Od jakiegoś czasu mogliśmy to przewidywać, jednak w przypadku takich sportowców zawsze jest jakaś nutka niepewności. Serena Williams właśnie ją rozwiała – zapowiedziała, że w najbliższym czasie zakończy karierę. Zostało kilka turniejów, w tym jej ukochany US Open, po którym prawdopodobnie pożegna się z tenisem. A tenis za nią zapłacze. Drugiej takiej zawodniczki długo na kortach nie zobaczymy.
Dwadzieścia trzy szlemy indywidualnie, szesnaście w grach podwójnych, cztery złote medale olimpijskie, niezliczone rekordy i tytuł najlepiej zarabiającej sportsmenki w historii – a to tylko część całej listy osiągnięć Sereny Williams. Dla wielu jest najlepszą tenisistką w dziejach, ale niektórzy idą jeszcze dalej i stawiają ją na szczycie nie tylko tenisa, ale i całej historii kobiecego sportu.
ONE? NIE MA TAKIEJ OPCJI
Dobrze wiemy, że historii Sereny nie da się opowiedzieć bez jej siostry, Venus. I nawet nie chodzi o to, że razem grały i wygrywały. Gdyby nie zapatrzenie w starszą z sióstr Williams, Serena mogłaby nigdy nie grać na takim poziomie.
Po raz pierwszy dostały swoje rakiety mając trzy i cztery lata. Do dziś zresztą zarzuca się ich rodzicom, że „hodowali” je na tenisistki. Z jednej strony może to tak wyglądać, ponieważ Oracene Price i Richard Williams zdecydowali się je trenować z bardzo prostego i materialnego powodu – na turniejach dało się zarobić.
Jednak nie jest to przypadek Andre Agassiego, który przez bycie zmuszanym do gry w tenisa znienawidził nie tylko sport, ale i własnego ojca. Serena i Venus pokochały ten sport, a ta miłość została w nich aż do dziś. Co więcej, Richard Williams (zwany „Królem Richardem”, co możecie już wiedzieć z niedawnego serialu o najbardziej znanej tenisowej rodzinie) zdawał sobie sprawę z całej sytuacji. Był trenerem i prowadzącym kariery swoich córek, ale wiedział, że do takich dwóch talentów będzie potrzebował pomocy. Specjalnie w tym celu cała rodzina przeprowadziła się na Florydę, kiedy dziewczynki miały odpowiednio 10 i 11 lat. W Palm Beach była bowiem akademia Ricka Macciego.
– Zazwyczaj zajmuje mi jakieś pięć minut wspólnej gry, by określić, czy zawodnik ma duży potencjał – mówił lata później Macci w rozmowie z ESPN. – Uderzamy i myślę sobie: „Te dziewczynki nie są wcale takie dobre”. Grały słabo technicznie, improwizowały, latały po całym korcie. Wtedy powiedziałem: „No dobrze, to zagrajmy na punkty”. I wszystko się zmieniło. Nagle dobrze pracowały na nogach i wszystko zaczęło się układać. W życiu nie widziałem w dzieciach takiej chęci walki i dobiegania do każdej piłki. Nie widziałem, że tak można poruszać się na korcie. Sportowcy z takimi możliwości atletycznymi nie grali w tenisa, tylko szli w inne sporty – dodawał.
Powodem przeprowadzki na Florydę była nie tylko sama chęć poprawy poziomu małych dziewczynek. Chodziło też o warunki. Macci wspomina, że przyjeżdżając na miejsce treningów sióstr, musiał przebijać się przez poobdzierane boiska, na których walało się szkło, a wraz z kortami były chociażby przepełnione boiska do koszykówki. W tamtym czasie Richard Williams wycofał zresztą swoje córki z juniorskich turniejów, do momentu, w którym nie przejdą na zawodowstwo.
