podzieli się z młodym piłkarzem cząstką swojego genialnego planu. Uznała, że to już czas. Nie ma co zwlekać, bo w końcu zrobi to ktoś inny.

Jasne, że zdawała sobie sprawę z liczby ustawionych meczów. W każdej kolejce zdarzało się takie spotkanie. Przez lata obserwowania futbolu z bardzo bliska, sama wyczuwała szwindel na odległość. Jej pomysł był jednak grą o wysokie stawki. Za nic w świecie nie wyjawiłaby temu dzieciakowi, co planuje. Chciała, by każdy z jej pionków, żołnierzy, jak zwał tak zwał, wykonał określone zadanie, nie wnikając w całość. I to właśnie było najtrudniejsze. Do tego potrzebowała Werka. Wkurzało ją to, że nigdy nie zareagował na jej amory. To byłoby proste. Przeleciałby ją, ona by to nagrała i trzymała sobie na twardym dysku, w odpowiedniej chwili korzystając z podpórki. Przecież Polakowi zależało na anonimowości, dzięki temu robił to co robił – choć Sophie nie zdawała sobie do końca sprawy co i na jaką skalę. Wiedziała po prostu, że jest ważny i że coś może i że woli być anonimowy. Gdyby przez przypadek seks taśma Sophie z nim w roli głównej wyciekła do internetu, niekoniecznie do którejś z wielkich gazet, gdzie zresztą i tak – z wiadomych przyczyn – ciężko byłoby się dostać, to znali by go już wszyscy. Nie, absolutnie nie miałaby zamiaru tego robić, po co, przecież to również w nią mogło uderzyć, no ale zmuszona, gdyby nie chciał pomóc w słusznej akcji. Odgoniła myśli. – Pojadłeś, synku? – nie ściągała okularów od Prady patrząc na wracającego do żywych Marcusa Welsha. – Tak jest. Mogę teraz zrobić dla ciebie wszystko, co zechcesz – wyraźnie się ślinił. – Możesz więcej niż myślisz, ale na pewno nie to, co masz na myśli – Sophie dopiła drinka. – Powiedzmy, że wcielam się w rolę producentki. – Robisz jakiś film? – Marcus się ożywił. – Może być gorący! – Produkuję spektakl, z wielką forsą w tle. Aktualnie jestem na etapie robienia castingu i chciałabym, żebyś był jedną z postaci, kilku równorzędnych na scenie. Welsh nie bardzo rozumiał. – Jakich postaci? – zapytał. – Pionków. Moich pachołków. Pamiętaj, że takie wyciąganie ludzi z aresztu wcale nie jest tanie – uśmiechnęła się ciepło.

***

Od spotkania Werka ze Zjawą minęły może cztery godziny. Niech będzie – pięć. Ile w tak krótkim czasie może się wydarzyć rzeczy, aż trudno w to uwierzyć. Wyobraźcie sobie, że chiński imigrant, niejaki pan Ghu, miał nietypowe hobby – bardzo lubił teatr kukiełkowy. W tym bez wątpienia okrutnym człowieku niewiele rzeczy poruszało czułe struny i taką rzeczą były właśnie misternie wykonane kukiełki. A jeszcze bardziej doceniał tych, którzy nimi operowali. Uważał, że to niezwykle skomplikowana sztuka i tak bardzo mierził go fakt, że lalkowych aktorów świat nie docenia, iż anonimowo przesyłał datki na funkcjonowanie kilku londyńskich teatrów.

Ludzie miewają różne traumy z czasów dzieciństwa. Często lądują potem na kozetkach terapeutów i opowiadają, jak to tata lub mama nie chcieli ich przytulać, babcia wpychała na siłę jedzenie, a brat włożył głowę do muszli klozetowej, ale Ghu, choć jego dzieciństwo było naprawdę trudne, starał się pamiętać o tych lepszych historiach. Na przykład kukiełkach, jakie sama robiła babcia, a którymi dziadek odgrywał dla niego spektakle, używając technik brzuchomówcy, grając cieniami na ścianie. Cały arsenał sztuczek, by zabawić kilkuletniego Ghu. Chińczyk chodził na wszystkie możliwe spektakle. Ktoś biega po Hyde Parku, a ja się tak relaksuje – myślał. Niekiedy nauczyciele patrzyli na niego podejrzliwie, gdy jakaś klasa przyszła zobaczyć bajkę, a on, wielki chłop, siedział w pierwszym rzędzie, także aktorzy szturchali się za kulisami, szepcząc, że pewnie jest pedofilem, ale on nic sobie z tego nie robił. Przecież nigdy nie skrzywdził dziecka, więc czym miałby się martwić?

