Trippie Redd, Playboi Carti czy White 2115 potwierdzają. Rockowe chrypienie na trapowym bicie to brzmienie nowej ery rapu
Mariaż hip-hopu z rockiem ma długą historię, z wieloma wstydliwymi i triumfalnymi epizodami. Nic dziwnego, bo oba gatunki mają ze sobą wiele wspólnego, jeśli nie pod względem muzycznym, to na pewno jako formacje kulturowe. Oba kładą nacisk na bunt, oba u swoich początków walczyły z branżowym status quo (ironią jest, że hip-hop miał być odtrutką na rocka, który zdominował lata 80.), oba uwielbiają egocentryczny błysk sceny i ekstrawagancki kult osobowości, o używkach i drogich ciuchach nie wspominając. Oczywiście, przez długi czas te gatunki stały po dwóch przeciwnych stronach rasowej barykady - rock był klasycznie białym gatunkiem, hip-hop był nominalnie czarny, co rodziło wiele napięć i uprzedzeń w obie strony. W 2021 ten podział praktycznie nie obowiązuje, a globalnej dominacji hip-hopu towarzyszy mocny kryzys mainstreamowego rocka. A jednak raperzy i raperki chętnie sięgają po rockowe i metalowe kody, czy to w brzmieniu, czy w wizerunku. Stwierdzenie, że gwiazdy hip-hopu są nowymi gwiazdami rocka nie jest żadną przesadą, ba, przestało nią być już dobrych kilka lat temu.
Skupmy się za to na dość specyficznym rozwoju wydarzeń, czyli tym, w jaką stylistyczną stronę poszedł rap-rock. A jest to kierunek bardzo nieoczekiwany.
Już w 1986 Run-DMC przechwycili numer Aerosmith, wyznaczając potencjalne możliwości fuzji gatunków. A zatem rockowa baza, na niej rapowane wokale. I tak realizowano tę formułę przez dekady. Czy byli to Rage Against The Machine, czy całe uniwersum nu metalu, rapowo-rockowa fuzja sprowadzała się głównie do gitarowych riffów i nawijania. Wiele z realizacji tej formuły jest dzisiaj definicją krindżu. Nie zapominajmy o Fredzie Durście z Limp Bizkit, który chyba na zawsze pozostanie ikoną beznadziejnego rapera doklejonego do rockowego zespołu. Nic dziwnego, że fascynacja była jednostronna - to zespoły rockowe i metalowe chciały czerpać z hip-hopu, o tyle ten był raczej ostrożny w spoglądaniu w kierunku uzbrojonych w gitary świszczypałów. Na początku XXI wieku nu metal i alternatywny rock były na szczycie, sprzedając miliony płyt na całym świecie. Dwadzieścia lat później sytuacja jest diametralnie inna.
Zaczęło się niewinnie: Travis Scott w koszulce Exodus, Lil Uzi Vert z Marilynem Mansonem na klacie. Lil Peep przytulający gitarę i dwa magiczne słowa, które mocno zmieniły grę: emo rap. Paradygmat fuzji rapu z rockiem został obrócony: rola gitarowych riffów, chociaż tu i ówdzie wciąż spora, zeszła na drugi plan względem rockowej, a czasem i metalowej ekspresji wokalnej. Raperzy i raperki zaczęli krzyczeć i śpiewać, chrypiąc i zdzierając gardło. To oczywiście w jakimś stopniu naturalny krok po melodyjnej rewolucji, jaką sprowadził na świat hip-hopu Kanye i jego 808s & Heartbreak. Ale nie da się ukryć, że rock i metal oferują szerszy rejestr emocjonalnej ekspresji niż tradycyjny rap, a w swojej spontaniczności i surowości wcale nie są tak odległe od hip-hopu. Stąd taka popularność tych środków wyrazu u emo raperów, czy postaci w rodzaju Trippie Redda czy Playboi Cartiego. To zresztą tych dwóch zawodników dostarczyło ostatnio najbardziej rockowe albumy hip-hopowe. Whole Lotta Red, polaryzujący i kontrowersyjny projekt Cartiego, jest usiany punkową i rockową energią, klasyczną eksploatacją gardła dla osiągnięcia emocjonalnego efektu. Trippie Redd poszedł o krok dalej i na najnowszy album zaprosił Travisa Barkera, perkusistę pop-punkowej grupy Blink-182. Neon Shark vs Pegasus przesuwa twórczość czerwonowłosego rapera jeszcze bliżej rocka, najczęściej tę granicę przekraczając. Na całość poszedł Machine Gun Kelly, który na Tickets to My Downfall po prostu wybrał pop-punk. Czym bliżej naszych czasów, tym tych tęsknych spojrzeń rapu w stronę rocka było więcej - niezbyt udane przymiarki w postaci Speeding Bullet 2 Heaven Kid Cudiego czy koszmarki Lil Wayne’a z gitarą to był tylko początek. Mario Judah, Ashnikko, czy po bardziej ekstremalnej stronie spektrum, Ghostemane, City Morgue i Scarlxrd to jego naturalna konsekwencja. W Polsce też nie brakuje przykładów na rockową rewolucję w rapie. White 2115 praktycznie od samego początku stał w rozkroku między tymi gatunkami - California to w zasadzie rockowy hit z trapową perkusją. Można mieć rzecz jasna uprawnione obiekcje co do tych prób - na każdą Californię przypada przecież kilka asłuchalnych koszmarków - ale rockowe zaśpiewy i darcie japy zostaną w hip-hopie jeszcze przez chwilę. Kto wie, może i chwilę dłuższą.
Splot rocka i hip-hopu pojawił się w dobrym momencie dla obu gatunków. Rock praktycznie nie istnieje w sensownej formie w mainstreamie, więc takie kreatywne przechwycenie pozwoli jego tradycyjnym kodom kulturowym i środkom wyrazu przetrwać trudny moment. Hip-hop, szczególnie ten trapowej proweniencji, dotarł do ściany, dociskany przez setki klonów. Sam drill może być niewystarczającym remedium na tę sytuację. Jak to bywa z eksperymentami, wiele z nich to efektowne porażki, ale próbować warto. W końcu kreatywność to jedna z największych sił napędzających muzykę.