Wielu uważało to za błąd, jednak jednym z powodów była chęć ochrony córek przed tym, co działo się na turniejach. W tamtym momencie w historii tenisa pojawiła się zaledwie jedna czarnoskóra tenisistka (Althea Gibson), która wygrała turniej wielkoszlemowy – i było to w latach 60. Stereotyp, że czarnoskórzy nie grają w tenisa był tak głęboko zakorzeniony, że nawet na dziecięcych zawodach rodzina Williamsów musiała wysłuchiwać uwag na temat swojego koloru skóry. Najczęściej pojawiała się taka, że Serena i Venus nie mają szans na zrobienie kariery. Powodem nie były oczywiście niedociągnięcia tenisowe czy za słaby forehand. Nie zrobią kariery, „bo są czarne”.
SKĄD ONE SIĘ WZIĘŁY?
Decyzja o wycofaniu dziewczynek z turniejów na kilka lat była zagrywką „all-in”, szczególnie że siostrom brakowało rywalizacji. Rywalizowały wszędzie, nawet w domu. Jedna z ich przyrodnich sióstr (takiego rodzeństwa mieli kilkanaścioro, ale biologicznie rodzeństwem Serena i Venus są tylko ze sobą) wspominała, że najmłodsza w domu Serena wygrywała każdy domowy konkurs talentów jedną z piosenek Whitney Houston. Nie była w niej zbyt dobra, bo fałszowała, ale kolejnych kilka dni było udręką, jeśli zwycięzcą został obwołany ktokolwiek inny.
Tak samo było w tenisie. Z początku – jeszcze przed odsunięciem od dziecięcych zawodów – w turniejach startowała tylko Venus. Była wtedy większa i silniejsza, a Serenę w pewien sposób chroniono. Starsza z tenisistek oczywiście regularnie wygrywała, a młodsza nie mogła się doczekać, kiedy wyjdzie na kort z innymi dziećmi, szczególnie że w tamtym momencie niewiele miała innych marzeń, niż po prostu być taką, jak siostra. Jakie było zdziwienie rodziców, kiedy na którymś z turniejów zobaczyli imię Sereny w rozlosowanej drabince. Dziewięciolatka zgłosiła się sama i nie było już odwrotu. Doszła do finału, w którym zagrała oczywiście z Venus. Przegrała, a Venus do dziś uśmiecha się pod nosem na wyobrażenie młodej Sereny, która podchodzi co kilka punktów i prosi: „No daj wygrać chociaż gema”.
Co mogło zmotywować tak młodą tenisistkę do rozwijania swoich umiejętności. Wymarzone US Open? Turnieje, rankingi, pieniądze? Oczywiście, że nie – największą motywacją Sereny było pokonanie starszej siostry. To zresztą stały trend w sporcie. Często ta pogoń za rodzeństwem to powód, dla którego to młodsi bracia i siostry robią ostatecznie większą karierę – pamiętacie, że i siostra Igi Świątek była kiedyś tenisistką?
Nie jest to oczywiście przypadek sióstr Williams, ponieważ tutaj obie weszły na sam szczyt tenisa. W zawodowym tourze zadebiutowały mając 13-14 lat i opinie na kortach bardzo szybko zaczynały się zmieniać – od „co one tu robią?” do „skąd one się wzięły?!” w pozytywnym kontekście. Plotki o siostrach mogących odmienić tenis zaczęły się bardzo szybko rozprzestrzeniać.
W 1997 roku, w wieku 17 lat Venus dotarła do finału US Open – jako pierwsza weszła na najwyższy poziom rywalizacji. Jednak w tym samym roku 16-letnia Serena po raz pierwszy przeszła do historii. Jako zawodniczka z czwartej setki rankingu pokonała na jednym turnieju w Chicago dwie tenisistki z czołowej dziesiątki rankingu – Monicę Seles i Mary Pierce. Nikt wcześniej tego nie dokonał.