Teatr „Funky Babes” lubił najbardziej, ponieważ większość granych tam sztuk była dla dorosłych, dlatego nie rzucał się w oczy i nie narażał na negatywne podejście personelu. Uwielbiał ich przeróbki starych filmów – komedii, westernów, uważał też, że mieli najlepsze kukiełki w całym mieście, dlatego chętnie przelewał forsę na ich funkcjonowanie. Dyrektor „Funky Babes”, pan Sparky Douglas, który przybył do Londynu z Ohio wraz z rodziną, by rozkochać Brytyjczyków w teatrze kukiełkowym, który był w jego familii czymś bardzo istotnym z pokolenia na pokolenie, nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Oto bowiem kwoty rzędu 1000 czy 2000 funtów lądowały co jakiś czas na koncie teatru, dając mu spokój ducha i zastanawiał się tylko, kiedy ten anonimowy darczyńca przestanie płacić. Podejrzewał oczywiście, że to może być Chińczyk, bywający często na ich przedstawieniach, raz nawet pozwolił sobie podejść do niego po skończonym spektaklu i powiedzieć: „Dziękuję”, ale tylko po to, by zobaczyć reakcję gościa. Niczego jednak z jego twarzy nie odczytał. Z kolei Ghu nigdy nie powiedział w żadnym z teatrów kukiełkowych, że wspomaga je finansowo – uznał, że byłoby w tym coś upokarzającego dla aktorów. Jakby sygnał: – Pętaki, nikt was nie ceni, nie radzicie sobie, więc macie tu jałmużnę. Nie, nie wolno mu było tego zrobić. Zazwyczaj Ghu zostawał do końca. Pierwszy wstawał, by bić brawo i jako ostatni przestawał klaskać. Ale dziś, kiedy aktorzy skończyli przedstawienie, adaptację „Karuzeli”, ze wzruszającym „You Will Never Walk Alone” w ostatniej scenie, a światło padło na salę z widownią, Chińczyka już nie było. Dyrektor Sparky Douglas pomyślał, że tak szczodry człek musi mieć rozliczne biznesy i właśnie popędził, by dopilnować jednego z nich.