Rok później znał je już każdy, a co więcej, rodzina Williamsów już wtedy zdobyła całego Wielkiego Szlema – tylko że mikstowego. Venus, w parze z Justinem Gimelstobem, wygrała Australian Open i French Open – Serena, z Maksem Mirnym, Wimbledon i US Open. US Open to zresztą turniej, do którego siostry dążyły od małego. Ich własny, amerykański szlem.
Po jeszcze kolejnym roku Serena, mimo zaledwie 18 lat, wygrała US Open, tym razem w singlu. Była pierwszą czarnoskórą kobietą w erze Open, która triumfowała w turnieju wielkoszlemowym, ale – co w tamtym momencie było dla niej pewnie ważniejsze – była pierwszą w domu Williamsów, której się to udało. Wraz z Venus wygrały też zresztą debla, już drugiego, po French Open w tym samym sezonie.
„SZLEM SERENY”
Idąc po kolei zwycięskimi turniejami Sereny, można się nieco pogubić. Warto więc skupić się na erach. W 1999 roku zaczęła się era sióstr Williams. Obie często wygrywały w deblu, m.in. kolejne szlemy czy złoto igrzysk olimpijskich w Sydney, jednak w bezpośrednich, singlowych pojedynkach, ważne mecze nadal wygrywała Venus – w finale turnieju Miami 1999, w półfinale Wimbledonu 2000, ale przede wszystkim w finale US Open 2001. Venus nie tylko wyrównała osiągnięcie siostry, ale też dała jej kolejną motywację.
Serena mogła bowiem wygrać szlema jako pierwsza, ale nie ogrywała siostry w ważnych, bezpośrednich starciach, a dopiero wtedy mogła osiągnąć cel, który postawiła sobie odkąd pierwszy raz zagrały razem – być lepszym od Venus. Przy czym oczywiście warto zauważyć, że wszystko odbywało się w miłej i siostrzanej atmosferze - bez zgrzytów i ze zwycięskimi deblami.
Efekt? Cóż, jeśli kiedykolwiek będziecie chcieli pozytywny sposób na udowodnienie czegoś starszemu rodzeństwu, to zapytajcie Sereny. Przełamanie nastąpiło w 2002 roku. Najpierw wygrany z Venus półfinał w Miami, mały symbol po turnieju w 1999 roku. Natomiast potem Serena dokonała rzeczy wielkiej – wygrała pięć szlemów (w tym cztery z rzędu) w nieco ponad rok i we wszystkich (!) finałach po drugiej stronie siatki stała Venus. W tym samym czasie obie panie dorzuciły też dwa kolejne tytuły w deblu.
Niekalendarzowy szlem, czyli cztery zwycięstwa szlemach z rzędu, ale nie w tym samym roku, stał się w pewien sposób znakiem firmowym Sereny. Nigdy nie udało jej się zdobyć tego pełnego, kalendarzowego, ale ten pierwszy, nazywany już czasem „Serena Slamem”, jako jedyna zdobyła aż trzykrotnie – dwa razy w singlu i raz w deblu.
NAJWIĘKSZY TEST
Siostry, z naciskiem na Serenę, zdominowały tenis, jednak dominacja w pewnym momencie została zawieszona. Po zwycięskim Wimbledonie w 2003 roku Serena miała poddać się zabiegowi na jedną ze swoich trwających od jakiegoś czasu kontuzji. Miało jej nie być osiem tygodni – skończyło się na ośmiu miesiącach. W dodatku we wrześniu 2003 w wyniku pomyłki w wojnie gangów, zginęła jej przyrodnia siostra Yetunde. To wszystko odbiło się na obydwu siostrach.
Takiego testu Serena jeszcze nie miała. Wracając po tak długiej przerwie, mimo zaledwie 23 lat na karku, musiała z każdej strony słuchać, że „siostry Williams są skończone”. I to nawet od innych zawodniczek – wiele z nich mówiło, że Serenie trudno będzie wrócić na szczyt, a Jelena Dokić stwierdziła nawet, że „ta historia jest już skończona". Faktycznie, przez następne kilka sezonów wahania formy były widoczne – jedynie w Australian Open 2005 pomogła dodatkowa motywacja. Po odpadnięciu Venus we wczesnej fazie, Serena musiała na konferencji odpowiadać na zadane wprost pytanie: „Czy siostry Williams się skończyły?” Najpierw oczywiście odparła zarzuty, jednak potem odpowiedziała właściwie – wygrywając turniej.
Rzecz w tym, że to nie był koniec problemów. I ona, i Venus nadal męczyły się z kontuzjami, a po tym, jak na Australian Open 2006 nie udało jej się obronić tytułu, Serena zniknęła na kilka miesięcy. Wtedy wymówką była kontuzja, teraz wiemy już, że legendarna tenisistka zmagała się z depresją – nie do końca udany powrót do tenisa, zdrowie i śmierć siostry wszystko to pogłębiły. Dopiero w dzisiejszych czasach sportowcy – choćby Naomi Osaka, pozostając przy tenisie – mówią o takich problemach otwarcie. Wtedy było to tabu i pewnie potraktowano by to jako wymówkę słabej dyspozycji. Serena stanęła przed największym testem ze wszystkich - powrotem po kilku naprawdę trudnych latach.
Pierwszy sygnał, że zaczyna być coraz lepiej, pojawił się na Wimbledonie 2008, gdzie w finale przegrała… no wiadomo z kim – z Venus, która także miała sporo problemów zdrowotnych, ale mimo to na Wimbledonie (2005, 2007, 2008) zawsze stawała na wysokości zadania. Jeszcze chwilę wcześniej eksperci twierdzili, że Serena tylko się łudzi, że może wrócić na szczyt rankingu. Teraz, wraz z siostrą, ponownie stały na szczycie tenisa. Dosłownie, bo dwa miesiące później Serena wygrała US Open, powracając po latach na szczyt rankingu WTA. Chwilę wcześniej wygrały też z Venus debla na igrzyskach olimpijskich w Pekinie, a rok 2009 Serena rozpoczęła od tytułu w Australian Open.
JAK TO MOŻLIWE?
Kolejne kilka lat to powolny powrót do absolutnej dominacji Sereny. Wraz z Venus zdobyły „Serena Szlema” w deblu, wygrywając wszystkie szlemy od Wimbledonu 2009 do French Open 2010. Co więcej, w finale Wimbledonu znowu się spotkały - tym razem z wynikiem na korzyść młodszej z sióstr.
Na najwyższy możliwy poziom, po fatalnym zdrowotnie przełomie sezonów 2010/11, w trakcie którego miała pecha (nadepnięcie na szkło kosztowało kilka miesięcy grania), ale też i poważne problemy z zatorem płucnym, Serena powróciła w 2012 roku, co akurat nie ucieszyło za bardzo polskich kibiców – skończyło się bowiem pokonaniem Agnieszki Radwańskiej w finale Wimbledonu. Zaczęło do tego dochodzić kolejne tytuły (US Open 2012, French Open 2013, US Open 2013), a najważniejszym był mimo wszystko złoty medal olimpijski na igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Dzięki niemu stała się pierwszą w historii tenisistką, która zdobyła karierowego Złotego Szlema (cztery klasyczne turnieje plus olimpijskie złoto), zarówno w singlu, jak i w deblu.
Już w sezonie 2013 31-letnia Serena została najstarszym kobiecym numerem jeden rankingu w erze Open. Mówiąc wprost – wielu przewidywało, że biorąc pod uwagę specyfikę kobiecego tenisa, koniec kariery Sereny jest już bardzo blisko. Tymczasem ona nie przestawała, a na dokładkę dorzuciła kolejnego „Serena Slama”, wygrywając wszystkie szlemy od US Open 2014 do Wimbledonu 2015. Nie trzeba oczywiście dodawać, że żadna tenisistka w historii nie zdominowała touru w tym wieku, a Serena po raz kolejny w karierze przeszła od opinii „ona już nic nie wygra” do „jak ona to robi?!”