***

Zjawa skręcił w prawo, tutaj magazyny miały swój kres i zaczynało się szczere pole, ciągnące się aż do Tamizy. Dawno temu polecił mu to miejsce znajomy ze szkoły. Zaprzyjaźnili się w samej końcówce podstawówki. Niektórzy uważali tę relację za co najmniej dziwną, ale Jake Burrow niczym nie różnił się od Zjawy. I kiedy tylko okazało się, że lekarze się pomylili, a on wyszedł ze szpitala na dwóch własnych, sprawnych nogach, skierował kroki do czynszówki ciotki Zjawy. Wzbudziło to w Polaku strach i podziw zarazem. – Nie bój się, nie doniosę na ciebie. Czułem, że to ty, nikt inny w naszej klasie nie jest tak pojebany – stwierdził. – Co dalej? – Zjawa nie mógł uwierzyć, że tak łatwo mu się upiecze. – Nic, będziemy rozrabiać razem – krzyknął Jake Burrow i poszli oglądać na cmentarz jego blizny. Cała szkoła się ich bala, a potem zrobili jeszcze wiele złych rzeczy i tak naprawdę Zjawa mógł powiedzieć, że to jego jedyny przyjaciel. Wreszcie miał bratnią duszę. Ale gdy dorośli i poszli swoimi ścieżkami, Jake przestał być ostrożny. Rzucał się w oczy, robił sobie wrogów, choć Zjawa go ostrzegał, prosił nawet, by wyjechał na jakiś czas z miasta. Nic z tego. W końcu znaleziono jego zwłoki na Hanwell. Morderstwo zostało przypisane Somalijczykom, niektórzy z nich byli na celowniku policji jako potencjalne zagrożenie terrorystyczne. Ale Zjawa wiedział, że to zrobili Polacy. Jego rodacy. Miał tam dobre wtyki. Jake gardził tą nacją, co ciekawe – Zjawa również. Może chodziło o to, że przez bycie Polakiem miał tyle nieprzyjemności? Sam nie umiał tego nazwać. W każdym razie niejaki Waldemar, który zaczynał od oszukiwania przybyszy znad Wisły na lewe ogłoszenia na „ścianie płaczu”, słynnych ogłoszeniach w witrynie sklepowej na Ravenscourt, zbudował niezłą siatkę gangsterską i to on odpowiadał za zabicie Jake'a. Burrow wisiał mu dużą dostawę amfy w kredycie i po jakimś czasie bezczelnie oznajmił, że nie będzie spłacał Polaka. – Jeden od was już chciał mnie zabić – rechotał do Zjawy, wspominając zdarzenie z cmentarza z udziałem ich obu. – Nie udało ci się, to znak. Mam się bać jakiegoś gościa, którego imienia nie potrafię nawet wymówić? – machnął ręką.

Pomiędzy głównymi hangarami a polami była niewielka szopa. Samochód zatrzymał się przed wejściem do niej i jakiś mężczyzna wyskoczył od strony pasażera. Zjawa założył kominiarkę, przeładował broń i ruchem głowy nakazał mu otworzyć bagażnik. Chińczyk miotał się teraz w dzikim amoku. Ale więzy były tak mocne, że nie miał szans. Zjawa i mężczyzna wyciągnęli Ghu z wielkim trudem i wlekli go teraz do szopy. Kiedy znaleźli się środku, ostatnie promienie słońca przeciskały się przez nierówno położone deski, tworzące ściany. Mężczyzna chciał ściągnąć kominiarkę, ale Zjawa uniósł dłoń w geście powstrzymania go przed tą czynnością. Wskazał róg, gdzie znajdowała się stara lampa górnicza. Pokazał, by ją tutaj przynieść. Tamten wykonał rozkaz.

Ghu leżał skulony na ziemi, gdy światło rozlało się po szopie. Zjawa, który do tej pory nie wypowiedział ani jednego słowa, przemówił wreszcie: – Młody człowieku, sprawdź mi tylne wejście. Mężczyzna, który z nim tutaj przyjechał, podszedł do rozklekotanych drzwiczek i szarpnął za kłódkę. Odwrócił się do Zjawy, by powiedzieć, że jeszcze trzyma, ale nie zdążył wydobyć z siebie dźwięku, bo wyprzedził go inny dźwięk. Coś świszczącego, bardzo cichego. Tutaj jednak, z daleka od zgiełku miasta, dało się to wychwycić. Ułamek sekundy wystarczył do rozpoznania tej melodii. Kula przeszyła serce mężczyzny i osunął się bezwładnie na ziemię. – To nie będzie łatwa sztuka – Zjawa wydął wargi. – Jak widzisz nasz teatr nie jest dotowany, a jedyny oświetleniowiec właśnie zginął. Na wypadek pożaru nie dostaniemy nic, ponieważ wyjście awaryjne jest zablokowane, zresztą, i tak nie mamy ubezpieczenia – machnął ręką. Ghu splunął krwią. Obiecał sobie, że gdy nadejdzie ta godzina, będzie milczał. Zachowa godność. – Najtrudniej jest z samą sztuką. Kukiełka wyszła trochę za duża, ciężko nią manewrować, więc musimy polegać na wyobraźni widza – ciągnął Zjawa. – Na szczęście jedyny, który zajrzał w progi naszego skromnego teatrzyku, ma w zasadzie nieograniczoną fantazję – ukłonił się niezdarnie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.