REKORDZISTKA
Długo wydawało się, że pobicie rekordu Steffi Graf w liczbie wygranych szlemów w erze Open (22) będzie niemożliwe. Problemy zdrowotne (i nie tylko) i przestoje w zdobywanych tytułach swoje tutaj zrobiły. Nawet po skompletowaniu drugiego singlowego „Serena Szlema”, nie było to takie oczywiste, szczególnie po tym jak nie udało się wygrać US Open w 2015 roku.
W 2016 przegrała finały Australian Open i French Open, co wielu uznało za kluczowe w kontekście rekordu. W końcu nie wiadomo, ile jeszcze finałów Serena ma „w baku”, a każdy przegrany utrudnia zdobycie wymarzonego rezultatu. Wyrównać rekord Graf udało się na Wimbledonie 2016 – wtedy też zresztą po raz ostatni wygrała deblowego szlema razem z siostrą.
Wymarzony i samodzielny rekord udało się zdobyć na Australian Open w 2017 roku. To był też ostatni zwycięski szlem Sereny. Jakby tego było mało, wygrała go, ogrywając w finale swoją siostrę, Venus i to mimo tego że ta od dłuższego czasu nie była już zawodniczką z czołówki. Czy można szlemowe zwycięstwa zakończyć piękniejszą klamrą?
Sama Serena powiedziałaby pewnie, że tak. Po przerwie macierzyńskiej zaliczyła jeszcze po dwa finały Wimbledonu i US Open w 2018 i 2019 roku. Nie udało jej się wygrać, mimo że chciała jeszcze pobić rekord wszech czasów Margaret Court (24 szlemy). Przegrany finał US Open był zresztą ostatnim momentem, w którym Serena rzeczywiście była w stanie wygrywać na najwyższym poziomie. Od tego momentu nie mówimy już o niej w kontekście najlepszej tenisistki świata. Oczywiście aktualnie, bo w kwestiach historycznych to całkowicie co innego.
NAJLEPSZA W HISTORII?
Po kolejnej dłuższej przerwie Serena powróciła jeszcze raz, w tym roku. Tym razem jednak wieku i przerwy od tenisa nie da się oszukać. Wygląda na to, że zapowiadany koniec nastąpi na ukochanym US Open.
W teorii oczywiście ten turniej można jeszcze wygrać i odjechać z wyrównanym rekordem wszech czasów ku zachodzącemu słońcu, jednak w praktyce, patrząc na ostatnią formę Sereny, jest to bardzo mało prawdopodobne. Jednak nawet jeśli miałaby odpaść w pierwszej rundzie, to i tak będzie to wzruszające i piękne pożegnanie z legendą. Żeby w miarę przystępnie wymienić osiągnięcia Sereny, trzeba stworzyć konkretną listę, żeby się nie pogubić: – 23 singlowe turnieje wielkoszlemowe (Australian Open 2003, 2005, 2007, 2009, 2010, 2015 i 2017, French Open 2002, 2013 i 2015, Wimbledon 2002, 2003, 2009, 2010, 2012, 2015 i 2016 oraz US Open 1999, 2002, 2008, 2012, 2013, 2014)
– 14 turniejów wielkoszlemowych w deblu (Australian Open 2001, 2003, 2009 i 2010, French Open 1999 i 2010, Wimbledon 2000, 2002, 2008, 2009, 2012 i 2016, US Open 1999 i 2009)
– 2 tytuły wielkoszlemowe w mikście (Wimbledon i US Open w 1998 roku)
– 4 złote medale olimpijskie (singiel – 2012, debel – 2000, 2008, 2012)
– 75 tytułów WTA
– wyrównany rekord bycia nieprzerwanym numerem jeden rankingu (186 tygodni, tyle samo co Steffi Graf)
- 319 tygodni jako „jedynka” w ogóle (trzeci wynik w historii) i najstarsza liderka w erze Open
A to naprawdę tylko te najważniejsze.
Czy jest najlepsza w historii? Dla wielu tak. Inni pewnie będą przypominać Graf czy Martinę Navratilovą, a jeszcze inni stwierdzą, że skoro Margaret Court miała więcej szlemów, to ona, mimo że nie wszystkie jej tytuły były w erze Open. Na pewno jest najwybitniejsza w XXI wieku i tego nikt nie jest w stanie podważyć.
Na pewno też odmieniła kobiecego tenisa na wielu poziomach. Już nikt nie powiela stereotypu, że czarnoskórzy nie grają w tenisa. W tourze takich zawodników mamy coraz więcej i ogromna w tym zasługa sióstr Williams – wystarczy posłuchać kto był idolem Coco Gauff, Sloane Stephens i paru innych zawodniczek. Ta „reprezentacja”, o której często mówi się w Stanach Zjednoczonych, tutaj jest bardzo widoczna. Niektóre z aktualnie wysoko notowanych tenisistek przekonały się do gry w tenisa, bo „siostry Williams wyglądają tak jak ja i wygrywają”. Inaczej mogłyby pójść, tak jak wspominał Rick Macci, do innych dyscyplin.
Tego wpływu na grę nikt im nie zabierze. Był przecież moment, w którym ojcu sióstr zarzucono ustawianie meczów pomiędzy córkami. W Indian Wells w 2001 roku Venus wycofała się z ich wspólnego półfinału, przez co w finale Serena została „wybuczana”, a jej rodzina na trybunach wielokrotnie obrażana na tle rasistowskim. Po tym wydarzeniu siostry Williams zbojkotowały turniej w Indian Wells na 14 lat, mimo że jest on dość istotnym, i to amerykańskim, punktem kalendarza. Wróciły, kiedy Serena stwierdziła, że światowy tenis i organizatorzy turnieju w końcu zmienili podejście do tych kwestii.
Seren nie jest święta, jak zresztą każdy sportowiec. Miała momenty, gdzie wybuchała emocjami i zdarzało się jej nawet obrażać sędziów, za co potem dostawała kary i przepraszała, jednak nie da się ukryć, że nieprzypadkowo od wielu lat jest twarzą przeróżnych kampanii Nike o przełamywaniu barier – ona to po prostu robiła. W drugiej części kariery stała się sportową twarzą walki z „body-shamingiem”, kiedy wielu ekspertów i fanów potrafiło jej powiedzieć wprost, że jest za gruba lub zbyt ciężka. Jako jedna z wielu pokazała też sportowym mamom, że do sportu można wrócić po urodzenia dziecka nawet w wieku, w którym inni kończą kariery. Długo była też jedną z tych tenisistek, które najgłośniej mówiły o zrównaniu nagród pieniężnych kobiet i mężczyzn.
Światowemu tenisowi będzie bardzo brakowało takiej postaci. Niby byliśmy gotowi – w końcu Serena ma już ponad 40 lat, a o ile bariery wiekowe również przełamywała, o tyle nie można tego robić w nieskończoność. Niemniej teraz każdy kolejny moment będzie niezwykle wzruszający, a US Open, niezależnie od wyniku, skończy się płaczem – i to nie tylko u Sereny.
My możemy tylko podziękować za odmienienie kobiecego tenisa i lata znakomitej gry na korcie. A z punktu widzenia polskiego kibica – może by tak pierwszy i ostatni raz z Igą Świątek na US Open? Ktoś mógłby stwierdzić, że będzie to bardzo ładne przekazanie pałeczki.
Komentarze 0